sobota, 16 czerwca 2012

mole chodzą mi po głowie

i wygryzają dziury w słowach.
czasem się ich boję
chodzą słowa nie do powiedzenia...
nie-do-powiedzenia

niedopowiedzenia
nieporozumienia
nierozmawianie....

kiedy długo drugie nie widzi pierwszego
bo gdy siedzi człek samemu z czarnymi myślami
człowiek rzuca słuchawkami
rzuca słuchawkami

Wszyscy dookoła dostają pierdolca futbolowego. A ja wolę na jogę. Albo trening na linach. A ja wolę Metza w radio posłuchać, a tu nic - mecz. Krecik kontra Reksio.

Nie, nie rzucam słuchawkami, czarnych myśli też jakoś nie goszczę. Tylko te dziurawe słowa, i frustracja, zatem Fleet Foxes, Strachy na Lachy i No longer at ease.
Z przeżartych przez mole słów rodzą się złe sny.
Że dzwoni telefon o samobójstwie. Serce mi zamarza w tym śnie.
Że roznoszą się złe słowa i potem śledztwo i podejrzenie że to ja, bo byłyby mi na korzyść.
Źle mi z tymi snami.
Coraz trudniej.
Budzę się przez nie zmęczona i rozgoryczona.
Noc pocięta na kawałki.
Kolejna też, bo sny wracają.
Byc może dla (chwiejnej) równowagi w kolejnym śnie spotykam Maję Plisiecką. Pijemy witaminowe shake'i z granatami i mango. Rozmawiamy o palcach. I o stopach.  

Nie wiem już, czy te mole żywią się słowami i produkuja sny, czy na odwrót - żywią się snami i mordują słowa, mieląc je na papkę nie-do-powiedzeń.

Czereśnie jem.

wtorek, 12 czerwca 2012

muszę to przespać, przeczekać trzeba mi

Czasem coś, tyci czort, zdania szyk przestawi mi

Nagle coś drobiażdżek wręcz
Na manowce złości wywiódł mnie

patrząc na samotność, z którą się rozstaję,
wciągam, chrapiąc nozdrzami, zapach heliotropów


Chyba już nigdy nie będzie lepiej.

Uszy mnie ciągną w stronę tego, co już znam, faza na znane, osłuchane, klasyczne… Nawet Iwaszkiewicz, niezbyt lubiany, ale klasyczny i ubrany w muzykę - porywający.

Czasem mam taki odruch, żeby uciec. Uciec daleko. Właśnie dlatego, że nigdy nie będzie lepiej – bo to niemożliwe, żeby było lepiej, jeszcze lepiej. Już jest najlepiej jak tylko może być po tej stronie tęczy, lustra i wieczności.

Czasem mam taki odruch, żeby wszystko odciąć, uciąć, zakończyć, zamknąć, zatrzasnąć.
Urwać rozmowę wpół zdania, nie czekać już na nic, nie chcieć, nie dążyć.
Zacząć pielęgnować to, co jest – co było.
Zakonserwować, żeby się nie zepsuło.

Przestać czekać na to, co będzie, petryfikacji poddać teraźniejszość, zatopić jak motyla w bursztynie, schować do kieszeni i oglądać – jaki piękny.  

Jak dobrze, że wciąż mam tę odrobinę zdrowego rozsądku, żeby pamiętać, że w głębi serca wolę motyle z cerekwiska w Wołosatem – kolorowe, latające nad zarośniętym pogorzeliskiem, przysiadające tylko na ułamek chwili na włosach i kwiatach.

Nie-moje.

Wolne.





czwartek, 7 czerwca 2012

I fell in love

with the job
at first sight it looked pretty
/..../
wake me up in July
all I need is my bike

Nie, no ja oczywiście rozumiem angielski i wiem, że dziewczynka śpiewa o mieście. Warszawie nawet. I podoba mi się to śpiewanie, i jeszcze to, że coraz bardziej rośnie i dojrzewa dziewczynka od piosenki logopedycznej co to ją Królewna śpiewała łamiąc język (twej koszuli pstrości itd).
Boleśnie w dniach ostatnich przechodzę wieczny i nieskończony proces szukania równowagi między jobem, czyli korporacją (cog in the great machinery) a mną (somehow unique). Miłość do pracy ma swoje granice. I nie spodziewałam się, że tak szybko będzie potrzebne malowanie ich farbą czerwoną, i drutem kolczastym odgrodzenie.
Innych granic w innych miłościach szukam.
Mojemu miastu, mojemu Wro, mogłabym zaśpiewać need you less than I felt I would.
I dziwi mnie to, i otwiera nowe możliwości.
Krystalizują się marzenia w plany. I widzę dom w Bieszczadach, w których umrę, wcześniej jednak emeryturę tam spędzając - czy na Otrycie może, albo na jakim pojezierzu. Whatever, Bieszczady stają się moim zaświatem, wygladającym jak przedświat dziecięcy, rajów utraconych w dzieciństwie rubieże, gdzie uroczyście trwa największa z gal.... Trochę jeszcze, a budzący się we mnie znów włóczykij spowoduje, że Bieszczady bedą gdziekolwiek. Ważne z kim, dlaczego, po co. Barcelona, do której moja dusza pasuje idealnie. Sandomierz, naznaczony we mnie wspomnieniami ojców - obu tego samego imienia. Jakaś wioska w Sléibhte Chill Mhantáin, na południe od Baile Átha Cliath, w wiecznej zieleni.
Bo skoro wiem SKĄD idę, jeśli znam swój korzeń, to nie muszę być uglebiona. Jeśli wiem, DOKĄD idę, to mogę iść KTÓRĘDYKOLWIEK*, a Bieszczady mogą być GDZIEKOLWIEK, nawet z widokiem na morze. Morze Żółte na przykład. Z mocnym korzeniem mogę się hodować hydroponicznie**.
Odkrywam tajemnicę, która się nazywa: życie*** Czy nie widziałam ostatnio jakiegoś domu? Mam go w sobie. Jestem nim. Dla Ciebie też.
Drewniany dom. Nie wiem tylko czy taki zupełnie mały: dwa pokoje (biblioteka i sypialnia z łożem wysokim) kuchnia, piec węglowy czy kominek, rowery, owczarek niemiecki i kot, czy może jednak dom (drewniany - to jest niezmienne) do którego jednorazowo zjeżdża piątka dzieci z dziećmi własnymi, dom o wielu, wielu oknach, otwarty na ludzi. Dom re-kolecyjny. Do układania, kolekcjonowania siebie na nowo. Coachingowy, rozwojowy, szkoleniowy, warsztatowy. Pcha mnie ku temu skrzynka z narzędziami i wlane dary.
Nie wiem tylko, czy moja świeżo wyhodowana niezależność od posiadanej przestrzeni i odklejenie się od przedmiotów (ciagle za dużo ich) pogodzą się z Bieszczadami, z prawem świętym własności, które dopiero co zostało mocno rozjechane walcem przez "po co" i zdemaskowane we wszystkich aspektach ograniczających.
A na razie, po niebyłym all I need is my bike (nowe dętki niezbędne, a dziś święto nie-nabywania drogą kupna) oraz po byłych rozmowach trudnych i wściekłych****, świętujemy.
Znaczy, all about strawberries and vanilla cream.

And about music*****.



* z sentymentem do Leśmiana
**z sentymentem do Brownie!
***ten, kto nie boi się życia, nie boi się też śmierci.
****można się złościć, robić głupoty, nie mieć racji, być odpowiedzialnym w znaczeniu winnym, wściekać, wrzeszczeć i nadal być kochanym, i czuć się bezpiecznie. Wciąż mnie to dziwi, a cieszy tylko o tyle o ile potrafię w to uwierzyć - czyli jednak bardzo dziwi. I wdzięcznam.
*****eksploatuję bezpieczne, sprawdzone: FF, Beirut, Nosowska, Strachy, Kaczmar, White, Costas. I cieszę się z wydanej nareszcie płyty polskich rewellersów. Nie wiem tylko, po co tam Anita? Żeby podbić rynkowo nazwiskiem? Bo VoiceBand 100% testosteronowy lepiej brzmi.
Świeżo, jak przed wojną.

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.