niedziela, 28 lutego 2010

Perfect day ;-)


Taaak. Dedykuję moim dzieciom. With love, but sometimes it isn’t so easy love...
Weekendowy sen przedwiosenny miał odbyć się dziś, z racji wczorajszej kapitulacji. Tuż po siódmej zbudził mnie brzdęk, huk i konspiracyjny szept: pospsątamy, wyzucimy to mama nie zauwazy, tylko nic jej nie powiemy, dobla? Oczywiście moja ciekawość sięgnęła zenitu, w głowie zagrało Sunday Morning The Velvet Underground (w końcu jestem z innej dekady, nie?)


Taaak. Mama na pewno nie zauważy zniknięcia w tajemniczych okolicznościach jej ulubionego słoika na muesli (pełnego), który towarzyszył jej co rano od czasów – o ile tonąca w prehistorii pamięć nie myli – matury i był dostany od obecnej pani doradczyni podatkowej oraz pani od nieruchomości miejskich. No sorry, mama spostrzegawcza jest. Ale Samosię z Tonieją posprzątały. I zjadły grzecznie śniadanko.
A mama ma kolejny przyczynek do rozważań na temat sentymentu do przedmiotów. Słoik w sumie, myślę, nie kolczyki, nie książka i nie płyta. A że Metz zapodaje Strawberry Fields, zza okna pachnie mokrą, rozgrzewającą się ziemią oraz – no jakżeby inaczej – psimi kupami, i że ćwierka mi jakieś stworzenie upierzone, to zdecydowanie jest perfect.
I wiosna idzie. Wiem, bo Latorośl grzebie w doniczkach. I tulipan mu zakwitł.

sobota, 27 lutego 2010

Such a lovely day part two


Wiśnia took the "Which Alice In Wonderland Character Are You?" quiz and the result is Alice. You are curious, a bit naive, polite and a bit dreamy. You enjoy creating your own Wonderland in your daydreams. Reality is too boring for you at times. You're classic and sweet. Ha! Uwielbiam quizy na pewnym portalu. Inny test tamże poinformował mnie, że moją dekadą były lata 70. No, jeśli je uzupełnić o końcówkę 60tych, może być. Czyli się urodziłam troszkę za późno. A kiedyś portal oświadczył, że jestem jak Holly Golightly, innym razem że jak cannabis. Rozwijam samoświadomość. Z przymrużeniem. Okruszyna pisze mimochodem, że jak człek pogodny, to nie roztrząsa filozoficznych tematów. To ja postaram się wykazać na przykładzie własnym, że lovely day może wręcz polegać na roztrząsaniu. W przerwie między rozgryzaniem kolejnych wzorów matematycznych czy aktuarialnych nawet, sięgnęłam po lekturkę i wyczytałam tam bardzo inspirujące tezy o liczbie(?), cyfrze(?) zero. Podaruję sobie dywagacje na temat nudy w szkole na lekcjach oraz tego, że jak Hamerykanie się wezmą za tłumaczenie matematyki, ekonomii, filozofii czy socjologii, to czytelnik nie ma poczucia że spotkał w autorze boga, tylko kogoś, komu zależy, żeby mały żuczek zrozumiał, co czyta. Generalna różnica między np. akademickimi podręcznikami hamerykańskimi a rodzimymi, don’t U think so? Polskich naukowców-wykładowców z pasją tłumaczących na poziomie przeciętnej Wiśni spotkałam może z pięciu… Blądi, pamiętasz mego promotora? Wracając, idea zera bardzo mnie zainspirowała. Dzielenie przez zero, i dzielenie przez ułamki, i idea nieskończoności, jako dopełnienie zera… Samo do głowy by mi nie przyszło, że matematyka jest nadal, nie tylko historycznie, siostrą filozofii! Przeczytanie takiego rozdziału do kawy na podwieczorek otwiera nowe szufladki w mózgu, a to znacząco pozytywnie wpływa na pogodę ducha, zwłaszcza gdy można z czystym sumieniem powiedzieć sobie: zrozumiałam to!
***
W drugiej przerwie – kolacyjnej - przejrzałam magazyn ilustrowany (w tym miesiącu nie zdążył się zakurzyć), i poza informacją że w miejsce młotków wracają szpilki (miód na mą duszę i nogi, mniejsza z tym, że te pokazane w gazecie są za minimum 1450 zł, to niemoralne jest, nawet nie są to blahniki), czytam także o tym, czego mężczyzna chce od kobiety. Mądre to. I myślę, jeśli rzeczywiście są tacy mężczyźni, którzy są świadomi, że chcą tego, czego chcą, to welcome, ja wiem, że to mam. Tylko że ode mnie chyba nie chcą chcieć. Nie wpadam w doła, Blondie, luz, bo to luźna uwaga. I jeszcze czytam sobie, brzydkie słowo na K, znaczy kryzys, jako szansa przemiany – tak, mówcie mi jeszcze, dziennikarki. Co wy wiecie o kryzysie. Artykuł o naczelnej euroentuzjastce pomijam, wracam do wzorów. Dziś pełnia, więc cała noc przede mną.
***
Hasło na magnesie z mojej lodówki głosi, że nudne kobiety mają nieskazitelnie czyste domy. Rozglądam się wokół i dochodzę do bardzo budującego wniosku, że co jak co, ale w ostatnich dniach należę do ścisłej czołówki niepustego zbioru kobiet interesujących. Więc jednak na matematykę mogę liczyć, jak mawia kampania społeczno-naukowa.

piątek, 26 lutego 2010

Długim przedmiotem


się dziś zachwycam. Bardzo. Raczej wesołym. Ale po kolei.
Kto robi najładniejsze oczka w stylu kota ze Shreka? No kto? Kto dostał bilecika, długiego przedmiota, płaskiego i wesołego bardzo? Bilecika na Divę?! Taram-taram (werble). Ha!!! Bilecik jest na miejsce dla dalekowidza, ale darowanemu itd. MAM. Latorośl popatrzył na mój dziki taniec radości i sceptycznie zapytał: A co, Black Stone Cherry w Polsce, czy co?

No nie, aż tak nie, jakby nagrali nową płytę znowu by się Wiśnia pofatygowała zagranicę, bo oni chyba Polski nie zauważyli jeszcze. Więc wyjaśniłam, dziecię skojarzyło, aa, te smuty,

no dobra, ale nie muszę iść z tobą?
Żmiję wychowałam. Chyba ogłoszę casting. Punkty na wejście mają wysocy, przystojni, w typie Garry’ego Oldmana. Johnny Depp też może być. Potem biolożki, blondynki,  piarowcy, psycholodzy i blogerki, ale tylko nie w czasie sesji. CV, list do Wiśni, 3 zdjęcia… No i należy nie myśleć, że to smuty. I należy choć udawać, że się zna i lubi.
Oczywiście szczerze dziękuję wszystkim, którzy trzymali za mnie kciuki. Zwłaszcza, że jak zerknęłam na plan widowni w necie, to wychodzi, że maju będę ulubioną koleżanką fanów, bo już teraz za dużo biletów nie ma.  
Z racji posiadania ww. biletu udaję, że nie wiem, że Lao za tydzień we Wro, że Tito&Tarantula, że Metheny, że Bobby McF w Zabrzu (tak! odpuszczę tym razem). Wieszam bilet na wysokości oka i patrzę. I czekam.   

***

Informuję Blondie, że radio dwadwasiedemtrójek podaje że Kapuściński non fiction jest w sklepach, więc może i LaoChe? Hę?

***

Tak samo szczerze jak za kciuki w sprawie Marizy, dziękuję straży miejskiej za to, że chadzała dziś innymi drogami niż ta przy której drastycznie przekroczyłam opłacony czas parkowania. Może to w zamian za parking w P.  

***

Serial pt. Crashtest wyszedł z fazy odcinków pilotażowych. Będzie się działo. Dziś było zderzenie z dołem hierarchii Szacownej Instytucji. Sytuacja typu minimum władzy, mogę postawić pieczątkę na kopii, ale nie muszę, więc nie postawię. Postawiła, ale informując mnie, że dałam wyraz braku zaufania do Instytucji. Już mi przeszło zbulwersowanie, klamka zapadła, pieczątka odbita, stówa uiszczona. Upraszam o trzymanie kciuków, zwłaszcza tych astralno-duchowych (w WC dla petentów Szacownej się palą niuejdżowskie kadzidełka).  

***

Generalnie mam dziś naładowane baterie. Nie żeby jakoś problemy sobie poszły w las (z którego B. zdawała egzamin. Ciekawe. Pytania były typu Kto mieszka pod muchomorkiem w boru a. krasnoludek b. elf c. Pete Doherty? A B. dopisała d. Mariza :-) ), ale, że generalnie Afryka. Stąd dzisiejsza piosenka dnia. Bo tak. Może jest o trudnym temacie, ale ma dzisiaj być w tytule i kropka. Też w roli podziękowania. Więcej się rozwinąć nie mogę, gdyż byłoby to faukspas (tak. Nie fo-pa, tylko faukspas, ale nie mówcie Latorośli, bo załapał mierny z francuskiego. A teraz siedzi i się uczy łaciny, samego siebie pocieszając, że omne initium difficile est. Nie wiem, czy dla podlizania się matce, czy z pasji. Po kim on ma takie pomysły, się pytam. Blondie, kończ projekt a nie myśl nad komentarzem).

***

Junior dziś nie śpiewa, ale rzuciło mu się na uszy. Gospel schowany tym razem skutecznie, wiec słuchamy 769 raz El cigne triste w wykonaniu KB&CP (czego NIE MA W NECIE), bo Junior opanował funkcję repeat. A Królewna domaga się pani z gitarą. Dom wariatów, idę patrzeć w bilecika i sprawdzić, czy aplikacje spływają.  

*** 

Królewna said:
Bo widzisz, Junior, współczucie to znaczy, że musisz być smutny.

Well, pewien duży i obfity namaszczony wbijał do Wiśniowej głowy że współ-czuć to czuć-wspólnie. A że u mnie dziś such a lovely day, współczujcie ze mną. (Blondie, znad projektu!)   


*** 
Dopisek z 2 marca:
już umiem zrobić dżinks, i już mam KlazzBrothers El cisne w sieciuni. Oto, na co zachorował Junior: 

czwartek, 25 lutego 2010

Before spring arrives


przedwiośnie jest. Co niniejszym ogłaszam publicznie. Świat nabrał barw spoza skali bieli i szarości. Nawet brudna zieleń i odmrożone śmieci kolorowe cieszą oko.
Nie żebym jakoś była fanką I. Jarosława, ale szanuję. W całości mniamuśne, nie?
Osiedle zamieniło się w wielką kałużę, poza skrawkiem ohydnej sztucznej trawy na boisku, najwyraźniej wodoodpornej, po której dzieciaki dziś ganiały na wuefie i darły się niemożliwie. Wiem, bo pracowałam przy otwartym oknie. No. Nareszcie.


***
DŻIZAS, WYOUTOWALI JEDNAK... W 3 STAWACH? KOŁO MCDONALDA I CENTRUM HANDLOWEGO? KOŁO A4????? BLONDIE, WHAT DO U THINK? 

***

Junior (rozglądając się wokół po opuszczeniu przedszkola): O, zima zamieniła się w wodę!
W domu, 65392 raz od powrotu z przedszkola: Na moim podwólkuuuuu psyyyy blokuuuu blok. Sepleni prawie jak Muniek, ale zaczynam przemyśliwać, czy go do Guantanamo nie wypożyczyć, jako torturę wyrafinowaną. Na razie sprawdzam, ile razy jeszcze powtórzy śpiew zanim mu się znudzi.   


***
"Senność". Nie że chce mi się spać, tylko że obejrzałam. Trafia na półkę "filmy ważne, niezależnie od recenzji". Na obecny mój stan ducha, nawet bardzo ważne.  Nie chcę pójść do piekła. W piekle na powitanie pokazują ci wszystkie twoje niewykorzystane szanse. Pokazują, jak wyglądałoby twoje życie, gdybyś w odpowiedniej chwili znalazł odpowiednie wyjście, a potem widzisz te chwile szczęścia, które straciłeś śpiąc; to, jakby wyglądało twoje życie, gdybyś obudził się w porę. A potem zostajesz sam na całą wieczność. I nie ma nikogo, ani niczego, tylko ty i twoje wyrzuty sumienia...
Mam nadzieję, że nie śpię.
Się Blondie zadeklarowała, że spakuje swoją dupkę w pekape i z Krk do Wiśni przybędzie. W związku z czym zapowiada się biesiada filmowa. Czekam na propozycje filmów do wciągnięcia na listę pobytu Misia. Co P.T. polecają? Wiem, że czytacie :-) wiem, że do kina chadzacie. Zgłaszajcie, nawet anonimowo :-)  

Suche kwiaty

Uprzejmie dziękuję Blondie za 37 minut 15 sekund telefonicznego usiłowania odwrócenia mojej uwagi od życiowego phi. I nic nie mówię, że idąc spać o 0.30 złamałam rezolucję noworoczną nr 4. Jednak wysyłając mi linki parytetowe podniosłaś mi, Misiu, ciśnienie. Aczkolwiek przynajmniej wiem, że nie jestem taką malutką mniejszością. Powstrzymam się od komentowania poszczególnych wątków, jak i klakierów na widowni z panem „ja o tym mówię kropka” na czele. Scena odśpiewania przez naczelne fem „Chwała na wysokości” spowodowała zakrztuszenie kawą.
Chyba nie jest trudno zgadnąć, gdzie bym usiadła w studio. Opadają mi jednak ręce oraz atrybuty kobiece, gdy argumentem jest „europejski”, „demokratyczny”, „reprodukcyjny”, a na samym początku śmiech mnie ogarnął, gdy Naczelna Femi Medialna popisała się faktem, że popierają ją mężczyźni (tu procenty).
Jest jednak coś, co mnie boli jak zawsze: 50% dyskutantek po stronie Wiśni stawia na kompetencje i „piękno wewnętrzne” oraz „jesteśmy prawdziwe”, co polega na braku makijażu, fryzurze…. e, to jest brak fryzury w kolorze brak koloru, ciuchy w stylu leżało na wierzchu w szafie. Ratunku, pomocy. Pani ma swój styl. Się on nazywa absencja prezencji. Można rację mieć, ale pani F. zapomniała, że to nie radio i nawet Wiśnia może ją oglądać. Druga pani po właściwej stronie zapunktowała u mnie posiadaniem pandory na ręce, oczywiście, oraz ogólnie zadbaniem o ymydż. Jednak, co z bólem stwierdzam, strona femi jednak bardziej postawiła na kompleksowość – wizażysta, fryzjer, manicure – głupio gadają, ale wyglądają (abstrahując od ewentualnej ichniej urody). Prawdę i rację także trzeba umieć zareklamować, szanowna pani utytułowana dwojga nazwisk z racją…

Piosenka na dziś z powodu się czucia jak smutny pajacyk z kiczowatym spleenem oraz stylu absencja p.

Cdn. bo jest wcześnie, a nie łudzę się że nic godnego publikacji się nie zdarzy. Chyba żeby...        

środa, 24 lutego 2010

Reakcję mam


Idzie wiosna. Skąd wiem? Ano, po pierwsze primo sklep firmy K. wyeksponował na honorowym miejscu wystawowym czerwone szpilki (szpilki, a nie coś na obcasie służącym do wbijania gwoździ). Muszą mieć w K. cynk co do wiosny, bo przecież w taką byle jaką pogodę nikt im tych szpilek nie kupi. Pomijam, że postawili je dokładnie na linii mojego wzroku. Złośliwcy. Mogę ich podać za znęcanie psychiczne? Po drugie primo, B. wytargał z garażu motor, co to jest marki takiej, że jakby był samochodem, to obciach się przyznać. Ale pojemność ma toto większą niż auto którym ja jeżdżę. B. też musi mieć cynk, bo nikt normalny nie wyciąga motoru w taką byle jaką pogodę.
Więc ta wiosna idzie, idzie i dojść do mnie nie może. A mnie się chce truskawek. Bo ja dziś doła mam. Tak, mam doła. Bo: życie jest parszywe, praca jest do chrzanu (znaczy płaca), sputniki nisko latają, świat mnie mówi znów „phi”, crashtestu ciąg dalszy, tylko dziś zderzenie pod innym kątem. W sumie mam ciąg zdarzeń, które powinny mocno zweryfikować moją wiarę w to, że warto postępować zgodnie z ideami idealizmu. Bo wychodzi na to, że nie warto, i to boli.
Paul Anka, dwa dni temu fajny, dziś strasznie smęci. A mnie nie chce się wygrzebać z doła i zmienić płyty, puszczam więc z mp3 Cruachan, i mam okropny dysonans, choć stereo. Dzieci nie chcą iść spać, nikt mnie nie lubi, nikt mnie nie kocha, nie mogę nawet na znak protestu najeść się robaków z ogródka, bo nie mam ogródka. I nie ma robaków, bo jest parszywa zima.  
Poza tym dojrzewa we mnie kapitulacja w sprawie zasadniczej (ale nie z działki idealizmu). I mnie to dziwi i przeraża. Będę informować na bieżąco o kapitulacji. Jutrzejszą kawę z Ł. wychłeptałam dziś, w czasie 20 minutowego „wpadnięcia” w zupełnie innym celu, i trafienia na Ł. kawę poranną. Życie jest parszywe…
Doła mam. I chyba się powtarzam.
Niech mnie ktoś przytuli. Albo chociaż przyniesie świeże truskawki. Albo nowe kolczyki, im bardziej czerwone i kiczowate, tym lepiej z doła wyciągają. Niech mnie ktoś odczaruje. Tylko proszę mnie tu na bułanku, w zbroi i z mieczem nie przyjeżdżać, bo a. w module „panienka z pensji 9.4” funkcja wiary w takie rzeczy ustawiona jest na poziom z lekka sceptyczny, b. zbroję i broń zarekwiruje przychówek męski, a rumaka Królewna zacałuje na śmierć.
Niech mnie ktoś przytuli.
Chyba się powtarzam.
Doła mam. 

wtorek, 23 lutego 2010

Matematyka

Miałam zderzenie. Crashtest. Czołówkę. Z Instytucją Szacowną. Przeżyłam, aczkolwiek moja wczorajsza panika, obawy i marudzenie smsowo-telefoniczne nie były zupełnie bezpodstawne. Nie jest źle, Instytucja patrzy przychylnym wzrokiem, jest user-friendly itd. itd., ale z zupełnie niespodziewanej strony Szacowna tak mnie zbulwersowała, tak mnie zbulwersowała, że  normalnie nie mogę. I nie da się upublicznić. W związku z podejrzeniami o idealizm jestem skłonna się przyznać. Tak. Poszukuję sposobu na reset i format C mojego modułu „panienka z pensji 9.4”, bo jak widać, na zawirusowanie i autodestrukcję nie mogę liczyć.

W związku z trawieniem bulwersacji dziś NIECZYNNE.

Idę rozgryzać wzory matematyczne – stąd dzisiejszy tytuł, oraz z Hatifnatów, oraz że radio mi mówi, że na matematykę mogę liczyć. To się okaże.  

poniedziałek, 22 lutego 2010

Etiuda rewolucyjna


być może powinna tu się znaleźć. Ale wciąż nie czuję, żebym osiągnęła stopień rozwoju pozwalający na szczery zachwyt twórczością wieszcza, co to rocznica chyba dziś. A może za tydzień?

Zaliczyłam dziś muzyczny opad szczęki, za sprawą Paula Anki. Zaśpiewał był otóż w aranżacji smooth jazzowej oraz wychilloutowanej kwintesencję dyskotekowego kiczu z lat 80tych. Szacun. Da się jednak z gniotami coś zrobić. Sieciunia udostępnia. Poza tym LaoChe, o czym mnie radio dziś zapewnia, nagrało płytę nie- tematyczną. Uff. Bo mnie przez moment przebłysło, że Prąd stały/prąd zmienny może być jakimś trybutem dla acepiorundece, które, jak dowiedziono (chichr) nie jest dla dziewczynek (Tak. Panienki z pensji wolą Black Stone Cherry). Ale moja wiara w Lao zwyciężyła błysk i nie zawiodła. Więc czekam na dostawę od Muzycznego Misia, informując jednocześnie, że nie zazdroszczę koncertu w Studio, gdyż biorę udział w losowaniu/wyścigu po bilet na koncert Marizy. LaoChe jest w zasadzie zawsze pod ręką, diva – nie. Upraszam o trzymanie czy krzyżowanie kciuków, co tam komu kultura podpowie.

Dziś odbyłam ostatnią (w dającym się zobaczyć horyzoncie czasowym) wycieczkę do P. Bez kulinarnych rozterek. M. zasłużył na swe gwiazdki. Jednak nie ma tak łatwo, parkomat w P. na ulicy o nazwie z imieniem w mianowniku (co za pomysł, nie dało się z normalną końcówką –a?), ze smakiem zeżarł 8 zł w bilonie nie drukując bileciku ani nie oddając monet. Co jakby potwierdza tezę o technologicznej niekompatybilności Wiśni. Na parkomacie numer telefonu. Pani w firmie „halo” pobrała numer pojazdu i kazała czekać na mandat, który to następnie mam przesłać nieopłacony z adnotacja, że parkomat się sspsuł, co zgłosiłam w firmie „halo” - z podaniem w adnotacji godziny i numeru zgłoszenia. No bardzo zabawne. Niby znaczek tańszy 10 razy od mandatu, ale tak sobie myślę, to nie łatwiej poinformować mandatowystawiaczy, że parkomat nr 120 zepsuty? Bo mandat był, a jakże, minęłam się ze służbą specjalną miejską o 10 minut. Nie lubię P. Nic nie poradzę.    

A propos technologii, Blondie ma grające dżinksy u siebie, a ja nie umiem się naumieć. Do tego Miś mnie wpędza w kompleks technologicznej fajtłapy. Wysłała mi nawet film instruktażowy. I ona myśli, że ja ten film umiem odtworzyć. Ale się nie poddam. A na razie – YT.

Dzisiejszy link tytułowy stąd, że znów nastrój buntu we mnie rośnie, bo mam tematyczne deja vu. Może nie vu, bo z radia, ale mnie trafia jak tydzień temu. Z tym, że teraz 33 osoby, i nie żołnierze zabili, tylko samoloty ostrzelały omyłkowo. Jak ostatnio słuchałam newsów, to tym razem nie zdążyli przeprosić. Ale generalnie nothing new. I repryza. I marsz żałobny. I świat się kręci. A ja tupię nóżką.

Aha, jeszcze jedno. Bo ja nie wiem, czy autorka maili do radia to dziś spała, egzaminowała się czy jak, bo po przygodzie z parkomatem i mandatem zdążyłam na ostatnie pół godziny audycji, w której Jack White, hołubiony i reklamowany na niniejszym blogu (ze wszystkich tytułów aż dwa należą do niego – więcej niż do Czajkowskiego, Musorgskiego czy McFerrina!), TEN Jack White, nazwany został Dżekusiem. Pomyślałam sobie get behind me satan (released 2005) i zmarszczyłam nos (nikt nie widział). Fakt, że gość red. Orzecha mówił, jak to White spowodował powrót muzyki rockowej do epoki kamienia łupanego, co było bardzo pozytywne, bo oznaczało sięgnięcie do pierwotnych, czerwono – czarno – białych trzewi muzyki, do korzeni i źródeł. No ale Dżekuś??? Się oburzam. Do poduszki obejrzę sobie film. Bo tak. O, nie wiedziałam, że nareszcie miał polską premierę. Cóż, pomęczę się swoim zagranicznym egzemplarzem.

Dobranoc się z Państwem. U mnie It Might Get Loud. .

niedziela, 21 lutego 2010

Deska (do prasowania?!)

“The Road to Reality” – don’t wanna be going there.
Ja sobie prasowałam, a Poppy odbywała po raz kolejny powyższy monolog (dialog z półką?) w księgarni. Film ten z każdym obejrzeniem zajmuje coraz wyższą pozycję na liście wiśniowego topu. I tak sobie myślę, a propos nie komentowania przez jednostki studenckie mojego domniemanego idealizmu, zapewne także w kontekście schizofrenii na którą – jak podejrzewam – cierpi rzeczywistość, że może powinnam ów idealizm wraz z szukaniem drzwi percepcji uznać za czarnego kowboja? Nie szukać plastra na niemarzenie? Znaczy, dać sobie spokój? Poszukać być może drzwi do zindywidualizowanej rzeczywistości, ogólną zostawiając w spokoju? (Studentka i tak mi nie uwierzy w tego typu rezolucje, ale spróbować warto). Więc na dziś – don’t wanna be going there.


***

Idzie wiosna. Skąd wiem? Mam w domu inwazję ślimaków. Podejrzewałabym raczej Królewnę o motyle, a Juniora o motywy militarne, ale nie. Ślimaki. Wszędzie. We wszystkich możliwych ciastolinowych kolorach. Ciastolina przeczy prawom klasycznej ekonomii, które mówią, że dobra są ograniczone ilościowo. Ciastolina w pudełkach nigdy się nie kończy. Pudełko, zapełnij się, abrakadabra. I kolejny ślimaczek, patrz mamo, jaki słodki.  


***
Utwór dzisiejszy dedykuję studentom, poszukiwaczom drzwi i pisaczom blogów:-) 

sobota, 20 lutego 2010

You would trade every truth for hollow victories

Ktoś-Bez-Pracy doniósł mi o 9.55 telefonem, że żyje i spożycie wczoraj płynów pocieszających troszkę wpłynęło na reset frustracji.
Luuuudzie!!!! Jest zima! Okres roku bezwycieczkowy, zostawiłam góry narciarzom. Dzwonienie do Wiśni zimą o takiej porze w sobotę grozi śmiercią lub kalectwem! Wiśni kalectwem. No zlitujcie się. W połowie marca przewiduję zakończenie zimowego snu weekendowego.

Wstanie tak wczesne zaowocowało zdążeniem na salon radiowy, polityczny, oraz na światowy raport. W związku z czym buntownicza violator girl dedykuje politykom pieśń tytułową. Tu wyjaśnienie. Wybór wynika z tego, że warstwa audio ma wyrazić moc mego buntu, frustracji oraz pretensji. Warstwa słowna ma skłonić wybrańców ludów do refleksji. Wiem. Jestem naiwna i idealistyczna. Cóż. Jak raz się zostało panienką z pensji, to niektóre rzeczy się ciągną przez całe życie. Upraszam mimo wszystko wrażliwszych P.T. o podjęcie próby zapoznania się z irlandzkim zaangażowanym folk metalem.   
Swego czasu warstwa literacka To the nameless dead (autorstwa Alana N.) skojarzyła mi się z utworami z Raju, Krzyku i Strącenia aniołów Jacka K. Może skojarzenie mgliste na pierwszy rzut ucha, może muzycznie szokujące, ale będę go bronić.
Przy okazji pozdrawiam Blondie Argentyńską i Mauro. Slainte!


***


PS. (wieczorem) Zostałam napomniana przez panią Graff(ę), że przecież demokracja parytetowa (no comment - wydawało mi się że Serenissima RPktóraśtam jest republiką parlamentarną, i nie żebym była jakąś entuzjastką, ale nie wiedziałam, że system ów jest passe) została zarekomendowana oraz namaszczona przez św. Unię już w latach 90tych ubiegłego stulecia. Ha. Ale ze mnie uparta, niereformowalna Wiśnia. Mogę wszak przestać myśleć, skoro nieomylna i będącą autorytetem (autorytetą? wszak UE jest gramatycznie fem) św. Unia się wypowiedziała. O co ja się tu tak wystukuję w klawisze? 
Jakoś nie został podniesiony przez polityków ani publicystów (btw ciekawam, czemu? Ha!) pomysł, że gdyby tak uprościć w RP ordynacje wyborcze do wyborów wszelkiego stopnia, na ten przykład zrezygnować z list półotwartych czy d'Hondta, to parytet może nie byłby potrzebny? Bo te cholerne listy, system liczenia, to, że tak naprawdę ilość głosów jest tylko jakąś dymną zasłoną (pomijam już fakt, że imho 90% oddających głos kompletnie nie rozumie ordynacji) są jak polski system podatkowy - skomplikowany do granic możliwości, chyba tylko po to, żeby łatwiej było klasie wybranej i chytrej żyć bez wysiłku, a tysiącom urzędników pić kawę. 
Może gdyby jedno i drugie uprościć, kobietom chciałoby się wejść w politykę? Ale z kolei o czym by pisali i rozmawiali nad śniadaniem u Gessler publicyści? Więc mamy status quo (nie, nie ma tu kontekstu muzycznego), i wszystko jest git.   


Idę sobie, chyba tylko Happy go lucky znów mi pozostaje, enrahah.    

piątek, 19 lutego 2010

Drzwi


Dobitnie, dosadnie i zagranicznie dałam dziś wyraz stanowi swej duszy poprzez Łał. Co najmniej dwukrotnie.
Gdyż zostałam zainspirowana, zaskoczona oraz wiedziałam.
Zainspirowana w temacie drzwi. Stąd oczekiwanie na słońce.
Zaskoczona – że można TSO słuchać przed zapadnięciem zmroku. Muszę spróbować.
Wiedziałam, wiedziałam, że te drzwi Morrison, przy całym swym talencie, od kogoś pożyczył. Bo drzwi wymyślił Blake (jako się rzekło, Wiśnia lubi Blake’a), poczciwy Aldous H. dodał do drzwi rzeczy po obu stronach. A Jim – odwagę.
Odwagę przejścia podziwiam. Co wyrażam publicznie.
A może to drzwi, na które Blake, Huxley, Morrison patrzyli pod kątem nieco innym niż reszta ludzkości i każdy zostawił na nich swojego klejaczka (w jęz. zagr. post-it) z adnotacją? I Morrison drzwi nie pożyczył, tylko swoim talentem oraz sławą uzupełnił?
Wiśnia stoi przed drzwiami. Jak i pewnie Ktoś-Kto-Zainspirował.
Nie mam talentu do klejaczków. Z odwagą u mnie różnie.  

***

W sumie to  teraz, po całym dniu, bardziej mi brzmi w temacie BSC niż The Doors, ale ciężko znaleźć Dziewczynkę w sieci (trzeba dać volume trochę na minus i nacisnąć play).

Bo ja dziś złamałam postanowienie i dałam upust frustracji. W cudzym imieniu, Ktoś stracił pracę. Blondie, ja muszę odespać tydzień w P. i wyspać się na następny – też w P., więc nie dzwoń od razu pytać :-) to nie ja, ja mam dżob. Ale współczuję, bo to niefajne jest. Zwłaszcza jak jest  nieelegancko, pokrętnie zrobione. Buuu

A do tego jestem mniejszością. Przytomnie zauważyłam to jakiś czas temu, że – o dziwo – jednak tzw. świat myśli inaczej niż mój tout le monde. Ale dziś, po wysłuchaniu w porannym (u red. Manna) i popołudniowym ZD3 rozmów, się lekko poirytowałam. Bo nie mam reprezentacji w sejmie, sejmiku, senacie itd. W statystyki nie bardzo wchodzę. A w moim imieniu pani Jaruga dziś walczy o parytet. Że niby w polityce za mało kobiet, bo polityka brudna. No tak. Jakby weszły kobiety, to by złagodziły obyczaje. Zmieniły układ. Mają predyspozycje, tworzą relacje, liczą się z ludźmi, nie nadużywają władzy. No, powiedzmy. Tylko polityka brudna, więc kobiety nie wchodzą w to. Gdyby weszły, to by wyczyściły… i jak wczoraj. Repryza. Repryza. Cody brak.
Więc, skoro demokracja, w klasycznej teorii, to władza większości, a faktycznie, w bieżącej rzeczywistości (nadal schizofrenicznej), terror mniejszości (najwygodniej w UE być czarną muzułmańską lesbijką na wózku inwalidzkim, zakażoną jakimś paskudztwem i wychowującą dziecko z probówki), to może ja powinnam zacząć się buntować? Bo mnie dyskryminują i mobbingują politycy (bo na nich nie głosowałam), i pani Jaruga., Chutnik, Graff, niekompletnie odziana Gretkowska, Środa i kto tam jeszcze (bo mi wmawiają że ja chcę parytetu – a ja nie chcę). Prześladuje mnie architekt miejski i jego koledzy od wszystkiego, np. MPK, bo jak miałam dziecko w wózku, to były wysokie krawężniki i wąskie drzwi od autobusu, a teraz jak biegnę do pracy, to mi w bruku łamią się obcasy. Mężczyźni. To oni tworzą takie patriarchalne buble jak Rynek. Kobiety to by zamiast Rynku.... :-) Gdyby w polityce było więcej kobiet – mówi do mnie pani ww. – toby mnie się te szpilki nie łamały, i miałabym możliwość iść do pracy, bo miałabym przedszkole (statystycznie nie mam. Chociaż mam. Bo teraz jestem w domu z dziećmi, bo statystycznie nie pracuję. Znaczy pracuję, ale domowa praca kobiet jest nieopłacana. Hmm. Ciekawe, co na to przychówek. I korpo, co mi zabrała biurko). I panowie by myśleli inaczej, o tych krawężnikach choćby. I kobiety by ich nauczyły, co ważne, co uchwalić. Taaa… Już widzę tłum parytetowych polityczek przecinających wstęgi na otwarciach żłobków i przedszkoli. Jakoś bardziej widzę te wstęgi w biurach pro choice. Pro homo. Pro UE. Pro polityczki. Nie pro Wiśnia. Nie pro Wiśnia family.
Ale co tam ja. Mała pesteczka jestem. Panie ww. wiedzą lepiej, czego chcę. Repryza. I tak nie słyszą, co gram.     

***

Zainteresowanych informuję, że w M. w P. na obiad był sandacz. Jakby ryba. Jakby bezmięsna. Jakby wegetariańska. Choć nie wiem, bo jakby się mówi „mięso ryb słodkowodnych, mięso ryb morskich”, więc jakby mam mętlik w temacie kulinariów. Ale było pyszne. Serio. 
P.S. Dżinsdej z nazwy. U mnie gajerekdej.

czwartek, 18 lutego 2010

Circlesong


- Mamo, będę twoim lobocikiem, dobze?
- Dobrze.
……..
- Junior, rozbieraj się! Prysznic!
- Maamooo, ale lobociki się nie myją, sam widziałem wwieznychwojnach!
- A widziałeś, żeby jadły frytki na kolację?
- To ja będę lobocikiem po kolacji, dobze?
- Dobrze, ale najpierw prysznic.
- Mamo, ale lobociki się nie myją, sam widziałem…
Repryza.
Coda.
  
Odpomniał mi się a propos (zgodnie ze słowotwórstwem hołdującej kotom Blondie), klasyczny już dialog z Juniorem:

-……..
- Junior, chyba kłamiesz.
- Nie, mamo, naplawdę....!
- Oj, Junior, chyba kłamiesz, nos ci rośnie i się wydłuża….
- Hulaaa! Będę Pinokiem, hulllaaaa, będę Pinokiem, …..(Królewna), wies, a ja będę Pinokiem!!!!!

I wychowaj tu dziecko do wartości.

***

W temacie rozmowy z Gronem P., nothing new: pierworodny jest nadasertywny (pomijam wątek nt. Chopin wieszczem narodowym muzycznym był oraz wielkim muzykiem oraz podstawa programowa nie obejmuje Rachmaninowa). Nadasertywy brzmi nieźle, poza tym mogę to przytoczyć z pewną dozą perwersyjnej satysfakcji wychowawczej. Gdybym użyła plebejskiego, nauczycielskiego bezczelny, chyba musiałabym jednak pokserować poradnik oraz rozważyć stosowanie rad zawartych.
Eee, jest nadasertywny.

środa, 17 lutego 2010

Once upon a time

Dawno, dawno temu, kiedy 17 lutego nie był jeszcze Światowym Dniem Kota (Misiu Blond w sesji, kopnij Brackiego w kostkę ode mnie za historyjkę na komunikatorze. Poszczuję swoje zoo na Hektora!), dawno temu, kiedy czytałam jeszcze archaiczne gazety papierowe, a nie ciekłokrystalicznomonitorowe, w jednej z „moich” gazet była rubryka Postępy postępu. Ja dziś zaliczyłam postęp absurdu, czy też absurd postępu. Bo ciężko pracowałam. A w czasie, wliczonego w pracę, a jakże, obiadu, w hotelu M. w mieście P., moja ledwo-co-katolicka (jak mawia Blondie) dusza wzdrygnęła się zbulwersowana (Popielec) i zapytałam kelnera:
- Przepraszam, czy można dostać coś bezmięsnego albo z ryb?
- Niestety, dań bezmięsnych nie mamy. Ale podam pani kartę wegetariańską.
Zaniemówiłam. Jak rzadko. Zatkało mnie.
Jadłam na obiad ruskie pierogi. Ponieważ byłam zaniemówiona, nie zapytałam, czy bezmięsne różni się od wegetariańskiego tym, że skwarki są z wodorostów. Może P.T. wiecie?

***

- Bo słuchałaś z ciocią ostatnio takiej płyty o wampirach.
-???
- To może wiesz, co znaczy spellforce? Bo mi w metinie potrzebne.
- Wiem, ale płyta nie była o wampirach, tylko nazwa zespołu była z wampirami. A wiem, bo czytałam Goodkinda.
-To co znaczy?
-A kto odmówił poprawy kartkówki z angielskiego, twierdząc, że w grach sobie radzi i tyle języka mu wystarczy? Sprawdź w słowniku.
-Ale ty jesteś, wiesz! Dziękuję bardzo!
-You’re welcome.
-Jak będziesz do mnie mówić po angielsku, to ja będę obchodził Halloween!!

Mam wrażenie, że mój zstępny ma wrażenie, że w sporze szkoła-Latorośl przeszłam do okopów wroga. Ale to dla jego dobra. Latorośli znaczy.

***

Pieśń na dziś wzięła się tylko i wyłącznie z tego, że wstaję ostatnio tak wcześnie, że zanim oprzytomnieję i zacznę myśleć samodzielnie, do uszu przykleja mi się coś z Radiowego Budzika.        

wtorek, 16 lutego 2010

Maaam(b)oooo!!!


Uprasza się P.T. Czytających o zapoznanie z linkiem powyżej. Znaczy z warstwą audio. Koniecznie. Bo dziś ostatni dzień karnawału. Niestety, nie było mi dane spędzić go na tańcach (nawet na tych z opuszczoną szczęką). Zamiast tego dokonałam gruntownego przeglądu lektur własnych.

A było to tak:
Ostatni dzień karnawału dziś. Ostatni dzień ferii był przedwczoraj. Latorośl uczcił tę datę czyszcząc (!!!) wieczorem niedzielnym martensy. Nie zemdlałam z wrażenia tylko dlatego, że błysk zmysłu rodzicielskiego uświadomił mi, że mogłoby to spowodować w pierworodnym traumę. Oraz się w sobie zamknięcie. Udałam więc, że nie zrobiło to na mnie wrażenia.
Zagadka: skoro wczoraj był pierwszy dzień szkoły, kiedy Wiśnia zostanie poproszona o spotkanie z kimś z szacownego Grona P.? Taaak. Pani w drugim rzędzie wygrywa nową płytę Petera Gabriela. Albo może Klazz Brothers, skoro ją już z półki zdjęłam. Otóż, Wiśnia została poproszona wczoraj o stawienie się dziś o 17.00 (co syn przekazał mimochodem o 7.20 rano dziś, wraz z informacją że trzeba przynieść 15 złotych polskich. Rano. 7.20. Wiśnia wszędzie płaci kartą). Wezwany na przesłuchanie podejrzany zeznał, że nic nie pamięta, poza tym, iż oświadczył był pani od muzyki, że Chopin to łzawy słabeusz, a jego muzyka jest nudna. Coś mi to zdanie przypomina, hmmm.
Wezwania do szkoły nie dziwią Wiśni. Mogłyby być nawet jakoś regularne, hurtowe, a nie tak, od czapy. Wywołują natomiast reakcje zawsze te same. Panikę najpierw, gdyż nauczycielka (zwłaszcza w wersji podstawowej tj. ze szkoły powszechnej, obowiązkowej i bezpłatnej) stanowczo nie widnieje na liście gatunków ulubionych. Ba, w porywach się Wiśnia zastanawia, czy nie dałoby się spowodować wciągnięcia gatunku na listę wymierających i nie do odtworzenia.
Perspektywa rozmowy z wychowawczynią syna (szczególną przedstawicielką rodzaju, reprezentującą wszystkie cechy wywołujące w Wiśni odczucia podobne do lęku wysokości) powoduje odruchowe kombinowanie, jakby się wykpić. Ale tym razem Wiśnia była dzielna. Stawiła także czoła, jak zwykle przy takiej okazji, niemal nieodpartej pokusie obucia się we własne martensy (koloru, weeeelll… czerwonego wina, chichr, które – o zgrozo – są zaledwie o numer większe od synowskich), założenia koszulki – a jak! Black Stone Cherry (lub, jako ze BSC jest damską koszulką, pożyczenia od pierworodnego bardziej zdecydowanej w wyrazie Iron Maiden), użycia podkładu i pudru w wersji super pale porcelain, natapirowania włosów, obwiedzenia oczu eyelinerem ebony black (dookoła), pomalowania ust na śliwkowo, paznokci na czarno i użycia perfum o zapachu dymu cannabis. Ymydż ten miałby spowodować złagodnienie postawy Grona P. wobec biednego dziecka samotnej matki, chowanego w jakże trudnych warunkach społecznych. Odparcie tej niemal nieodpartej chęci ma jednak miejsce, gdyż istnieje pewne prawdopodobieństwo iż nauczycielka mogłaby nie wykazać wrażliwości godnej Marii Konopnickiej, i nasłać kuratora. Na Wiśnię, jako wymagającą wsparcia, nie na dziecko.
Wiśnia dała radę. 10 minut i po krzyku. Ale z panią od muzyki spotkać się musi. Pojutrze. (Niniejszym informuję Łosiastą, że będę około godziny później). Zaliczyła Wiśnia konwersację pedagogiczną z panią od matmy, księdzem od religii, i panią od religii też, panią od angielskiego, panią od przyrody.... Może być i od muzyki. 
Wiśnia wyciągnęła po powrocie z półki nad łóżkiem swoją życiową podporę, niebacznie przygniecioną ostatnio znalezioną pod choinką Tokarczuk (Wiśnia lubi Blake’a) oraz Myśliwskim (Łosiasta rekomendowała i udostępniła).
Wiśnia rozważa wykonanie nielegalnych kserokopii i zastąpienie tymi kserokopiami niekorporacyjnego poradnika wszystkich swoich jakże nieprzydatnych lektur, rozsianych wszędzie gdzie da się czytać! Idąc po kolei po pomieszczeniach mieszkania:
po co Wiśnia czyta w wannie najlepsze napotkane w ostatnim roku kompendium współczesnej filozofii, poparte przykładami z życia socjopaty?! (Kompendium łącznie ze streszczeniem Wiśni ukochanego H.L.A. Harta – na związek Harta z House’m Wiśnia sama by nie wpadła) – poradnik bardziej potrzebny
czy nie lepiej na stojaku w WC zamiast starych magazynów oraz przeglądu naukowych bomb (Wiśni ulubiony rozdział o bzdurnej inteligencji emocjonalnej) umieścić poradnik?    
czy naprawdę w salonie trzeba dzieciom czytać przestarzałe baśnie, co je Wiśnia z prehistorii pamięta? Co z tego, że pierwszy raz przetłumaczone z oryginału? Hmm. Głupie pytanie, dzieciom poradnika Wiśnia czytać nie będzie. Ale po dużym pokoju plątały się też przejściowo reportaże (zamienione na Myśliwskiego) oraz (ha!!! naprawdę) kryminał (obecnie u Łosiastej) tudzież mistrzowski Grzędowicz. A to już strata czasu była. Trzeba to upłynnić lub zamienić na coś wartościowego
Czy Wiśnia się naprawdę łudzi, że kuchenna lektura pomoże jej nadrobić siedzenie w ostatniej ławce oraz przegapienie (czytała Dostojewskiego czy też Viana pod tą ławką)  całego bloku programowego o elektryczności, skutkiem czego Wiśnia musiała na mierny napisać referat, a do dziś prądu się boi panicznie, i w celu wymiany żarówki wyłącza wszystkie korki? Czy Wiśnia ma nadzieję, że zapoznając się przy kawie z książką, pojmie różnicę między „ * ” a „ ^ ” we wzorze na stopę zwrotu z inwestycji w opcje albo certyfikaty kredytowane?  Nie lepiej podłożyć sobie samej kopię czegoś, co pozwoli zachować luz, kobieto, luz
W dziecięcym Wiśnia nie trzyma własnych książek, gdyż Wiśnia bywa tam rzadko. Kto nadepnął bosą stopą w nocy na klocek lego, wie, dlaczego.
Wiśnia szuka w swym handbooku porady „jak nauczyć nastolatka właściwego i adekwatnego cytowania wypowiedzi swej matki w kontekście konieczności ukończenia szkoły podstawowej oraz jak powinien te wypowiedzi cenzurować przed podaniem dalej” oraz „jak przekonać nastolatka, że własne zdanie mieć trzeba, ale nie jest egoizmem nie dzielenie się nim z innymi, zwłaszcza mającymi władzę, oraz że święty spokój też ma zalety”. Bezskutecznie. Poradnik jedynie utwierdza Wiśnię w przekonaniu, że luz, kobieto, luz....

Gdyby ktoś znał odpowiedzi… opłaty zgodnie z taryfą operatora.  

***

- Maaamooo, a czy szatan teoretycznie mógłby być zdolny do miłości, gdyby, teoretycznie, mu się zachciało być?


***
      
PS. Nie uprawiam reklamy żadnej sieci handlowej. Tak tylko wyszło. 

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.

Bygones