środa, 25 kwietnia 2012

I guess I should go to sleep

Są takie dni, kiedy jestem słuchem.
Mam zanik innych zmysłów. Zupełny.  
To właśnie teraz.

Są takie dni (i poranki, i wieczory, i noce), kiedy jestem tylko dotykiem, gdzieś w zupełnie nowym wymiarze,  w nieuklidesowych geometriach, w ujemnych odległościach, zgodnie z fuzzy-logic*.

Ale chwilowo nie, teraz jestem czekaniem. Tęsknota to też zmysł, blisko ucha środkowego: równowaga więzi i braku.

I słuchem. W duszy.
Moje życie pełne jest cudów. Na wiosnę. Zaczęło się jesienią. I tak ciągle, ciągle, aż do znudzenia.

Niby przyzwyczajenie jest naturalne. Niby wszystko może spowszednieć, znudzić się, opatrzyć i osłuchać nawet. I to przecież dobrze, bezpiecznie i wygodnie jest wiedzieć, czego można się spodziewać. Nuda jest bezpieczna i stabilna, i taka ciepła.  Szczęście jest nudne, mdłe, mało literackie i niefotogeniczne.

Nie potrafię się znudzić.
Wciąż trwam w zachwycie.
Na szczycie.

Happiness - it’s my decision.  

Słucham, co Jack mi śpiewa do ucha.

W ogrodzie, tuż za oknem, zakwita magnolia. Pełnia szczęścia.

*logika rozmyta jest moim aktualnym etapem zmagań z naukami ścisłymi. Bardzo kobiecym.

niedziela, 8 kwietnia 2012

moją mocą i źródłem męstwa

Zgodnie z otrzymanym rozkazem, odpoczywam. Śpię prawie 10 godzin, aż do telefonu. Zaspanym okiem dostrzegam mazurka, oskubanego najprawdopodobniej przez jakiś zgrany duet: symetrycznie po dwu stronach blachy falbanki. Standard świąteczny.
Potem spędzam leniwą Wielką Sobotę w warunkach okołoparapetówkowych. W wannie okruchy twarogu z paschy, właścicielka nieruchomości nie posiada jeszcze zlewu ani umywalki. Wyścigi do najfajniejszego miejsca pod kaloryferem. Tam się siedzi wygodnie.

Odbywam dający mi do myślenia dialog nad puszką po kajmaku:
- Mamo, nie martw się, to tylko parę dni.
- Ale, synku, nie wiem o czym mówisz, nic mnie nie martwi, jest idealnie. Teraz dorzuć łyżkę masła.
- Przecież ja widzę, że cały czas tęsknisz.
Dzieci czytają we mnie więcej, niż chciałabym. Są jak lustro o tafli niezmąconej przez konwenanse.

Ja też trochę czytam. Dlaczego zawsze się łudzę, że w dwa (trzy, cztery...) wolne dni nadrobię stosy zaległości? W torbie 4 książki.
Potem znowu śpię. I zaspana spóźniam się po Brackiego. Wpadamy do dominikanek (wybranych z obaw przed dzikim tłumem u dominikanów) w pierwszych wersach exultetu, na dziedzińcu płonie jeszcze niechrzczony, pogański, pierwotny ogień. Jak zawsze przechodzą mi po plecach ciarki, odzywa się dzika kobieta, taka z gór i z lasu, dla której ogień to nieustanny cud, powód do wdzięczności. Jak trudno nam, rozpieszczonym pstryczkiem - elektryczkiem i kranem z wodą, dostrzec pierwotne, fundamentalnie życiodajne znaczenie symboli: ognia, światła, wody, księżyca, krwi. A przecież to nawet nie kultura, to sama natura ludzka jest w tych symbolach, przetwarzanych powszechnie, pod każdą szerokością i na każdym etapie rozwoju cywilizacji. Dzieciom znaczenie ognia trzeba pokazać. Zdziwione prawdziwą ciemnością jak co roku od świec parzą sobie łapki, Junior nawet przypala grzywkę.

... on Bogiem ojca mego, będę Go wywyższał. 
Jeśli Boga dziedziczy się po ojcu, dlaczego w poczet synów Abrahama zaliczanym się jest matrylinearnie? Bo mater semper certa? Czy moja córka, której komunijne obrzędy odłożone zostały na przyszły rok, myśli "bóg mojej matki"? Jeśli dzieci tak mnie w innych rzeczach rozgryzają w mig, ciekawe, jak widzą Boga i moją z Nim zażyłość? Taką mam nadzieję, że nie religijnie, a relacyjnie.

Dlaczego wielka-noc? Najważniejsze święto religii patriarchalnej, z której wyrosła inna, także męska na wskroś, religia - obchodzone według księżyca, pierwsza pełnia po wiosennej równonocy. Terminy męskich kapłańskich rytuałów uzależnione od Bogini.
Bóg urodzony nocą, nocą przeistoczony, nocą pogrzebany, ciągle pod opieką matriarchalnej Luny. Nie tak to odczuwa moja dusza. To wielki-świt. Przecież mówią pisma, że kobiety szły wczesnym rankiem. One, pierwsze które się dowiedziały. (Choć o tym pisma nie mówią, jestem pewna, że Żywy w pierwszej kolejności spotkał się z Matką. To przecież była najzdrowsza relacja matka-dziecko. Nie mogło być inaczej.) 
Kobiety wiedziały pierwsze. Rano, nie w nocy! W świetle, nie po ciemku. On, który miał zajaśnieć niczym wschodzące słońce (bóstwo wszak w przeciwieństwie do matriarchalnego Księżyca stuprocentowo męskie) - nie wstał w nocy. Wstał o świcie. Tak. Wielki-świt.

W kościele aż roi się od kobiet. Róża z Limy, Katarzyna ze Sieny - nie tylko mądre, ale i posiadające wiedzę. i tytuły doktorskie. Kobiety. Pośród nich - Matka. Nie jak zwykle w mdłych błękitach i bieli. W krwistoczerwonej sukni, z rozpuszczonymi włosami, królowa! A czerwień to przecież także kolor gorącej, niegasnącej miłości. Coraz mi dalej do kultów folklorystyczno-maryjnych, jednak ten obraz silnej, nieukrywającej się w kwefie i skromnych pastelach kobiety, kupuję.
Mniszki za kratą śpiewają. Są szczęśliwe. Zastanawiam się, czy to zamknięcie z własnej woli jest przyczyną, czy skutkiem szeroko, na cały świat, otwartych oczu i serc. Bo to nie paradoks wcale.

Gdy w liturgii wody rozbrzmiewa pierwsze Gloria, całe moje ciało odpowiada. Modlitwa błagalna i uwielbieniowa nadaje ciału ruch zupełnie inny niż wielka, pierwotna i dzika wdzięczność i radość. Są na to nawet dowody. Pisała o tym żona Efraima. Nie pomnę szczegółów, pamiętam rozmowy nad książką z Mądrym Człowiekiem. Wiem, że to tak jest, moje ciało tak ma, jak rezonuje z duszą w modlitwie. Poczucie bezpieczeństwa, przytulenia do żeńskiego, nocnego, księżycowego i matczynego aspektu Boga, bardzo mocno przepływa przez moje ciało. Ruch może nie spektakularny, ale wszechogarniający. Zresztą, wielu obok reaguje na modlitwę - ruchem.
Zmartwychwstanie zakłada powrót do integralności ciała, duszy i ducha. Jak w śpiewie Regnavit. Jak dziś. Stan idealnego tu i teraz.
W drodze powrotnej przychówek drze się w aucie "Alleluja", na wyścigi kto głośniej, mniej - więcej do melodii Beriera.

Postanowienia wielkanocne czynię. Wszak to idzie nowe. Nie chcę, żeby to zmartwychwstanie było "z", ma być "do". Trudno mi jednak formułować postanowienia bez "nie". Odcinam się więc, kończę stare, uśmiercam. Bo chcę do życia.
Koniec z presją.
Koniec z pytaniem "co znaczy niedługo".
Powrót do radosnego now&here.
Koniec zaborczej kolonizacji.
I do not want what I haven't got. I've got all that I requested.
Wdzięczność.

Usłyszane wczoraj czy w piątek określenie przeciętnego Polaka-katolika: Ochrzczony bez swojej woli, ale bez odwagi do apostazji.
A przecież odwaga, męstwo to wymaganie - dokładnie na odwrót. To apostazja jest prosta, by nie rzec - dla tchórzy. Wbrew pozorom właśnie w naszym kraju. Coraz bardziej.
Zatem: Męstwa. Mocy. Odwagi i siły. Amen, alleluja.

piątek, 6 kwietnia 2012

Czy łzę ronisz potajemną

Coś jednak musi być na rzeczy w sprawie tego tam, skazańca, jak mu.... a, Jeshua ben Josef (zależy zresztą od transliteracji) skoro niechrzczeni Żydzi piszą takie wiersze...

W mojej nieźle zabałaganionej głowie od Poświatowskiej do Leśmiana i Herberta (obaj panowie wykształcenia prawniczego i filozoficznego, jakby nie było) bardzo widać niedaleko. Rzec by można, że ich (i nie tylko ich!) szczoteczki do zębów stoją zgodnie w jednym kubeczku* w sterylnej łazience wymiaru metr na metr, w hotelu z mojego mózgu.
Mniejsza o ilość gwiazdek w tym obiekcie w czas pierwszej wiosennej pełni Księżyca (po dwakroć tysiącletniej transkrypcji i transliteracji: Pesach).
Skoro łazić za człekiem, a nawet kobietą, może fraza muzyczna, poezja też może. Co prawda zwykle trudno ją usłyszeć, ale w Wielki Piątek głośniej szura hotelowymi bamboszami.

Domysły na temat Barabasza


Co stało się z Barabaszem? Pytałem nikt nie wie
Spuszczony z łańcucha wyszedł na białą ulicę
mógł skręcić w prawo iść naprzód skręcić w lewo
zakręcić się w kółko zapiać radośnie jak kogut
On Imperator własnych rąk i głowy
On Wielkorządca własnego oddechu

Pytam bo w pewien sposób brałem udział w sprawie
Zwabiony tłumem przed pałacem Piłata krzyczałem
tak jak inni uwolnij Barabasza Barabasza
Wołali wszyscy gdybym ja jeden milczał
stałoby się dokładnie tak jak się stać miało

A Barabasz być może wrócił do swej bandy
W górach zabija szybko rabuje rzetelnie
Albo założył warsztat garncarski
I ręce skalane zbrodnią
czyści w glinie stworzenia
Jest nosiwodą poganiaczem mułów lichwiarzem
właścicielem statków - na jednym z nich żeglował Paweł do Koryntian
lub - czego nie można wykluczyć –
stał się cenionym szpiclem na żołdzie Rzymian

Patrzcie i podziwiajcie zawrotną grę losu
o możliwości potencje o uśmiechy fortuny

A Nazareńczyk
został sam
bez alternatywy
ze stromą
ścieżką
krwi

/Zbigniew Herbert/

* do Salingera zawsze nawiązuję świadomie

czwartek, 5 kwietnia 2012

głupie listy w nich miłość

Pamiętacie taki wiersz Poświatowskiej?
Czy ja czasem nie mędziłam już o korzeniach poezji, heksametrach i o słabości do organicznego związku mowy wiązanej z muzyką?
Kilka tygodni z GPSem powoduje, że bez niego zapominam mapy i błądzę. Podwarszawskie sypialniane wioski są takie same wszystkie. Kończy się trzaśnięciem drzwiami samochodu i spacerem po lesie, żeby ochłonąć. Szpilki po tej eskapadzie już do niczego się nie nadają. Potrzebuję nowych butów. Ale to nie moja wina. Winę bierze na siebie kto inny, a przecież to tylko błędne założenia oczywistości i brak uważności. Tak nie chcę.
Mimo słuchania do upadłego dla podniesienia poziomu wiary w siebie (i w to, że jestem warta miłości) Soy la magia, soy la luz, czepia się mnie Poświatowska w męskiej interpretacji. I nie będę analizować wtf. Bo nie!

Wracam do domu po 12 godzinach (w tym 1 w porannym korku, 1 na bizneslancz, 1 na spory i kłótnie, 1,5 błądzenia...) i łzy same mi lecą z żalu za urlopem którego nie mam i za niespnającymi się aspektami życia. Kocham swoją pracę, ale zmęczenie zżera tę namiętność, rozwadnia ją, bagatelizuje i trywializuje, niczym barchanowe majtki udomawiające dziki seks.

(Prawie) pełnia Księżyca przepala mi mózg, jestem zmęczona, drażliwa, kłótliwa i psuję popołudnie Oficerowi, szarpiąc w swoją stronę rzeczywistość, opierającą się kosmicznym wymaganiom i pytaniom, których zdawać nie należało.

Mój związek z uniwersum Triduum sprowadza się w tym roku do słuchania Brackiego z płyty, i do konstatacji, że skoro Pępkowaty będzie we Wro, a ja sernik zawiozę do Krk, to się miniemy - więc kanonicznie Święta i tak nie będą ważne. Moje Święta wszak, moja rezurekcja, to ten jedyny w swoim rodzaju Facet, bez którego byłabym kim innym i gdzie indziej. 
Może mniej bolałoby, że te dni spędzam co prawda z ludźmi, których kocham - ale znowu nie ze wszystkimi na raz, fizycznie blisko (bez podtekstu - fizycznie znaczy na wyciągnięcie ręki). Marzy mi się takie świętowanie jak naście lat temu, zatrzaśnięte drzwi, spakowane torby i wypad grupowy gdzieś z dala od brudnych okien, w towarzystwie będącym światem całym i środowiskiem, i wsparciem. Ale na to czekamy do majówki.
Rozmawiam z przychówkiem, że nie daję rady, zmęczenie jest silniejsze ode mnie. Oni jednak nie chcą słyszeć o wagarach z Soboty. Wielka-Noc, znaczy noc w kościele, dzwoneczek, świeczki i pracowita pszczoła exultetu, oraz bębny nad brzegiem Czerwonego Morza. A ja nie wiem, czy dociągnę, czy nie zasnę w pół drogi do Krk....

Siły, życzcie mi na święta fizycznej siły. Albo cudownej umiejętności życia bez snu.  

środa, 4 kwietnia 2012

Gonna put my pink dress on

Nie, no nie mam różowej sukienki.
Ale kto wie....
Jak już idę w Triduum do pracy.
Jak już słucham z własnej woli Gotye podrzuconego, z płyty znaczy.
Jak na GPSie jeżdżę.
Jak już stukam w klawisze pazurem zrobionym na hybrydę (cokolwiek to znaczy) i łypiąc okiem spod brwi wyregulowanej oraz z pilingiem kawitacyjnym na twarzy (cokolwiek to znaczy). Hm, nie wygląda jakby mnie IQ miało spaść czy rozwój się zahamować ducha od owego pazura, oraz się nie przedzierzgnęłam byłam we własną asystentkę czy coś. I serio mam pazura z lakierem...

I can't believe me luck

Miałam tyle lat, ile Latorośl - dokładnie tyle, kiedy Ona nagrała pierwszą płytę. Pokroić się dałam, żeby mieć tę  Kobrę z Lwem, z Wiednia na kasecie audio wiezioną. A dziś? Klikam dwa razy, uruchamiam drukarkę i za cenę dwu biznesowych lunchów albo jednego suszi (wciąż smak mi nieznany...) wyjeżdżają w moje i mojego syna ręce dwa bilety na koncert. We Wro. Mojej Łysej. Takie czasy, gloria.

Się delektuję.

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.