niedziela, 27 maja 2012

Love's a little stronger

Byłam właśnie w trakcie bicia rekordu, piętnasta godzina snu się zaczynała, kiedy zadzwonił telefon.
Ten telefon.
Ten, który mówi, że mogę się lenić, nic nie robić - nic, czyli pracować mniej niż 16 h na dobę a spać więcej niż 4 h (na przykład 14...). Że mogę mieć własne zdanie, swoje słabości i rytualiki, kawę i długi rozruch - nawet jeśli głos po drugiej stronie nie należy do zwolennika kofeiny ale do osobnika wstajacego od razu na baczność i wychodzącego z domu w 7 minut.
MOGĘ.

Po to jest Pentacoste, żeby miłość była mocniejsza. I żeby w ogóle MÓC kochać

Pamiętam, jak kiedyś K. powiedział z wielkim przekonaniem, że mój nawiększy dar spośród wszystkich wlanych to mądrość. Uznałam to wtedy za kurtuazję niejaką, albo wyrażony finezyjnie szacunek dla wiedzy.
Mam i jedno, i drugie.
A do tego, że mam mądrość, właśnie przestaję się wstydzić przyznawać.
Tak, zostałam wiedźmą - z praindoeuropejskim rdzeniem znaczeniowym wedy - nie jako zbioru informacji.
Wiem to. Widzę. To się dzieje. Taka moja misja, zaczynam powoli z tego żyć.
I wiem, że w dobrym idę kierunku. Także - studiów, a jakże. I nie mylę już studiów czy doktoratów z mądrością. Bywają źrodłem wiedzy - skrzynką z narzędziami. Zatem otwieram nową skrzynkę.
Nie wiem, czy znajdę tam wagę.
Nie wiem, czy waga jest w rozmowach z Pępkowatym, cennych i jak zwykle - znaczących drogę mojego życia jak kamienie milowe.

Potrzebna mi waga pragnień - które ważniejsze, które do realizacji, które mnie konstytuują a które są narowiste i podejrzewam je o bezprawną kolonizację cudzego życia. Narowiste krzyczą najgłośniej, ale dość mam mądrości by wiedzieć, że toksynami są karmione.

Potrzebny mi - ale już!!! - dar cierpliwości.

Słowa mi się wydarzyły. Słowo dobrze i w porę wypowiedziane. Słowo usłyszane. Starszej Siostry. Pępkowatego.
Słowo, które nagle, jak błysk pioruna, zmienia perspektywę, kolory i wyostrza prawdziwe znaczenie potrzeb i chciejstw. Obnaża parawany, za którymi usiłuję się chować. Nieudolnie.
Słowa, które rodzą decyzje.
Mądrość mówi: popatrz! Każda decyzja podjęta w Twoim życiu szybko, jak cięcie miecza,  nawet jeśli duży zamach ręki był potrzebny, nawet jeśli ostrze tzreba było długo polerować, każda, każda taka decyzja odcinała jakieś wielkie zło i otwierała drogę wielkiemu dobru, zmianom - i miłości.

Brak mi cierpliwości.
Decyzje chcę realizować JUŻ. A to niemożliwe. Ostrze wymaga dbałości, konserwacji, przygotowań. Poszanowania dla praw fizyki.
Pokory mi brak, by mądrze spuścić głowę i poczekać... I zgody na to, że coś nie zależy ode mnie - nawet jeśli to konsekwencja mojej własnej wielkiej głupoty, błędów i przeszłości, naiwności i wiary w ideały, za które dostaje sie po dupie, boleśnie.
Ale wszak wcielona w życie wiara w ideały to mądrość właśnie.

Brak mi zaufania, że życie potoczy się we właściwym kierunku - a to już szczyt głupoty, bo przecież toczy sie tam cały czas, widzę to patrząc wstecz - nawet w te bliskie wstecz, wczoraj. A w jutro tak trudno uwierzyć... Tak bardzo chce mi się mieć poczucie kontroli - to szczyt samołudzenia się, a jednak...Tak bardzo chce mi się wiedzieć, że będzie tak, jak ja chcę, jak mi sie wydaje dobrze. Tak trudno mi odpuścić, nie brać odpowiedzialności za to, co nie moje, nie włazić za linie demarkacyjne, granice, słyszeć sygnały "private".

Dzieci z okazji Dnia Matki zrobiły mi wystawne śniadanko z kawą - do łóżka. I wiersze, laurki, wiśnie.

Brak mi daru bycia taką matką, jaką one mnie widzą. Wciąż nie dorastam.

Wiedza o tym, czego mi brak, i o tym, ile we mnie głupoty - to też dar mądrości.
Wdzięcznam za dary.

Okolicznościowy film "We need to talk about Kevin". Ciężki, duszny. Buddy Holly jak muzyczny kontrapunkt.

A zupełnie z czapy (choc nieco a propos ogółu) naszedł mnie zestaw taki:  

poniedziałek, 14 maja 2012

The Wolf is getting married

Bezczelne chyba to odwołanie w tytule, wprost bowiem nazwisko zawiera, ale przecież to nie ja, to Łysa. Z powodu dwubiegunowej depresji odwołała koncerty. A dla mnie miała to być muzyczna oś roku, jak w zeszłym Fleet Foxes i potem Alela Diane. Na Pink Martini budżet mi nie pozwala. Zresztą, Sinead to miało być TO. A teraz co?
W życiu oficera są dwie miłości. Z tą drugą się nie rywalizuje, kiedy wzywa, tupiąc nóżką. Zostaję zatem przyrodniczą ciekawostką. I do dziś zastanawiam się, czy wiekszą anomalią jest w naszej ludowej kulturze i obrzędowości kobieta w jeansach i t-shircie czy kobieta bez partnera - obie na weselu przyjaciółki. Rzecz jasna nie poszłam w jeansach, ale też nie szukałam zastępcy Oficera, wychodząc z założenia że Pannie - nomen omen - Wolf (już ex) zależy na mojej bytności bardziej niż mnie na zabawie z męskim ramieniem. Drugie to było wesele gdzie wystapiłam solo, tym bardziej hardkorowo, że bez Brownie i Brackiego, za to bellydance'owo. Miny cioć i wujków na prezentację przez Pannę W. "A to moja długoletnia ukochana partnerka" (tu zawieszenie głosu i oczekiwanie na reakcję) BEZCENNE! "W tańcu" (tu zmiana nagła min cioćiwujków dawała nam obu marne szanse na powagę). Przednio się bawiłam, to i owo piłam, wróciłam stęskniona za tańcem, Wro i własnymi mięśniami brzucha, które wymagają - okazuje się - natychmiastowego powrotu do treningów. Shimmy przeponowe krzywo mi wychodzi.
Śluby skłaniają mnie do zadumy. Nieważne, czy przysięga jest formalna, cywilna, mocno podatna na interpretacje dowolne, czy kanoniczna, sakramentalna, czy też inaczej denominowana ale błogosławiona. Nie, nie wychodzę z punktu osoby zgorzkniałej i sfrustrowanej własnymi błędami. Raczej chyba lekka pobrzmiewa we mnie nutka zazdrości, że oto Ktoś bliski ma szansę, która ja już zmarnowałam. Co wiem, czego się nauczyłam, to moje, bezcenne i jak brylant to chronię. Ale przecież Πάντα ῥεῖ καὶ οὐδὲν μένει. Choć szkoda.
A jako kontynuacja czy ilustracja okolicznościowej nocnej Polaków konwersacji tematycznej takie oto się czepiają kawałki.

Że na odwrót, rzecz jasna. Im więcej wolności, tak myślę, tym decyzja cenniejsza.
Czego sobie, Tobie, a także Pani Chirurg i Jej Mężowi życzę. Tobie najbardziej.

*
Miałam trochę pomarudzić na temat poczucia braku kontroli nad swoim zyciem, bo korporacja lepiej wie, a ja mam motywację najfatalniejszą z możliwych - pieniądzową - idę zatem na zgniłe kompromisy. Ale primo nie mogę już siebie słuchać, secundo - kocham to, co robię, mierzi mnie tylko sposób i oboczności korporacyjne. Na szczęście wiem, na czyje - Kogo, od Kimberly - utrzymanie mam zapracować. Zatem zakasuję rękawy i nie marudzę. Pocieszacz standardowy. I zagadka, dawno nie było (przy okazji sprawdzę, czy P.T. Czytelnicy w ogóle mnie jeszcze czytają). Nagrody będą, standardowe. Co jest niestandardowego w tej wersji standardu? Łatwe, słuchać tylko uważnie trzeba, szeroko.
Po prostu był poniedziałek. Za skutki czego przepraszam. I przepraszam, że przepraszam.

niedziela, 6 maja 2012

May Cause Side Effects

Wszystko w zasadzie.
Pojechanie na majówkę ma skutki uboczne w postaci dostania płyt* od Okruszyny. Cudnie.
Oraz w postaci spotkań ze Wszystkimi (boleśnie brakowało mi jedynie Łosiastej z Kapitanem oraz Cudzych Dzieci).
Był nawet podklub blogerek w trzech osobach.
Przywiozłam uboczne siniaki, zadrapania na nogach ale i płuca pełne powietrza, a serce w stanie upojenia i zachwytu, także buczynkami których siła przebicia onieśmielała mnie aż do czołgania się po runie.

Powrót z majówki ubocznie powoduje natomiast awarię umywalki, gipsowanie i malowanie ścian oraz zmniejszenie się stosu lektur w stanie oczekiwania.
Pełnia księżyca powoduje mimochodem skutki w postaci marudzenia nad testem na głupotę (negatywny, co wywołało jednak cień rozczarowania - brak mi teraz usprawiedliwień dla świrowania i rozchwiania).
Wszyscy jeżdżą na rowerach, a mnie jakoś brak celu. Dokąd jechać? To skutek uboczny otom jest u celu. Ale przecież to nie ja leżę na tym obrazie Fiedotowa, zatem dla-czego?
Może dla-tego, Tego, że tak długie świętowanie ma skutek uboczny: przyzwyczajam się do odświętności, niemal uznaję ją za codzienność - a tu dupa. Skończyło się. Znów pusto, daleko i śniegi po pas. Niby odpoczywam, jestem wolna jak ptak i silna jak buczynka, ale w głowie wojna now&here z kiedyś&niedługo. Wojna wolności cudzej z własną. Lepszego z dobrym. Mojego z Twoim. Miłości z presją.  Mam na czwarte (last but not least) imię Ambiwalencja. I to niestety jest constans, a nie skutek pełni Księżyca.
A, nie, już wiem. To side effect życia pełnią. W pełni.
Niczego mi nie braknie. Nie brakuje. Pełnia.
Jestem szczęśliwa.
Skutkiem ubocznym tego stanu jest brak kopa do pisania, zatem jakby co, to upraszam o wyrozumiałość.

**
Dialogi psychologiczne:
- To nieprawda że masz nothing box, mamo. W twoim pudełku jest tyle płyt, że nie ma miejsca na "nic".
- yyyy.
* Joker's Daughter, znanej P.T Czytelnikom z bloga niniejszego, Heleny Costas, Greczynki z Londynu, dziełko tchnące świeżością, spójne i potwierdzające Jej styl. Tytuł jak w tytule. Zastanawiam się, ile egzemplarzy oprócz mojego-Okruszynowego, jest w tym kraju... Gratis dorzucono, nie biorę tego alibi do siebie, Easy Music For Difficult People, który to promocyjny not for resale krążek sygnowany Kimono w czasie powrotnych >700 km wpadł w ucho Latorośli.

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.