Klebsiella
pneumoniae. Żywy (niestety) dowód na to, że można nosić uroczo
dźwięczne miano i być masakrycznie wrednym i zjadliwym; ponadto wykazać
się tak haniebnym brakiem orientacji w przestrzeni, że doprowadzi to do
obalenia teorii hamerykańskich naukowców, że bakterie są rodzaju
męskiego; zaś odporność na broń chemiczną i środki przymusu
bezpośredniego to na pewno spisek wrogich sił.
Ww założyła squat w mojej prawej nerce i plotka mówi, że jest zdolna do sepsy. Jak jej się pomyliła nerka z płucem, nie wiem.
Wiem natomiast, że raz na dwa lata w okolicach majowego weekendu zdarzają mi się medyczne przygody, frustrująco odcinające mnie od świata. Pffff.
Wiem też, że dwa miesiace to długa przerwa. Jednak pisanie nie-do-szuflady w pewnych okolicznościach może mieć niesympatyczne skutki korporacyjne, bo tak. Chyba że nie pisze się w ogóle o tym, co najistotniejsze. W związku z czym zapewniam że żyję, i trzeci tydzień spędzając w pozycji horyzontalnej w towarzystwie ww oraz kurczącego się nareszcie stosiku przyłóżkowego, czasem coś tam piszę, zgodnie z sugestiami na temat ważkości wydarzeń. Na razie nie-publicznie. Ale już niedługo.
Tymczasem, jakby się ktoś kopsnął do Hameryki (lub znalazł sposób na nabycie zdalne z naszego kraju piątej kategorii ITunes), to poproszę płytę z tym: