czwartek, 29 grudnia 2011

U can read me anything

Z alledrogo znika mi autobiografia Plisieckiej. Racja zatem, że jest nie do dostania. Taaak, między "zależy mi" a "stać mnie" jest zasadnicza różnica. Portal zasługuje na swoją nazwę. Trudno. Pozostaje mi ćwiczyć releve.
*
Spod choinki wyciągam spóźnioną parę rękawiczek. Taką parę jakiej połowę zgubiłam, tylko że lepszą. Czerwoną, ciepłą, miękką, prawdziwą, pachnącą. I z tym czymś ulotnym, eterycznym, onirycznym. I love when U give me things. I żadnych rings do rymu. Wyrosłam, wyszłam, wróciłam.
*
Czytam, piszę oferty i cefałki, wysyłam, wiszę na skajpie, potem na telefonie, a w przerwach czytam.
Wyczytuję: Tęsknota to lawirowanie między "niekomaptybilnymi" emocjami: poczuciem więzi i doświadczaniem braku. 
Pracuję zatem nad pełną połową szklanki: cieszę się z więzi. Nawet jeśli tworzenie więzi to koszty: czas na czytanie jest teraz czasem na budowanie. Gdybym z tobą nie rozmawiał, przeczytałbym tę książkę już ze dwa razy. Gdybym z Panem nie rozmawiała, stos książek do przeczytania topniałby, zamiast zmieniać miejsce.
A przecież jedyną reakcją może być DZIĘKUJĘ, żadnego przepraszam.


The book of love is long and boring
(...)
But I
I love it when you read to me
And you
You can read me anything
The book of love has music in it
In fact that's where music comes from
Some of it is just transcendental
Some of it is just really dumb
But I
I love it when you're whistling for me


*
Ze stosu "na potem" wyciągam najczęściej książki międzykulturowe. I odrabiając zadanie w postaci Over There widzę całą bezczelność humanistycznej, indywidualistycznej, paternalistycznej Ameryki, jej hurrademokrację która depcze ludzi i skazuje na śmierć. I jej zadufanie, w tym zaimku osobowym 1. sing. pisanym zawsze dużą literą. Boli. 
Aż w zęby szczypie propaganda. Nie, wrzeszczy wszystko we mnie, nie
I jeszcze: wymaganie od ludzi prawości i przyzwoitości jest oczywiste. Wymaganie heroizmu jest jakimś leczeniem małości własnej. Taka niesymetria patriarchalna. A tak niewiele trzeba. Empatia, zupa z Azji. Aż się pisać nie chce.

*
Czy ja już mówiłam, że Alela Diane jest wielka? Zostawiam Was pod Jej koronkową opieką.


poniedziałek, 26 grudnia 2011

....and may all your Christmases be wild

Święta jednak się odbywają. 
Koty, wbrew przewidywaniom, nie masakrują choinki. Wystarcza im odgryzienie skrzydeł jednego z tekstylnych aniołków. 
Pies odmawia przyjęcia plastra szynki. Nawet on patrzy na jedzenie z wyrzutem.

Brownie jednak obstaje przy swoim: Trzeba jeść, Święta są!
Spod choinki wyciągamy, jak to w rodzinie moli, stosy książek. Potem następuje głośne czytanie Pagaczewskiego i podbieranie sobie "do przejrzenia" innych smakowitych kąsków. Stanowimy stado zadowolonych dzieciaków, każdy siedzi w innym kącie a to czytając, a to montując warhammerowy czołg czy bionicla. Kto jest kinestetykiem, wącha perfumy, żele i herbatę, przegryzając belgijską czekoladą, kto zgubił telefon (mam to po tobie, mamo), ustawia nowy aparat, kto ma nowe mieszkanie, delektuje się kolorami zdjęć do powieszenia w ramkach,  kto ma pierdolca muzycznego, płacze nad dedykowanym mu specjalnym teledyskiem i wrzeszczy bez opamiętania nad zapakowanym własnoręcznie w papier i koronki prezentem od Wielkiej Aleli*, nie posiadając się z radości i zdumienia, jak się siostrze ta sztuka udała (nie deprecjonować własnych zasług w komentach!).
Święta są wild - bez presji, przymusu i karpia. I bez opłatka, bo nikt (znowu...) nie pamiętał.
Święta z tęsknotą i zerkaniem na telefon.
Such a perfect time!!!

*
Oglądamy filmy i rozmawiamy.

Dialogi na cztery i więcej par oczu. 
Br - mecenas Bracki
B - Blondie/Brownie
W - Wiśnia
L - Latorośl 

Wieczerza:
Br: Jesteś tak samo głupia jak nie masz cycków!
B: Mam cycki!
Br: To czemu ich nie nosisz?!
W: umiera w konwulsjach
B, Br: No i co się śmiejesz?
W (spazmatycznie): Bo ja na co dzień przebywam z trójką nieletnich, to mi brak takich dialogów z ajkiu!
L (z wyrzutem): Przecież się śmiałem!

Oglądamy "The Pillars of the Earth":
Br: Ale za przepiękna to ona nie jest...
W: Przecież to mroki średniowiecza, wystarczyło że nie miała na twarzy śladów po ospie i była śliczna...
B: No co wy, przecież było ciemno!


Br: Idę sobie zrobić drinka!
W: Z czego?
Br: Ze szklanki i burbona. Chyba że masz lód. 

Gnicie moli książkowych:
B: Co czytasz?
W: pokazuje od niechcenia okładkę, na której widnieją ilustracje ze śladów kocich łapek...
B: O, śliwka! Czytasz konkurencję?!
Fakt, w rogu znaczek śliwki...

*
Rozmowy, świece, grzaniec, smsy z wybrzeżem, stolicą i terenami przygranicznymi. Muzyka. 
Rozkminianie strachu przed zmianą i chęci bycia po-zmianie. Grzebanie w rozpaczy, a niech tam, bank z komornikiem mnie zlicytują. Łatwiej wtedy spakować cztery walizki. Byle tylko w stolicy praca była. Byle było dla Kogo tam jechać. Byle był czas, żeby go z Kimś móc dzielić. Bo czasem, paradoksalnie, czasu jest więcej, gdy jest się daleko, kiedy jest się w codzienności - odświętnym. 
Sis odsłania wszystkie pozorności, za którymi się chowam, uciekam, unikam decyzji...
A zresztą, znowu konkluzja jest ta sama: my, w naszym wieku, my, matki samodzielne, mamy w życiu jeden problem: brak pieniędzy. Tak bardzo wiążący do tych pozornie posiadanych na własność skrawków przestrzeni i rzeczywistości. Gdyby pieniądze były i starczały do pierwszego,  nawet ułożenie sobie relacji z ludźmi byłoby prostsze. 
Pozorne pozorności, opcje zamiast planów. 

A przecież to powinno być tak proste, jak piramida Maslowa. 
Coś nie styka. 
Mam piramidę nie po kolei. 

*
Czytam. W końcu są Święta, trzeba się nakarmić!

Nieprzystosowanie do obłąkanego świata nie świadczy o obłędzie (Jeanette Winterson, O sztuce. Eseje o ekstazie i zuchwalstwie)

Jako zdrowe, dorosłe osoby potrafimy bowiem opuścić drugiego i samemu zostać opuszczonym. Jesteśmy też zdolni oddać się drugiemu i nawiązać głębokie więzi z drugim człowiekiem. Zdolni by się złączyć i oddzielić, być z kimś blisko, a równocześnie pozostawać samemu. (Judith Viorst To, co musimy utracić)
  
Ja osobiście uważam jedzenie za jedyną rzecz intymną, którą można robić publicznie, najlepiej z przyjaciółmi (przyjaciółkami), a która daje czasem nawet większą satysfakcję niż inne rzeczy intymne, ponieważ nie pociąga za sobą żadnych zobowiązań ani rozczarowań z własnych możliwości. Dzień bez dobrego jedzenia jest dniem straconym, a dzień z podłym jedzeniem jest klęską żywiołową. (Alosza Awdiejew, wywiad)

Słownik używany przez propagandę kraju prowadzącego wojnę lub popierającego ją jest zakłamany jak język myśliwych. Nie ma "zabijania", "krwi", "ofiar". Jest "opanowanie przestrzeni powietrznej", "wyłuskiwanie", "chirurgiczna precyzja" oraz "pomyłki", gdy zostaną ujawnione ofiary. (...) 

Czy być kobietą oznacza olewać świat, co najwyżej bojąc się i zabezpieczając? (...) jestem odwrócona plecami do małej polityki, przepychanek między partiami i poszczególnymi facetami nazywającymi siebie politykami. Świadomie się od tego izoluję, trochę pogardzając i mając to za śmietnik wydzielający toksyny. Ale los świata nie jest mi obojętny. Ani los ludzi, niezależnie gdzie żyją.  

Moje wszystkie potrzeby są zaspokojone. 
I obym nie myliła ich z kaprysami, powinnościami i obiektywnymi standardami. 
(Sonia Raduńska Solo)

(...) słucha się zawsze mówiącego mężczyznę, a pomija mówiącą kobietę, tak są od wieków rozłożone racje. Gdy mówi kobieta, to ludzie czytają tekst przez stereotyp kobiecości: widza kapelusz na głowie i torebkę w ręku. Gdy mówi mężczyzna - mówi człowiek. (Julia Hartwig, wywiad)

* Nie, nie zdziwię się gdy powiecie, że fraza Alela Diane niewiele Wam mówi. Że wcześniej nie mówiła Wam nic. Że znacie ją od Brownie albo z mojego bloga czy fejsa. Ja nie twierdzę że ona jest sławna. Jest WIELKA. 


piątek, 23 grudnia 2011

...was better in the 80's


Tak, powtarzam się rok w rok.
W przeciwieństwie do Okruszyny w ramach buntu odwołałam Święta, drogą smsową. Bunt po pierwsze z powodu nie-wyjazdu do Krk, który miał wszak być zwieńczeniem i kwintesencją. Po drugie, bunt z powodu tego, że ludzie, na których zależy mi najbardziej i najmocniej, i którzy najbliżej są, tak serce przy sercu, z powodów zależności tradycyjno-folklorystyczno-rodzinnych rozjeżdżają się w trzy strony, czy może i w więcej... Czy właśnie zostają w swoich stronach, geograficznie dalekich... Jedynie Krk w 3 osobach ważnych jedzie w moim kierunku, co czyni Święta prawie prawie aktualnymi.
*
Ciechowski - pamiętam płacz. To dziesięć lat, jak wyłam. A zaraz potem niewybrzmiany szloch przeszedł w rozpacz, w tragedię, w dziurę w duszy trwającą do dziś. Tata.





*
To dziwne w Święta. Kiedy jest się dorosłym, uwikłanym w różne układy i zależności rodzinne, towarzyskie i inne, najbardziej boli to rozdarcie, kiedy nie da się być z tymi, z którymi się chce - bo jest jeszcze babcia, dziadek, rodzina, dzieci, patchworkowe kombinacje, nie można ich ranić, rozdzierać, rywalizować. A w zastępcze Christmas party nie wierzę. Lata temu robiliśmy namiastkę w gronie osób o zbliżonej częstotliwości fali mózgowej, ale to było dawno. Chyba mi się nadajnik i odbiornik rozstroiły. Albo zgorzkniałam, bo nie mam Mamy ani Taty. Ani innego pokolenia starszego na tyle bliskiego, żeby Święta oznaczały to, co dla innych. Ale lubię je.
Nie gram, nie rozmawiam small-talkiem z ciotką Różą i nie udaję przed kuzynką Eryką że jest OK, nie lawiruję żeby nie martwić Babci - bo jej nie mam.
Święta prawie idealne wyglądają tak:

prawie, bo na obrazku z netu nie ma Brownie, maratonu filmowego w pyjama day, i telefonu ("Jezu, mamo, ty się naprawdę zakochałaś...to jak wisisz na skajpie w kuchni to się połącz z tą drugą siecią, darmowa jest, mówię ci"). Wiszę, bo telekonferencja daje posmak pracy razem, bycia obok, uczestniczenia w codzienności. I Święta mi tę codzienność kradzioną, pożyczaną - właśnie zabierają.

*
Między marynowaniem kaczki i sernikiem, i prasowaniem (jak prasować bez House MD?!), czytam.
Czytam własne myśli, ukradzione mi z głowy i wydrukowane.
A poza tym, odkrywam Łysiaka. Tak, proszę, śmiejcie się - ale czytam go po raz pierwszy. I za nic w świecie nie rozumiem, czemu dopiero teraz.
*
Zima jest. Nie potrzeba śniegu, do ważności zimy wystarczą łyżwy. Żrę więc kolagen, żeby przekonać swoje stawy, że tak. I dlatego, że po lekcjach baletu odkrywam mięśnie, o których nie wiedziałam, że mam (a wydawało mi się że po shimmy przeponowym nic mnie w moim ciele nie zdziwi - a tu grand plie). Żeby tylko w takich drobiazgach jak kolagen miał Pan rację, proszę Pana.... Lewituję, odkrywając, że tak, widzi Pan prawdę. Tam, gdzie ja nie chcę albo udaję że nie widzę. Dziękuję Panu, choć troszkę jeszcze się boję, czasem.

*
Zima nieważna także bez pewnych dźwięków, i jeśli Wam się wydawało że w tym roku zapomniałam, i że odpuszczę, macie rację : wydawało Wam się.




*
W domu inwazja aniołków. Z powodu odwołanych Świąt wyciągamy choinkę i sezonowe dekoracje. Szklanemu aniołowi - temu z trzech, który niesie serce - odpada aureola. Patrzę na niego i przychodzi mi do głowy Ktoś, kto w anioły nie wierzy. Jest Kimś nieidealnym, nie ma aureoli, jest zwykły, nieidealny, normalny - i tak wyjątkowy w moim życiu... Właśnie tak: z sercem. Czerwony sznureczek, przewleczony przez byłą już aureolkę podwiązuję byłemu aniołowi pod łokciami, ostrożnie, żeby nie uszkodzić. I czuwa teraz nade mną. W tłumie aniołów domowych gdzieś jeszcze przemyka pod ścianami ten od lęku, ale nieśmiało.  Anioł-nieanioł bez aureoli, ale ze skrzydłami, uczy mnie latać. W poniedziałek mi się udało, lewitowałam aż do dziś.
*
A teraz, drodzy Czytelnicy, zeszpecę posta mnóstwem cytatów z Raduńskiej, bo wracam do niej, do nowej książki, po 7 czy 10 latach, nie pomnę, i jest tak samo jak z poprzednimi książkami-felietonami: łyżką z głowy mi te myśli pokradła. I też ma zwyczaj cytować innych, więc będą cytaty w cytatach

Powodzenia u mężczyzn nie miałam nigdy. Szczęścia w miłości tez bardzo niewiele. Uczucie, które najczęściej przeżywam, to tęsknota. Jestem szczęśliwym człowiekiem.

Miłość jest potrzebna mojemu sercu, choćby była wzgardzona. Trzeba tańczyć bolesne tanga, płakać, pisać szerokimi literami.

Przeczytałam wczoraj u Levina, że mamy zwyczaj uczucia tłumić bądź wyrażać, a rzadko je po prostu przeżywamy.

Maxence Fermine w książce "Płatek śniegu": To były straszne czasy. Rozkosze wojny. Możesz jedynie zginąć albo powrócić jako zabójca*

"We wszystkich wojnach wróg jest malowany jako potwór. Gdyby można było przyznać, że po drugiej stronie też są mili ludzie, to nie będzie się chciało do nich strzelać". Tadeusz Różewicz*

"Dziura w moim sercu ma twój kształt i nikt inny do niej nie pasuje". Jeanette Winterson

Wyobrażam sobie, że Bóg ma temperament Greka Zorby.

Święta kaleczą mi serce. Nie dzieje się nic złego. Przeciwnie. A smutek (u mnie: tęsknota! - przyp. SC) głębszy i bardziej rozdzierający niż w powszedni dzień.

Jak to możliwe, że stałam się dorosła?! 

Koniec, bo zacytuję całość... Czytam ją powoli, przegryzając połykanym Łysiakiem i podręcznikami. Po kilku zdaniach gapię się w okno lub sufit, by poczuć do trzewi, przeżyć to , jak bardzo czuję tak samo.
Jestem podobna do niej, ta ja na E: energetyczna, empatyczna, egzaltowana, ekspresyjna, ekstrawertyczna.

*
Umarło dziecko. Serce mi pękło.
Gdzieś czytałam że złamane serce to bzdura. W relacjach damsko-męskich: zgoda. Nie ma złamanych serc, są zawiedzione egoizmy i zawiedzione - bo nierealistyczne - oczekiwania. Ale kiedy śmierć wyciąga łapy po dziecko, drugie w tym miesiącu w kręgu znanych mi z imienia, serce mi pęka. Łamie się, rozpada na milion okruchów. Nie mogę, nie zgadzam się. A nie mam pieca kaflowego, i wino nie pomoże.
Ubolewam. Nie wyrażam, nie tłumię. Przeżywam. 

* oglądam do prasowania, jednak, Over there. Nie wiem, dlaczego, bo to nie mój kosmos, ale jednak oglądam. 

sobota, 17 grudnia 2011

Zdejmę płaszcz podszyty lękiem

Nie muszę pytać czy otworzysz
Bo wiem że jeśli zjawię się to w progu będziesz stać
I zdejmę płaszcz podszyty lękiem
Gdy przy mnie i przy nikim więcej

Twoja jasna twarz

Dajesz mi niepokorne myśli niepokoje
Tyle ich wciąż masz kochana
Nie myśl że nie miniemy nigdy się
Choć łatwiej razem iść pod wiatr

Podtrzymywałaś moja głowę
Nie roztrzaskałam skroni o podłogę póki co
Przed snem wypowiedz moje imię
Przybędę wraz ze świtem
Proszę, nie śpij jestem już

Dajesz mi niepokorne myśli...


WDZIĘCZNOŚĆ

środa, 14 grudnia 2011

Słońce przytuli nas


Czy ja przypadkiem nie pisałam dwa dni temu że mnie stawy NIE bolą?
W złą godzinę...

Zaraz po dziewiątej rano, spacerując po AWFowym kampusie po odegraniu brawurowej roli królika doświadczalnego, myślałam sobie, ach, pięknie jest! Grudzień taki irlandzki, zima jak dubliński styczeń, ciepło, zielono, ptaki hałasują nieco może czarniejszymi niż w marcu głosami, ale jednak zima jest taka, jaką chcę, by była, i zielona jak moja ulubiona Wyspa. Ach, jak pięknie! Wczoraj zaliczyłam pierwszą prawdziwą lekcję prawdziwego tańca prawdziwie klasycznego, kombinując że jak kariera ma się rozwinie, to tutu zamówię u Okruszyny. I jakie to piękne, tańczyć, nawet jak ma się nos w kolorze Rudolfowym i jest się pociągającym ogólnie. Ale zima ciepła, rzs jakby o mnie zapomniało, mimo - a może dzięki - badaniom na AWF.... Bosko jest.

Jedząc późne śniadanie, rzewnie, leniwie i sielsko słuchałyśmy Billy'ego Idola na zmianę z Nosowską.

- Wiesz, chyba wpadam w depresję. Wstawać rano mi się nie chce, nie mam po co... patrzę w sufit i nic...Na nic nie mam siły...No, czasem jak Ktoś zadzwoni to gadam godzinami... Wiesz, o powstaniach narodowych i o normach społecznych...
- A czytasz? Książki?
- No...
- To przemęczenie albo lenistwo, a nie depresja.
Tym sposobem dowiedziałam się, że depresję diagnozuje się przez poziom czytelnictwa.

A zaraz potem, zupełnie z zaskoczenia, jak na złość, jak dla równowagi, moje kolano, to samo, które plącze się po tym blogu jako bohater czwartego planu, jako łącznik z moim przyjacielem bólem, ten sam staw o którym zapomniało rzs, to kolano weszło w gwałtowną kolizję z kanapą. Czy muszę wyjaśniać, że jeśli w kanapie jest 99,5% powierzchni miękkiej i 0,5% powierzchni twardej....  
- Przystopujesz z tymi sportami - skonkludowała właścicielka kanapy, wspierając mnie kawą, maścią i odwiezieniem do domu.
- I co, ciocia przyjedzie a ty pójdziesz do szpitala? - spytał przychówek na widok matki, soli diklofenaku i opaski nakolanowej. Płonne nadzieje.
Kolano ma się na piedestale z poduszek świetnie. Kolory bardzo twarzowe, zważywszy na mój czerwony nos i na najnowszą modę łączącą czerwień, żółć, fiolet, zieleń i czerń. Opuchlizna nieco balonikowa (ulubiony Prosiaczka rozmiar) - gratis.
Popijam glukozaminę i nie wiem, czy określenie takiego miksu kolorów jako "siniakowego" by się przyjęło?

Uziemiona zatem słucham jak moje dzieci myją podłogę (inicjatywa własna w ramach współczucia dla matki), lejąc się przy tym (bo czemu nie) i kłócąc, i oglądam "The Pillars of the Earth". Zgrabnie zobrazowane 3 tomy Folleta w 8 odcinkach. A brat Philip.... hm, zobaczcie sami. Tak, wiem, nudzę. Brownie, ale naprawdę jest podobieństwo!

W ramach perswadowania sobie że idą Święta moja płyta grudniowa wszechczasów, God Rest Ye z coroczną dedykacją dla O. (jako łapówka na poczet tutu, trykoty to mam).




Dialog pedagogiczny (o ocenach semestralnych i wyborze gimnazjum) - skrót (niczym streszczenie lektury):
Matka: .......
Syn: A bo ty..................
M: Różnica między tobą i mną jest taka, że ja już skończyłam szkolnictwo obowiązkowe.
S: Bo za twoich czasów nie było matury z matematyki.

No umiejętności dyskutowania to mu nie brakuje, zwłaszcza że gładko przeszliśmy do wzoru Eulera na wstęgę Mobiusa. Co oczywiście skończyło się odwieczną relatywistyczna konkluzją, że wszystko zależy od tego, w którym odbywa się wszechświecie równoległym. Teoria strun wiecznie żywa, a że jak wiadomo w nieeuklidesowej geometrii pozbawionej oddziaływań grawitacyjnych równoległe mogą się przeciąć.....

Dbrnc

PS. Ale jakby była matura z samej geometrii, kto wie...
PS 2. Boooli......
PS 3. Zielono mi i spokojnie, bo....



poniedziałek, 12 grudnia 2011

All safe and sound, I won't the let psychos around

Spędzam poniedziałek marudząc. Operator komórkowy chyba nie ma nic przeciwko. Ponoć mówię za szybko. Fakt. Blondie-Brownie też zgłasza reklamacje w tej kwestii. Obiecuję ćwiczyć trenerską dykcję.
W przerwach czytam, aż do załzawienia oczu.
Kiedy mam dość mądrych tomów, sięgam po mądrą gazetę, a tam rada, by na każde negatywne przeżycie znaleźć pozytywne w proporcji 5:1: Pięć pozytywów na negatyw. Albo chociaż 3:1, bo 10:1 to już grozi nienormalnym hurraoptymizmem i nadaje się do leczenia. Prasa, lub czasopism.


*
Łamię wydany przez dowództwo zakaz wychodzenia na tańce. Dzięki temu grypa ma się nieco gorzej, nie pozwalam jej się rozpanoszyć. Tribal ATS jest spokojony, zwłaszcza treningowo, ale daje upust emocjom nagromadzonym w ramionach.



*
Jednak gazetowa proporcja chodzi mi po głowie. Liczę. Dwa telefony ze złymi wiadomościami kontra trzy. I wino, i przytulenie, i rozmowa, i kanapki, i generalnie. Zima jest taka irlandzka w tym roku, zielona i pachnąca.
Bo przecież negatywy mają inna wagę niż dobro. Nie da się tego zważyć, zrównoważyć samą ilością.
*
Dbam o siebie. Słucham serca. Nie będę pracować dla koncernu tytoniowego.

*
Dbam. Rozgrzewam. Kakao prawdziwe, czarne, gęste jak budyń, z imbirem, kardamonem i goździkami. Cynamon trafia na listę zakupów, czekającą na lepsze czasy.
Gotuję zupę. Wariację na temat chowdera - bardzo daleką wariację, bo ani ryby, ani innych ingrediencji w domu nie było.
Wychodzi mi krem w kolorze słońca, z kukurydzą jak krople ciepła. 
I już jest dobrze. Ten kolor jest do poniedziałku jak 5:1. Nie samym jednak kolorem...
Junior oblizuje łyżkę i mówi: boska.


*
A na koniec, zupełnie jak na zamówienie, jak zwieńczenie pracy nad pełnym pół szklanki, nad powrotem do właściwego Cherry'owego sposobu myślenia, BeBe wrzuca na portal: Yesterday is a history. Tomorrow is a mystery. And today? Today is a gift. That's why we call it - the present.


A potem jeszcze link do: KREATYWNOŚCI. 

Dobranoc się z Państwem.

trochę tu pusto, gdy milczę sama do siebie/nawet nudzi mnie muzyka


Źle się dzieje.
A potem dobrze.
I znów źle.

*
Myśli chodzą po głowie
nie chodzą
bo nie ma dokąd
siedzą na kamieniu
załamują ręce
(Herbert, vide post z 18.03.2011)

*
Źle.
Zaczyna się od policji, od dyskusji na temat nieco tylko pożółkłego czy może poczerwieniałego, ale ja nie lubię zimy, wiosnę kocham, dla mnie to światło było wciąż jeszcze zielone. Kończy się jak zwykle, aż mi głupio, a przecież nie płaczę, nie ściemniam, prawdę mówię. Nie wsparłam budżetu. Zgubiłam za to rękawiczkę, jak u jakiegoś Chaucera czy jak mu tam, niby norma o tej porze roku, ale miałam być damą, nosić raz w życiu eleganckie rękawiczki i tych właśnie NIE zgubić. Drobiazgi psują humor. Na chwilę.
Potem psuje się wszystko.
Gorzej, umiera Dziecko. Niepojęte, nie zgadzam się. Boli mnie wszystko.
Gorzej, dorosły rzuca się pod pociąg. Nie rozumiem.
Gorzej, żona od kogoś odchodzi, w urodziny. Nie w prezencie. Okrutne, cyniczne.
A na mnie te informacje spadają jednego dnia, w ciągu dwu chyba godzin. Jak wisienka na torcie jest jeszcze mail, w którym zostaję po raz kolejny utwierdzona w poczuciu, że wyrzucono mnie na śmietnik. Jak misia z wyprutym brzuszkiem. Złe słowa mi się pojawiają. Starsza Siostra przywołuje do porządku, trzyma w pionie. Że tak, właśnie, czasem te złe słowa są prawdziwe, czasem trzeba nie tłumaczyć, nie usprawiedliwiać, cham, prostak, manipulant. Impotent emocjonalny. Nie o mnie to źle świadczy, a wciąż szukam w sobie błędów i sama siebie podejrzewam, że coś ze mną nie tak... I źle mi z tym, że dzieje się źle, a ja ubolewam nad czymś, co się skończyło dawno, i chciałam, żeby się dobrze zamknęło. A tak nie było. Ale do dobrego zakończenia trzeba dwojga. Sama nie dam rady chcieć za dwie osoby. I źle, że znów pozwalam się ranić. Bez podstaw. Tak po prostu, pozwalam. 
Wycofać emocje. Odciąć się. Bardzo.
Źle, bo czekają mnie trudne rozmowy. Bo i Siostra, i Obrazotwórczy jakoś na tym ucierpią. I czuję się winna, bo miało być inaczej.
Starsza utwierdza mnie w tu i teraz. Że to nie ja, nie przeze mnie. Nie wina, nie kara. Tłucze w telefonie po mojej głowie, że mam się skupić na tym, że jest - bywa - obok Ktoś. I że właśnie dlatego to wszystko spada na mnie hurtem, na raz, w ten dzień właśnie, w ukradziony codzienności wieczór, żebym nie siedziała na tej podłodze sama. Żebym nie płakała - za dużo już płaczu o tym było, żeby miał mi kto wina (gruzińskiego) zagrzać w prawdziwym piecu kaflowym, żebym mogła usłyszeć najcieplej na świecie: michu.
Poczuć, że dobrze jest, nawet gdy jest źle.
A ja boje się w to uwierzyć, bo za szybko się dzieje za dobrze. Wierzę, rozkładam ramiona, rzucam się w to z radością największą chyba jaka się zdarza kobiecie pobalzakowskiej. Spadochronik ze zdrowego rozsądku jednak mam. Symboliczny, ale mam.

DZIĘKUJĘ, Panie Oficerze, thank you, Sir.

*
W tę sobotę feralną, zanim się zadziało źle, przegryzałam się przez współzależność gramatycznego ja z kulturą indywidualistyczną lub kolektywistyczną, i rysem psychologii personalistycznej. Jakby niedaleko Ryana. I tak sobie pomyślałam, czy jak się ogarnę, to nie wprosić się do Okruszyny na ciasto z zagajoną dyskusją o znaczeniu I pisanego w angielskim i amerykańskim zawsze dużą literą, które zajmowało mnie zanim.

*
A zwieńczeniem weekendu był kontrast. W białej Synagodze pod Białym Bocianem Natalia Grosiak w czarnej sukience, na czarno. I Mikromusic też w tej kolorystyce, nawet okulary Dawida w bardzo czarnych oprawkach. Zmarzliśmy na ciele, na duszach uwzniośleni; Królewna zwłaszcza, podekscytowana że rozmawiała z Natalią, dotknęła, autograf ma, wybacza jej nawet brak w secie koncertowym piosenki Sennik. Niemiłość w wersji live jak zwykle była w dupie, a nie w nosie, a Lepka wirtuozersko zamknął utwór porą na dobranoc. Publika oszalała, przynajmniej ta, która pamięta jak to w pewien dzień nie było teleranka... Dzieci bowiem miały wielkie znaki zapytania. I jak tu opowiedzieć... Latorośl grozi wyprowadzką z domu, jeśli w odtwarzaczu nadal będzie Mikro, zamiast innej music. Królewna zasypia tuż przed północą, z płytą (tą, z której okładki gumką-myszką usuwała ślady częstego używania) pod policzkiem.


*
W sprawie Świąt mogłabym skopiować posty sprzed roku. Cieszę się na Krk i na maraton filmowy. I na jedzenie, zmysłowe, ludzkie, bliskie. Z tym, że nawet moja zupa nic wymaga pewnych nakładów, migdały w tym roku drogie. I makowiec, i ciasto gruszkowoboskorumowe. Przerażające jest kurczenie się zasobów. I upokarza mnie perspektywa pożyczcie, proszę. To niczego nie zmieni, potrzebna praca do kochania i zlecenia do pasjonowania się za godną płacę. Jak Wielkanoc bez Pępkowatego spotykanego kanonicznie w sobotę w nocy, tak to trzeciorzędne chrześcijańskie Święto, czy nawet wcale nie, po prostu pogańskie lekko ochrzczone narodziny słońca, do swej ważności wymagają makowca i kapusty z grochem, i prawdopodobnie filmu Serendipity (z tym, że być może niekoniecznie oglądanego, wystarczy w duecie powtarzać tytuł głośno i wielokrotnie, teologowie debatują nad tym). I znów idzie proces na odwrót, Święta są od-chrzczone coraz bardziej, winter celebration. Nie oceniam. Zauważam, Pink Martini w CD-playera wkładając. W oczekiwaniu na reprymendę za angielskie wyrażenia.

*
Dopadła mnie grypa. Co nie jest dziwne. Ciało postanowiło, bez konsultacji ze mną, odpocząć po stresach. Nie bolą mnie stawy. To może głupio brzmi, ale kiedy bolały mnie w kwietniu - widzę to teraz wyraźnie - to był krzyk ciała, żeby nie iść wbrew sobie w bagno. W niemoc emocjonalną, w zimno. Teraz nie bolą. Idę w dobre? W ciepłe? W prawdziwe! My body istn't a cage. It is a gate

Dobrze jest, nawet gdy jest źle.

środa, 7 grudnia 2011

Seen my brothers in ashes on the ground


Naście lat temu odradzano mi z całego serca oglądanie filmu "Szeregowiec Ryan". Skutecznie.
Wczoraj z całego serca mnie namawiano. Skutecznie.
Jedno i drugie uzasadnione.
Wymiękłam mniej więcej w 7 minucie. Film oglądałam na 3 tury. Wstrząsający.
Oczywiście moje szufladki mózgowe, pełne mułu i osadu z cytatów od razu się same otwarły i wysypała się zawartość przegródek "Radbruch", "Arendt", "Heidegger" (ostatnia z racji żołnierza-żyda; czy może Żyda? Amerykanina mojżeszowego).
"Mamy słuchać rozkazów, a nie być przyzwoici"
I właśnie tego w armii nie kumam, tej nie-odpowiedzialności. Totalnej, odczłowieczającej delegowanej odpowiedzialności. Oddzielenia od sumienia, myślenia i emocji. Co nie znaczy że rozumiem czy internalizuję lex iniustissima non est lex.
Jakże mocny winny-li-niewinny! Wstrząsnęło mną wyobrażenie życia w świadomości, że zginął ktoś konkretny, znany osobiście, tak po prostu zginął za mnie. Dla mnie nie wrócił do żony i jej róż.
Oczywiście ktoś za mnie walczył, od powstań śląskich nawet wiem z imienia kto, ale za mnie nie zginął. W wojnach po różnych stronach frontu też za mnie strzelano, ale nie umierano. Ci, którzy jednak ginęli, nie byli mi znani osobiście. Ja dla nich byłam przyszłymi pokoleniami, ideą ciągłości narodu (wyrodną, bo ze zwichrowanym patriotyzmem). I mogę z tym żyć. Możliwość bycia w butach Ryana powoduje ucisk w okolicach mostka, tuż nad przeponą. 
Nawet jeśli film jest propagandowo-pijarowy, to i tak zasugerowanie społeczeństwu, że armia działa zgodnie z ideami personalizmu i indywidualizmu jest dla mnie cenne i zazdroszczę!. Pewnie ma to związek z korzeniami kultury w protestantyzmie. Wolę taką propagandę niż to, jak jestem (o ile jestem) w stanie wyobrazić sobie taką sytuację w armii polskiej albo bratniej czerwonej. Medal dla matki, martyrologiczny bełkot o honorze i kartki żywnościowe na nowy rok, dopóki ktoś w sztabie będzie o tym pamiętał. 

Wojna nie jest kobietą. Bardzo nie.
A ja tak. Bardzo tak. 

wtorek, 6 grudnia 2011

Wszystko było rytmem


I synkopą. I basem, kontra-
W białej synagodze Pod Białym Bocianem Aga Zaryan w ascetycznej białej sukience oświetlona białym światłem. Anioł.

Turnaua nie było, ale był kontrabasista, Michał Barański. Wojtek Mazolewski ma konkurencję, przynajmniej o moje ucho. Co ja w tym roku z tymi kontrabasami, no nie wiem.
Urwana znów (znów!!) wyczarowała wejściówki na krzesła, na których posadzenie tyłka kosztowało dobrze ponad stówę. I nie było, że jednym pośladkiem. A Urwana czary-mary, tu macie bilety, a ja idę do kina, znów na jakiś festiwal filmowy. Taki Mikołaj! Będę grzeczna jeszcze trochę, skoro tak! Dwa koncerty na jednego świętego... Obiecuję!


Just when you seem to yourself
Nothing but a flimsy web
Of questions, you are given
The questions of others to hold
In the emptiness of your hands
Songbird eggs that can still hatch
If you keep them warm
Butterflies opening and closing themselves
In your cupped palms, trusting you not to injure
Their scintillant fur, their dust
You are given the questions of others
As if they were answers
To all you ask
Yes, perhaps this gift is your answer


Szkoda może, że Aga długo się rozkręcała, jakby nie była rozśpiewana, za dużo mówienia o poezji jak dla mnie, może dlatego że za Miłoszem nie przepadam. A Denise Levertov jakoś nie zaistniała w mojej świadomości przez mówienie - tylko przez zaśpiewanie. 
Druga połowa koncertu i bis - nie do opisania! To było to! Żywa muzyka. Żywa poezja.


Zaśpiewała moje ukochane Świrszczyńskiej I talk to my body - po angielsku i w oryginale, i przecież dopiero co o tym pisałam 2 listopada, bo kojarzy mi się. Bo my body is a gate. Open.


Pisać o muzyce to jak tańczyć o architekturze, Zappa bodajże tak mawiał. A mówić o poezji? Lepiej już śpiewać. I słuchać.
Okruszyna (którą spotkałam, Andy Boski mnie wypatrzył jak walczyłam z duplikatem karty sim) mówi, że u niej w niebie będzie fortepian, a ona zagra. 
W moim - ja będę śpiewać. Jak AMJ i Zaryan. I tańczyć poezję będę.


poniedziałek, 5 grudnia 2011

Kashmir

Czy ktoś wie gdzie położyłam pilota od CD?

Pluszowo znaczy. Led Zepps zawsze kojarzą mi się z ciepłem, bezpieczeństwem i czułością. Nie śmiać się. Tak mam. Rozczulają mnie i rozmiękczają. Skojarzenia z domem. I z dobrym, naprawdę intymnym byciem. Więcej nawet, kojarzą mi się bardzo pościelowo. Nie że pranie, krochmalenie itd.

Mój plan na poniedziałek wyglądał dość ambitnie (po tym jak obejrzałam w nocy, do prasowania, znów "Mammuta", a potem, pod pretekstem szlifowania angielskiego, siedemdziesiąty dziewiąty raz "At first sight", z lubością delektując się sceną, kiedy Mira Sorvino mówi "Betsy, I've for the past five years lived with a man who has the emotional content of a soap dish" itd itd.), mianowicie miało to być
1. gnicie w piżamie
2. użalanie się nad sobą
3. marudzenie
4. odbieranie tylko telefonów wyglądających na telefony od panienek haerek
5. nie wysyłanie żadnych cefałek i ofert szkoleniowych, bo po co.... znów dostanę zlecenie na marzec, w którym nie będę miała czasu spać?

Faceci .... Wszystko przez nich. Zniweczenie planu nawet.
Jeden taki zadzwonił o 6.27, że pobudka, mała, michu, no wstawaj, twoje dzieci do szkoły idą... i coś tam, nie pamiętam, bo spałam prawie, tylko kontekst, że jest ok i mam się nie łamać. Wylazłam więc z najwygodniejszego na świecie łóżka i władzą posiadaną w domu ogłosiłam poniedziałek, i mimo groźby w tym słowie pobrzmiewającej, robiłam przecież kanapki do szkoły za przed-ostatnią* kasę z wielkim na twarzy uśmiechem, na blacie kuchennym bowiem, wciśnięty między ekspres do kawy a noże stoi znowu kwiat w kolorze RGB, na długiej łodydze, smukły i pozytywny. W butelce po riosze, bo ja, nienawykła do otrzymywania, nie posiadam odpowiedniego wazonu. (Zakład się zbilansował, bo trochę nie, trochę tak, wyszło trochę na Siostry, trochę na moje, a rioja była niebezpiecznie przepyszna).

Drugi taki smsem o 8.15 uaktualnił jakieś wirtualne zaproszenie na herbatę, czym skutecznie wykopał mnie z łóżka do łazienki, gdzie szybko zdrapałam warstwę zgnilizny, nie zdążyłam ogarnąć kuchni, a już piliśmy kawę. Uwaga, będzie pean ku czci.
Bo te wszystkie thousands-miles-between-usy się pokończyły były. I jakoś tak jest, że powstają w życiu człowieka, a nawet kobiety, relacje, które potem się kończą, nam chodzi nie o to samo, niektóre kończą się nawet niemiło i w klimacie piaskownicy czy gimnazjum, i zostaje niesmak. Ale zanim się skończą, poznajcie, to Cherry, pojawia się w życiu delikatna siatka nowych nice to meet you.  A potem, jak już niesmak, to zostają te znajomości, niezależnie, bo ja fajna jestem**.
I powiem Wam, że nie spotkałam chyba, w tej rzeczywistości przynajmniej, tak empatycznego faceta. No ja nie mogę. Pępkowaty się nie obrazi, bo był, jest i będzie zawsze, ale right here, right now, ma konkurencję. Facetów tego sortu naliczyłam w swoim życiu sztuk 4. A do tego bigos - jak marzenie.

Uczę się. Żyjąc w spółdzielni single mothers, ciągle się uczę, że dostawanie wcale nie jest gorsze od dawania, i na wszystko jest czas. I już-już prawie ten bigos nie był upokarzający. A co za radość, że ktoś coś zrobił i się dzieli, a zupa będzie na jutro. Uczę się dostawać. Może nauczę się także prosić o pomoc? Na razie ćwiczę proszenie na Brownie, Łosiastej i Urwanej. Idzie kiepsko. Zatankowane auto, poza tym że mnie napawa wdzięcznością, to przecież napawa dopiero po dłuższej chwili, kiedy przestaję się złościć, bo jak Kali komuś dać, to ok, ale jak Kalemu dają.... Łatwiej pożyczyć auto komuś kto potrzebuje niż odebrać z pełnym bakiem (aż tak kiepska z matmy to ja nie jestem). I to w sumie dwa razy.... faceci...
Pamiętam, jak rozkminiałyśmy ze Starszą jak upokarzająca jest pomoc za którą musi się być wdzięczną.
A ja teraz dostaję i nie muszę. To cud. I tym więcej wdzięczności. Tylko co zrobić, żeby pozbyć się tego tlącego się wciąż w zakamarkach duszy poczucia upokorzenia? Żeby umieć się cieszyć tym, że się może być słabą? Przecież zawsze mi o to chodziło, że mi się nie chce już być silną.


I zgubiłam telefon. Tak, jestem uzależniona. Tak, moje relacje z ludźmi realizują się i utrzymują przez smsy głównie. Bez smsów ciężko się spotkać w realu. I lubiłam ten aparat. Nawet miałam tam zdjęcia i potrafiłam radio uruchomić.
Niektóre rzeczy to tylko Ally McBeal i ja.

* przestałam wierzyć w ostatnią kasę. Nie doszłam jeszcze do 0,00. Do 0,27 co najwyżej. Zawsze a to ktoś coś odda, zaalimentuje zgodnie z wyrokiem,  pożyczy, bigos przyniesie, wpłaci zaliczkę, czy wyrówna fakturę sprzed miesiąca.... albo po prostu zapłaci mi za net czy tam auto zatankuje. Jeść co mamy. Bosko jest.
** a fajny fajnego lubi...Okruszyna mi mówi, że się nie łapie kto jest who. Jak wypiję więcej abchaskiego wina, to Wam rozrysuję, jak się tu mają do mnie i do siebie Pan Dwie Belki Gwiazdka, Pan Szeryf oraz Pan Brzytwa (ostatnio niestety jakby bliżej mu w mojej głowie do Pana Mydelniczki).

piątek, 2 grudnia 2011

In December drinking horchata

"Idź i pobaw się słowami" mówi mi Siostra starsza. Ale to zabawa, czy grzebanie gwoździem w ranie?
Założyłyśmy się o rioję, a nie horchatę. Ale co tam.

In December drinking horchata
(...) but winter's cold is too much to handle
(...) years go by and hearts start to harden.
Dobra. Czy serce twardnieje, o to zakład. Jakby.

Doba dzieli się na rozłączne kawałki.
Na zdania i równoważniki zdań.
To, co zrównoważenia wymaga jest niewysławialne, a szkoda, bo tak jak z Lękiem - Stróżem, gdyby dało się nazwać, może łatwiej byłoby poukładać na właściwych półkach w pudełkach.

Walka z rzeczami trwa. Etap ubrań: idealny minimalizm: jedna kurtka, jeden płaszcz na zimę, jeden na wiosnę - jesień. A katana Taty? To dwie kurtki! I już tonę w oceanie damskiej konfekcji, od lat nie używanej, sentymentalnej. I już-już ideały minimalizmu mają zamiar blednąć.
Dobrze, że są Bieszczady i Ktoś, kto tam konfekcję zawozi, do tych wiosek kończących widzialny świat.
A ja tracę na wadze. Mentalnie. I o tu, w szafie.

Wracając. "Słyszałam to już raz w tym roku" mówi Starsza. "Nudy" mówi Brownie.
Ok, prawda. Ale tamto było troszkę. Troszkę tak, troszkę nie.
Teraz jest bardziej? Że nie "troszkę" czy nie że "tak-nie"? Że inaczej?
Pochlebiając sobie, mądrzej. Choć to głupie wszak. Dojrzalej. Jeśli się da, w tym klinicznym przypadku. Z dystansem i szeroko otwartym okiem. Jeśli się da.
Przyparta niemal do muru, przyznaję się, bo widzę że Łosiasta powie to za mnie, między kanapką z camembertem, liżącym mnie psem wielkości konia (litości... gdyby tylko był kotem), a kolejną kawą latte. Zeznaję z rezygnacją niemal, w poczuciu porażki prawie, bo ile razy można, dlaczego, ja, kobieta silna i niezależna, i co to do przodu bardziej i bardziej, i wtf, don't need anybody, male anybody I mean, OMGzakochałam się. No dobra, przyznałam się sobie samej i Łosiastej.
I pamiętam jeszcze, wysoki o-sądzie, więcej, mocniej i bliżej, ale się nie upublicznię. Nie zeznam. Ochrona danych osobowych, jakby kto wnikał. Ochrona wrażliwości. 
Nad wzajemnością badania trwają.
I nad perspektywą. Czy to na dwa tygodnie, czy na dzień dłużej.


When I was young, I'd listen to the radio.

A jak już byłam większą dziewczynka, to nawet nauczyłam się słuchać radia w komórce. Fragment audycji o potomkach Polaków w Brazylii*. Że padali jak muchy, a żony-wdowy i córki się utrzymać musiały. "Kobiety lekkich obyczajów nazywane były po prostu polacca, tak ich było dużo, tych polskich prostytutek." Że jakich?! Lekkich? Skąd biorą się w języku takie bezsensy? Trudno mi wyobrazić sobie dla kobiety cięższy kawałek chleba - zwłaszcza że to walka o chleb właśnie. W poniżeniu, walka z samą sobą, odciętą od własnego ciała, emocji, miłości, zdolności do bliskości i intymności. Do pokochania i bycia pokochaną. A ciało wtedy jest rzeczą tylko, narzędziem do pracy, we własnych rękach. Wiem, niektóre lubią. Ale w to nie wierzę, choć wiem. Ja też lubię seks. Ale czy można polubić dokonywanie się najświętszego aktu w taki sposób? Seks święty jest.
Już kiedyś było, że mi żal, że współczuję. Choć nie do końca, bo współ-czucie wymagałoby czucia, jak One, czyli nie-czucia, a jak tak nie umiem. Coraz bardziej nie umiem.

Czytając w wannie. (Pominę pamiętny incydent utopienia książki, na śmierć, który wywołał całą lawinę dywagacji nad wartością książek jako takich oraz książek jako nośników wartości. Że te drugie to e-booki mogą być. Tylko że e- nie pachną drukiem. A ja lubię ten zapach. Nie mniej, postawa właściciela śp. książki - bezcenna.)

Ad rem.
Będą cytaty i długie fragmenty, bo znów słowo drukowane, ten drukowany świat, sprzyja mi i jest do mnie skierowany.
"Poza chciwością i złością, niezbalansowane ego objawia się również zazdrością i zawiścią". (Harmonia, balans, równowaga  - zatem nie jest mi tak bardzo daleko, jakby mogło wyglądać?! Czy to zarozumialstwo z mojej strony, czy samoświadomość?)
(O korporacji i końcu świata): "Nasz świat opanowuje etyka zysku, do złudzenia przypominająca etykę wojskową: cnotą jest słuchać rozkazów (...) łudząc się że nie ponosimy odpowiedzialności za nasze czyny. Zadośćuczynieniem będzie zwycięstwo. Tymczasem najczęstszym powodem bezsenności, napięcia, niechęci do siebie, oddalania się od ludzi, a także wielu chorób jest sprzeniewierzanie się własnemu sumieniu. Z tym zastrzeżeniem jednak, że będziemy mieć odwagę odwoływać się do sumienia własnego, a nie zbiorowego, wyuczonego czy narzuconego. (Tu skojarzenie niekorporacyjne... Ktoś, Kto ma wiedzieć, wie.) W dobie kryzysu musimy sami szukać drogi, skoro ścieżki najbardziej uczęszczane zaprowadziły nas na manowce. (....) Wiele mądrych praktyk, które od wieków służyły duchowemu rozwojowi, zostało skomercjalizowanych. Sprzedaje się je ludziom jako sposoby na odreagowanie frustracji i agresji, ucieczkę od siebie. Jednak gdy duchowość staje się towarem, to w tej samej chwili przestaje być duchowością (Phi, pozdrówcie ode mnie Coelho i Elisabeth Gilbert). Prawdziwa duchowość wyraża się we współodczuwaniu, w odpowiedzialności za wszystko i wszystkich. Nigdy w izolacji ani w patrzeniu na innych z pogardą i wyższością. (...) Trzeba będzie też zachować szacunek dla siebie i dla innych, nie uciekać od współodpowiedzialności i współodczuwania nawet z tymi, którzy myślą i czują inaczej. W tym trudnym zadaniu może nam pomóc zasada: myśl globalnie, działaj lokalnie, reaguj personalnie."**
Jak kto nie napisał (babskiego) listu do Mikołaja, polecam "Zupa musi być" Magdaleny Kołodkiewicz. Co prawda babeczka złapana przeze mnie na mało wyrafinowanym plagiacie*** ze "Smażonych zielonych", ale niech ma. Brzuch mnie bolał ze śmiechu i głodna byłam.

Koniec czytania.
Pisania też, bo późno i już nawet mi się powoli chce spać.

Zakład przegrałam.
Głupawka trzymała jeszcze trochę, ale i załamka, bo zamiast się zmartwić, to ja się ucieszyłam, że przedmiotopodmiot zakładu się rozwija. Incurable.


* 30 listopada 21.00 PR3
** "Zwierciadło" nr 12/2011 czytałam
*** bo wyrafinowane "Plagiaty" to Janerka Lech popełnił był. 

środa, 30 listopada 2011

Ground Control to Major (Cherry)

This is Major Cherry to Ground Control;
I’m stepping through the door
And I’m floating in a most peculiar way
And the stars look very different today..
For here
Am I sitting in a tin can,
Far above the World
Planet Earth is blue,
And there’s nothing I can do
Though I’m past one hundred thousand miles
I’m feeling very still,
And I think my spaceship knows which way to go
Tell some people I love them very much they know

Ground Control to Major Cherry
Your circuits dead, there’s something wrong
Can you hear me, Major Cherry?
Can you hear me, Major Cherry?
Can you hear me, Major Cherry?
Can you....

Here am I’m floating round my tin can
Far above the Moon
Planet Earth is blue
And there’s nothing I can do...


Ground Control desperately needed, but other than my Sisters.
I already have a guilty conscience.
Also need the Major, perhaps even the Lieutenant Colonel, but I do not know if it's good.
Remain in the “here and now” turns up in my head.
I lost gravity. I weigh nothing.

Autumn.

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.

Bygones