środa, 29 lutego 2012

Cieniutka niteczka pewności

W taki dzień jak dziś koniecznie musi byc wpis, nie?
Chociaż, czy ja wiem? Nic nie musi.
*
Moja dusza wciąż za mną nie nadąża, stąd ciało oszalało i jak zaczęło od grypy, tak w czasie weekendu spędzonego na myśleniu za dużo oczyściło mi mózg z jakiejś kolejnej porcji mułu, a przy okazji zatoki. Teraz natomiast zafundowało mi zapalenie oskrzeli, ta-dam!! Poprzednie płonace drogi oddechowe pozbawiły mnie majówki, obecne przyprawia o takie pokłady troski oraz czekolady, że przechodzę bardzo przyspieszony kurs brania. Połączony z poligonem. Bo ja płaczę, żrę tę czekoladę i jest mi dobrze. Ale źle. Ambiwalentnie. Ale dobrze, nigdy nie było lepiej.
*

Chciałabym móc zanurzyć głowę w strumieniu Twojej świadomości.
*
Jak zwykle mam tylko jeden problem, brak kasy, i on, ten problem, ma na szczęście nieco zanikający charakter, wszak postanowiłam że będę bogata, ale do końca roku dużo czasu i się problem ze znikaniem nie spieszy. Łobuz.


*
Natomiast życie próbuje mi stworzyć problemy następne, jako to ubiegłotygodniowe przygody nie do opisania, pozdrawiam moją nową warsiawską dentystkę. Ally McBeal wymięka przy mnie, bo pewne rzeczy zdarzają się tylko Ally i Wiśni, ale była jedna taka, że Ally by tego nie wymyśliła nigdy w życiu. Niestety. I dlatego żrę poza czekoalda owsiankę. I chudnę. Niech się ktoś zamieni!

*
Żyję sobie między Wall Street i American Beauty. Zwłaszcza buty, nauczyłam się chodzić w kapciach, ale zapominam że w tym filmie należy wyłączyć alarm zostawiając w domu psa, a kiedy wypuszcza się koty do ogrodu, to żaluzje elektryczne antycośtamowe tak dekadencko i burżuazyjnie burczą i ja się za każdym razem wystraszam. To chyba nie jest moja bajka, tak do końca, chociaż ze zdziwiniem stwierdzam, że czuję się U SIEBIE. Mimo tego, że przywiozłam tylko płyty, książki w przeważającej większości koczują jeszcze we Wrocławiu, i że poza kilkoma smsami nie udało mi się jeszcze nawiązac kontaktu z wcześniejszymi imigrantami. 

Co do Wall Street, jakkolwiek nadaję obecnie z własnego pokoju, z własnego stosu kocyków ogrzewających moje nasączone obficie ACC (gorsze od AC/DC) narządy oddechowe, stwierdzam, że jestem jednak zwierzątkiem korporacyjnym. Dobrze czuję się ze służbowym autem, wizytówką, kartą oraz stukającymi obcasami, kiedy idę między szklanymi budynkami mokotowskiej enkalwy finansowej na meeting do starbaksa albo na lancz. Lubię tych ludzi, ale nie zostaliby moimi przyjaciółmi. Lubię moją branżę, jest fascynująca. Kocham moją pracę, bo daje mi poczucie spełniania misji, pomagania innym ludziom w ich pracy, pokazywania innej strony życia. No i ja to się zawsze ustawię, korzystam z dobrodziejstw korpo, nie do końca w niej tkwiąc. Nadal stronię od kuchennej polityki, ale mam swoje biurko. Co prawda korzystam z niego tak rzadko, że ostatnio jak postanowiłam pójść do pracy, to nie było mojego krzesła i buty na zmianę gdzieś wywędrowały, ale kto by się czepiał, nie? 

*
Wciąż jeszcze moje dzieci nie widziały syrenki, co za wstyd, i z sąsiedztwa zdążyłam tylko poznać sylwetkę samochodu tych po prawej, i na żadnym kulturalnym wydarzeniu nie byłam.... poza koncertem we Wro.

*
No cóż. Powoli. Życie przyniesie mi pewnie jeszcze niejedno, jak przyniosło to, co jest teraz... Tym bardziej mnie to cieszy, że się o to nie biłam.
*
Czy jeszcze mi zależy? Pytam sama siebie otwierając kopertę z pieczatką Szacownej Instytucji. Może jak nie, to oznacza, że bedzie dobrze? Ale co to znaczy? Czy jest we mnie zgoda na wszystkie opcje? Czy przestanę się bać? Strach rozcieńczyć chcę.


*
Todo se pasa.Solo el amor dura.

wtorek, 14 lutego 2012

Trudno jest złapać wiatr

Trudno jest jeździć po Wawie. Najgorsze jest to, że na tych wielkich rozjazdach jak źle skręcisz, to całe kilometry w plecy żeby zawócić, a orientuj się jeszcze czy jedziesz na Wawer czy na Żoliborz, jak znasz tylko nazwę ulicy. Ale z duma stwierdzam że trafiam już bez problemu (i bez mapy w zębach) w strategiczne punkty, a nawet na Białołękę. Na Pragę gościnną to i po ciemku.
(nie wkleja mi się cyrylica, nie wiem czemu...)

Jakoś wychodzi, że jeżdżę cudzymi samochodami, to i słucham płyt nie swoich. W ucho wpada mi dziewczyneczka* z Poznania, ładne (no po prostu ładne - nie wszystko musi zwalać z nóg z siłą dEUSa, Brownie, fuksiaro**) piosenki.
Dobijam na nowo do wagi idealnej, krzepnę w życiu tu.
Przyzwyczajam się, choć skóra jak papier, sucha i swędzi, wchłaniając pudła nawilżaczy. Kwarantanna. Woda z kranu, a nawet w tym moim-nie-moim jacuzzi śmierdzi basenem krytym (wczoraj pozowoliłam sobie po raz pierwszy na luksus leżenia i ogladania House MD - ćwiczyłam w wannie angielski, a co... nie miałam tych 45 minut, ale języki to podstawa rozwoju, nie?). Potem hektolitry kremu, czego się nie robi dla edukacji.
Wszystkie mięśnie mnie bolą, i czasem kolano coś przebąkuje... a ja na sport czasu nie mam.... Co ja piszę! Nie mam czasu...
Przygotowuję czterodniowy warsztat, typu czołganie po poligonie, na temat zarządzania sobą w czasie (jako iż uważam, że nie można zarządzać czasem, bo czas to nie rzecz, żeby ją mieć...). Co za autoironia: żeby dać z tym radę - nie śpię. Zostańmy przy teorii, że ornitolog nie musi umieć latać.
Ornitolog ma wyczulony słuch. Viola:
* potem mnie pouczono, że wygrała jakiś program tv
** w tym roku na moją siostre przeszła właściwość przyciagania do siebie płyt bezkosztowo...

poniedziałek, 13 lutego 2012

Nada te turbe, nada te espante

Nigdy jakoś duchowość Taize nie przemawiała do mojego rozpędzonego serca i umysłu. Owszem, wygladała interesująco, ale kompletnie egzotycznie.
A od ponad tygodnia, od pogrzebu śp. Szu, ten śpiew nie wychodzi mi z głowy.
Nic dziwnego, wpadłam w taki pęd, że moja dusza ani serce nie nadążają.

Przyglądam się swoim pragnieniom i dziwię się. Do tego jak na razie służą mi korki na Puławskiej, w których tkwię i to są dokładnie te 2 godziny dziennie, które poświęcałam na sport i czytanie. I inne takie. (Dziesiątego dnia mieszkania tu dopiero znalazłam czas, żeby sprawdzić, czy działają palniki w kuchence gazowej. O worki, kartony i walizki potykam się wciąż, choć i tak ich ubywa).

Bo to takie ciekawe, jak w ciągu 3 miesięcy wszystko, co wiedziałam o sobie na pewno, okazało się inne.

*
W pracy do przodu, jestem na właściwym miejscu, uwielbiam to, co robię, a to mi się odwzajemnia. I nie o płacę in spe tu chodzi.
A poza pracą - brakuje mi tyłu. Totalna dezorganizacja i zamotanie.

Wiedziałam, że przyjdą chwile zwątpienia, samotności i buntu, a także panicznego strachu i poczucia winy wobec dzieci. Czekam, aż to minie.

Todo se pasa.
*
Piątek, wieczór, ładujemy się do czerwonego truchełka samochodu, żeby na chwilę wrócić do tamtego życia.
syn: - Co to leży na moim siedzeniu?!
matka - Aaa, obiad, który dostałam od Niego, bo cały dzień szkoliłam, myślał, że nic nie jadłam i mi przywiózł. Wyjeżdża znów, więc mogliśmy się zobaczyć jeszcze na chwilę. Nie zdążyłam zjeść, bo korek był umiarkowany. Możemy się podzielic, chcecie?
córka: - Mamo, On Cię kocha, wiesz? A co to jest?

Wiem. I chcę, żeby wrócił z tego cholernego Władywostoku. Przynajmniej przez telefon da się pogadać albo łyknąć w biegu sajgonki.

*
Warszawskie demony istnieją. Ich przywódca zwie się Pożeracz Czasu.
Nada te espante. Nada te turbe. Todo se pasa. Solo el amor dura.

*
Tęsknię.
Za swoim życiem we Wrocławiu, kiedy patrzę wstecz.
Za swoim życiem w spokoju i harmonii w Warszawie, kiedy patrzę do przodu.
W tu i teraz tęsknię za Panem, Oficerze. I oczy mi się zamykają, bo demony znów zeżarły czas na sen.
"Tęsknota to balansowanie między poczuciem więzi i odczuwaniem chwilowego braku."
Nada te espante. Nada te turbe. Todo se pasa. Solo el amor dura.

środa, 1 lutego 2012

turn the clock to zero, sister

Żyję.
Mam pracę, mam wsparcie, mam perspektywy.
Jak się było na dnie, jest się od czego odbić do zera, żeby potem było na plusie.

I wszędzie mam daleko, nawet dalej niż dotąd. Jeżdżę z mapą w zębach i wierzę we wszystkie miejskie legendy o korkach, chamstwie i elemencie napływowym. To ja, ta, która z największą w okolicy dezaprobatą słuchała o porzucania ukochanego miasta dla stolicy czy zagranicy.

Zapewne się przyzwyczaję do tej przestrzeni, dumnej i wyniosłej, patrzącej oczyma szklanych wieżowców z góry na mnie, małego robaczka zamotanego we własne lęki jak w sześciometrowy szalik. Ale czy ja ją polubię? Pokocham? Wątpię. Zbyt jestem krucha na dżunglę. Gruba skóra jak nie wyrosła, tak nie rośnie...
"Warszawskie demony cię pożrą" - rzuciła znajoma z branży, niby żartem....

Ale kiedy ogarnia mnie panika, przypominam sobie ciepło, szaroniebieskie (jak mundur SP) oczy, i "michu".
Przecież mam wsparcie! Te Wasze smsy, komentarze i telefony...Nie dałabym rady bez Was.
Od dwu dni jem tylko to, co ktoś o mnie zadba, bo ze stresu i tęsknoty zapominam.
Jedna kawa na dobę, Brownie - dasz wiarę?
I żyję w totalnej ciszy, bez radia i płyt.
Znaczy, czasem Sting mi się telepie, a to u mnie rzadkie dość.

Jest dobrze.

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.