środa, 30 lipca 2014

Posłuchaj jeszcze raz, skąd wieje wiatr

A szum jego słyszysz
Duch wieje i pod wodą.
H2O jest substancją dziwną, wywleka na wierzch strupy wspomnień  i rozdrapuje lęki jak odzież wierzchnią z pawlacza przy zmianie pór roku.
A myślałam, że strach przed uduszeniem wyniosłam do kontenera peceka.
Jednak i tam, pod lustrem wody, choć ciśnienie i gęsto, wieje Duch.
Wystarczy rybie spojrzeć prosto w oko i wraca mistyczna, niezachwiana pewność, że Stwórca JEST.
Taka sama, jakiej doświadczyłam pewnego dnia jesienią 9 lat temu, siedząc w trzeciej ławce po lewej od ołtarza u dominikanów.
Hej, hej, Niezwyciężony, poznać się daj
 
Jak do każdego niemal przedsięwzięcia przygotowałam się do nurkowania: decyzja w mgnieniu oka, apotem konsekwentne przyswajanie wiedzy teoretycznej, nadstawianie ucha gdy praktycy rozmawiają, upór, determinacja, oszczędzanie funduszy.
Wiedziałam więc, że poza fizyką i fizjologią są jeszcze procesy w głowie: że czas płynie powoli, że myśli potrafią się wyłączyć, przejść w stan medytacji o niczym, że może być panika, ale i zaufanie, euforia, jedność z własnym ciałem, oddechem…
Ale nie spodziewałam się, że woda zogniskuje jak soczewka moje lęki, stereotypy i przekonania. Że to, jak pracuję i czego potrzebuję na powierzchni, że jestem graczem solo, a max moich możliwości zespołowych w sporcie – poza wspinaczką z asekuracją – to mieszany debel w badmintonie, że wyznaczanie małych odcinków i odnoszenie sukcesów i sukcesików, że….
Za dużo myślę. W wodzie w ogóle mi głowa się nie chce schłodzić.
Ale spojrzeć rybie w oko to jest coś.
I teraz, w oczekiwaniu na następne zanurzenia, co dzień budzi mnie już nie Pogodno, ale  Minerva Diaz Perez:
Go out and make it and do not fake it, it's up to you, dive in your life
Go your own way, forget the old days, do not run away, dive in your life
Mam teraz nowy, zupełnie rekreacyjny cel, jego chwilowa jasność zależy od przejrzystości wody.

niedziela, 20 lipca 2014

Bang-bang! That the awful sound...

Strach się bać.
Kręgi zbliżone do wojskowych twierdzą, że nie ma czego.
Ja wiem swoje.
Malezyjczycy mają pecha, o ile w ogóle istnieje coś takiego jak pech.
Duzi chłopcy się bawią zabawkami za miliardy, 300 osób w tę czy w tę, co łatwiej zrobić - czołg czy obywatela?

A ja?
Boję się. Wleźć pod kołdrę, czy spakować się i uciekać? 

środa, 9 lipca 2014

confíteor unum baptísma in remissiónem peccatórum

Et unam sanctam cathólicam et apostolicam Ecclésiam
etc. etc...
Który z określników jest najważniejszy?  
Mam problem z Kościołem.
Pewnie nie tak duży, jak on ze mną, ale jednak.
Może to nie tyle problem, ile całkiem bolesny dramat. I nie chodzi mi o bycie skrzywdzoną przez Kościół jako Instytucję na skutek moich własnych, coraz bardziej świadomych wyborów.
Po prostu dramat wiara vs struktura

Akt I.
 
 
Nie jestem rewolucjonistą, nie chcę być też reformatorem. Jestem człowiekiem, który pragnie jeszcze lepiej rozpoznać potrzeby Kościoła, do którego jestem posłany.

A co, Ekscelencjo Prymasie, jeśli potrzebą Kościoła, tego, który ma być żywy i w którym ja chcę mieć swoje miejsce, jest zmiana – reforma, nie rewolucja! – ale zmiana właśnie?
Niejaki Bergoglio, new pope – new hope, jest bardziej radykalny niż polski episkopat.
Może zbyt radykalny jak dla Frondy: skromny, ubogi nie tylko duchem, prosty, uśmiechnięty.
Bierze się za bary z biurokracją i finansowymi przekrętami, z przerostem formy.
Rozumie, że jeśli ma być znakiem w świecie współczesnym, to nie może być runą czy hieroglifem. Znak ma być prosty, czytelny i jednoznaczny. Co nie znaczy że prostacki czy łatwy w odbiorze. Odczytywanie znaków to wysiłek. Wszystko jednak ma granice, kto chciałby czytać po chińsku?
Trudno mi trwać w strukturze bez zastrzeżeń nie dlatego, że brak mi pokory wobec biskupów.

Brak mi szacunku dla hierarchów, którym brak pokory.

Brak mi także wytrwałości i cierpliwości do samodzielnego szukania tego, do czego podania mi został wyznaczony ktoś inny. Kazania i ogólny rys duszpasterski w kościele za rogiem nie zupełnie mi nie odpowiada. Nie podoba  mi się i już. Nie tylko mi. Parafia – kilkanaście tysięcy dusz, a nie pomnę – poza Triduum - mszy, na której zabrakłoby miejsc siedzących. W kościele rozmiarów kościółka wiejskiego. Wieś, w której nocuje po pracy w stolicy tysiące przedstawicieli tzw. nowej klasy średniej – ludzi po co najmniej jednych studiach, żyjących w świecie wyzwań emocjonalnych, intelektualnych, duchowych. Ludzi, dla których Kościół mógłby być miejscem rozwoju. Niestety, proboszcz przeoczył zmianę, nie zobaczył tych wszystkich zamkniętych osiedli w okolicy i aut z napędem na 4 koła – i duszpasterstwo nadal toczy się według modelu pracy wśród kilkuset dusz rolniczych, dwu mszy między serialami dla emerytek. Z całym szacunkiem do rolników i ich – ale nie mojej duchowości.

Oczywiście, mogę świętować dzień pański czterogodzinnymi wyprawami do Dominikanów, ale nie o to chyba chodzi w powszechności KRK i terytorialności wspólnot. Trudno, tak jakoś jest, że duch duchem, ale pożywienia także intelektualnego mu czasem trzeba, nie tylko rytuału i obrządku w stylistyce folklorystycznej, nie zawaham się użyć tego słowa: magiczno- bałwochwalczej, maryjności.

Ktoś zdiagnozował postawę hierarchii ( i nie tylko) jako syndrom oblężonej twierdzy. Albo ktoś siedzi w ciasnych murach z nami, albo oblega. Tak oblężonym dobrze i wygodnie w tym zagrożeniu, że nie zauważają wymykających się dziurą w murze. Wcale nie na stronę wroga, ani nie na własną. Po prostu – na wolność od zaduchu. A oblegający? Nie te czasy, oblegający się zniechęcają dość szybko, mają tyle ciekawszych rzeczy. Serial w TV choćby. Oblężeni jednak lubią być oblegani, nawet jeśli tłum wrogów to fatamorgana. Trzeba mieć wszak jakiś cel. Może być i fatamorgana, przed którą pod matki boskiej obronę.

Tylko która matka boska w Polsce jest najskuteczniejsza i najlepsza? Ta z Częstochowy, oficjalnie rządowa? Czy może ta z Opola, co to ją jeden książę drugiemu ukradł, bo wiadomo, jak Kali i jak Kalemu…Got mit uns, na Śląsku też.
Ta od ziół czy ta od różańca? Ta co pokazuje się na szybie czy na krzaczku?

Ciekawe, co na to Miriam, ta młoda Żydówka z nieślubnym dzieciakiem stojąca w kobiecej części synagogi… niejaka Matka Boska…

Jak zdiagnozowałyby choćby i feministki-żęderystki czy jakieś tam antropologinie, socjologinie kultury czy inne ideolożki schizofrenię matkoboskową, czy szerzej, niespójność patriarchalnego „ojciec rozwścieczony siecze”.
Przecież w całym chrześcijaństwie chodzi o bliskie relacje z Bogiem, z rozpędu judeochrześcijańskiego, męskoosobowym.
Bez pośredników, z pomocnikami ewentualnie. Ale w takim razie dlaczego ”się do matki uciecze”?
Jak rozwydrzona gimbaza „mamo, powiedz tacie, że mam pałkę z matmy…ale niech tata nie idzie na wywiadówkę, bo potem jest impreza, zapytaj tatę czy mogę iść do Kajtka, będę grzeczny, obiecuję…”

A poza tym niemęskoosobowo to w kościele można myć podłogi albo gotować na plebanii. Niemęskoosobowe jest gorsze, chyba że tę imprezę u Kajtka załatwi ze starym, to wtedy się postawi fotkę w niebieskim, z niemowlakiem, koło łóżka.


Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.