czwartek, 29 kwietnia 2010

Ethnocore

Nawet bez ogłoszenia publicznego przez red. Jaślara wiem, że nadejszła. Czuję to w stopach. W uszach, i w duszy.
Red. ogłosił, że jest i to ekstremalna. Bo alergie. Na trawę. Po czym wygłosił niezbity logiczny dowód na to, że Beethoven nosił dredy, oraz że świeża wiosenna trawa legła u podstaw muzyki nie tylko reggae, ale w zasadzie każdej. Bo wiosna, zew natury, przedłużanie gatunku… Junior wparował bez pukania do łazienki i hamując przed wanną z pewnym wahaniem stwierdził:
- Mamo, ale masz duże... A po co ci one?
(Właśnie – po co? Dzieci nie karmię, faceta nie zabawiam… Chyba tylko po to…)
- Żeby strój do tańca ładnie leżał.
- Aha.
Po czym J. melduje, że go Królewna dziabnęła palcem w łokieć, co było okolicznością w jego oczętach usprawiedliwiającą naruszenie maminej prywatności. Wymusza więc na mnie deklarację, że palnę córce kazanie stosownie nudne i upierdliwe. Deklaruję. Junior opuszcza przybytek wolności.
Najgorsze jest to, że, niestety, nie mam wrażenia, że moja odpowiedź jest nieprawdziwa. Wiosenne próby przedłużenia gatunku jakoś mnie nie dotyczą.
W stopach czuję jednak wiosnę, ogarnia mnie jak co roku obsesja chodzenia boso po trawie. Mokrej. Świeżo skoszonej, pachnącej. Już mi tak pachniała parę dni temu. Śni mi się łąka boso. Stopy zadowalają się namiastką w postaci barcelońskich klapeczków. Ale robi różnicę.
W uszach czuję, bo rzuca mi się na żywiołaki, waltornie, góry, ponidzia i inne takie.
W duszy, bo słowiańskość zwiewna i pogańska się budzi. Wraz z duszą wyrywa się ciało, w kierunku tribal, co to w głowie jednej z wrocławskich tancerek rodzi się jako słowiański. Idea tego tańca mnie porywa (Ł. trochę mniej, ale jej mina na moje wywody – bezcenne). Filozofia slavic tribal też. Na razie taniec kończy się na wymianie wizji tegoż i Wiłów.
W ciągu trzech pór roku jakoś słowiańszczyznę traktuję turystycznie. Nie tylko ze względu na brak płowego warkocza za tyłek. Generalnie. Ale wiosną nie da się inaczej, budzi się we mnie to coś surowego, pierwotnego, naturalnego jak chleb i tańczącego w kole. I się wyrywa do ognia. Im bardziej moja ledwo-co-katolicka dusza ma wyrzuty z powodu niekanonicznych wątpliwości co do kultu Matki Boga, tym bardziej odzywają się wiosenne tęsknoty za pogańską boginią. Bosą, zieloną, i nocną. Mogę się zgłosić na ochotnika jako obiekt eksperymentalny do badań nad zbiorową podświadomością, antropologiczny dowód archetypu, uzupełnienie tez o jedności męskiego i żeńskiego, o niepełności protestanckiej wizji Boga, ale i do szukania korzeni tak głębokiego kultu Maryi w słowiańskim polskim narodzie. Nawet tam, gdzie germanizowany Śląsk czuje inaczej.
Czas rozpalić ognisko.
Sorry. Zapomniałam, że to wiek XXI. Grilla czas rozpalać.



***
W góry. Okruszyna ma już skarpetki i pieczywo, i napada mnie stres, że ja się nie stresuję i nie przygotowuję. Więc zaczynam od listy: majtki, kurtki, lokomotiv. Nie udało się przehandlować nosidła na śpiwór, ale Latorośl przygotował łuk, zestaw gier oraz sam sobie śpiwór zorganizował, metodą pożyczki. Pozostaje mi tylko odhaczać na liście. I nie zapomnieć szczoteczki do zębów.




wtorek, 27 kwietnia 2010

Buty

Nic nie mam do tej dziewczynki. Ale poproszę wejść na jej stronę oraz odtworzyć sobie utwór drugi. Ciechowski o tym coverze chyba powiedziałby to, co ja. Czyli nic, bo mnie zatkało z wrażenia. Kompletnie. Nie żeby zaraz bardzo zachwycić się pozostałymi 3 czy 4 kawałkami które tu i ówdzie promują płytę wokalistki, ale zatkało na tyle, żeby robić ripit i ripit. I jak zwykle mam dylemat, bo płyty nie ma, a jak będzie, to czy jej cena warta będzie jednego utworu? Tęsknię za czarnymi analogowymi singlami. Bo single CD jakoś nie wysypują się z półek ani realnych ani wirtualnych sklepów dla uszu. A może ktoś ma wtyczkę w jakimś medium co single promuje?


***
A w ogóle to dziś napad na sprzęt dziecka z powodu butów. Nie muzycznie, oba utworki są od czapy kompletnie, łazi za mną Archive, wiec na przekór mamy muzyczną strefę (niekoniecznie rokendrola) wolną od angola.
Ale że buty. Bo pani, co wygrała kawę w Krk mówi, że wiosna chodzi w pantofelkach. Może… Ale z mojej strony rzeki niestety wiosna człapie w kapciach, nazwa handlowa „balerinki” Dżizas…… Kobiety! Matki! Córki! Uczennice! Studentki! Robotnice huty Warszawa! Baletki to są buty do tańca, a nie do chodzenia. Nie mówię, że każdy ma zasuwać do autobusu w butach do wyglądania na 12 cm szpilce, albo chodzić w jedynie słusznych martensach, oraz że buty jako takie do chodzenia tylko są. Sama posiadam baletek par kilka, ale do tańczenia, oraz balerinek par jedną – do jeżdżenia (bo naciskanie sprzęgła oraz hamulca niszczy pięty w butach do wyglądania). Ale, na wszystkie pomadki Givenchy i pudry Clinique, i co tam dla Was baby najcenniejsze, na to wszystko ja was błagam: zanim wyjdziecie na ulicę się pokazać publicznie w balerinkach, popatrzcie w duże lustro, na całą sylwetkę. A jak nie macie, to się przejrzyjcie w witrynie sklepu, jak się poruszacie idąc. I co? Koszmar, nie?! ŻADNA, żadna noga w balerinkach wyglądać dobrze nie będzie. Żadna kobieta w balerinkach nie pójdzie ładnie. Noway. Audrey Hepburn była w jednym egzemplarzu (a i ona nie nosiła aż tak koszmarnych butów jak teraz widać na wiosnę). I popatrzcie, jak skończyła: na moich dekupażowych kolczykach. Uwierzcie, ktoś, kto wypromował balerinki oraz (nie daj B jako zestaw) getry (nie daj B sięgające za kolana i wykończone koronką) ma chyba, z całym szacunkiem, guza na mózgu na obszarze odpowiadającym za poczucie estetyki. Nie mówię, że Blondie ma się męczyć w obcasach wysokości wielbionej i praktykowanej przeze mnie, ale przecież każdy wie, że dla kolan najzdrowsze są buty na stabilnej podeszwie (balerinka przenosi cały beton na stawy), a dla kręgosłupa (zwłaszcza kobiecego – domyślnie – noszącego dzieci), na obcasie 3,5 do 5 cm.

O tym, jak się porusza kobieta na obcasach oraz co o tym myśli druga płeć (druga z lewej, od nas licząc), się nie rozwinę.

Ale wyszła pogadanka staromodnej i zacofanej baby. No cóż. Za moich czasów moda była ładniejsza, po prostu.

poniedziałek, 26 kwietnia 2010

Delicate

and fragile.
Pre-tekst (znaczy przed tekstem coś). Do Blondie. Zanim powiesz, że Damien zalatuje Januszem Radkiem, albo, enrahah, Bluntem J., zauważ, że jednak nie. Radio mnie dziś odpomniało Closer, nie żebym miała zaraz znów oglądać, ale Damien jest OK, i jak wspomniano, ma coś z klimatu Tracy Ch. Słucham, słucham… Ma.

Tekst (znaczy co mi leży dziś na wątpiach). Wróć: Delicate and fragile. Jestem. Jak każdy chyba alkoholik, narkoman, radioman czy inny uzależniony. Zwłaszcza w czasie odwyku nagłego i przymusowego. Generalnie pobieram lekcję od życia. Nie udało się zwagarować. Niektóre rzeczy nudne, dawno znane, ale udaję, że słucham badawczo, jeszcze się to życie obrazi czy coś. Na przykład się dowiaduję, że mityngi anonimowych netoholików to nie dla mnie. Ja się nie chcę odzwyczaić. Dokonałam zatem napaści czynnej z wykorzystaniem swej władzy absolutnie nieoświeconej i zaanektowałam komputer którego na mocy lizingu używa Latorośl. Dla zachowania pozorów oraz uprawomocnienia się aneksji powołuję się na jego domniemane zmęczenie oraz godzinę policyjną. Wystarczająco długo zawyżałam średnią czytelnictwa (znaczy, zawyżałam powyżej zwykłej średniej dziennego zawyżania średniej czytelnictwa…). Ba! Doprowadziłam nawet do stanu, kiedy to wyłączając budzik w środku niedzielnej nocy (jakiś chochlik nie przestawił na tryb weekendowy) nie zrzuciłam sobie na głowę trzech kilkusetstronicowych tomów oraz dwóch nieaktualnych miesięczników.

Bibliotekarz Puciek porządkował swoją bibliotekę.
- Co robisz? – spytała Bromba.
- Porządkuję książki – odpowiedział Puciek.
- Przeczytane? – zapytała Bromba.
- Przeczytane – odpowiedział Puciek.
- A zatem porządkujesz samego siebie – zauważyła Bromba.
Puciek zgodził się, że można to i tak określić.
(Bromba i filozofia. Tom nadal w podręcznej czytelni przechodniej, znaczy, na stojaku w Wiśniowym WC)
Entuzjazmu jednak wystarczyło mi do czasu, kiedy w ramach porządków stanęłam przed dylematem, czy CSL przeczytany ostatnio ma trafić między inne tomy swego autorstwa, czy może między fantastykę, czy filozofię, a może religię, a nuż jednak między czytadła niezrzeszone? Trafił metodą wulgarną i pospolitą tam, gdzie wystarczyło go wcisnąć jednym kolanem, a nie dwoma. Ale półka budzikowa przestała być dziwnie wygięta na skutek mocno oddziałującej właśnie na nią grawitacji.

***
Z kolejnej lekcji dowiaduję się, że bez wspomagania serwisu internetowego potrafię zrobić tort. Ba! Nawet roszczę sobie pewne prawa autorskie do przepisu. Ćwierczakiewiczowa rozpoczynała „każ służbie umyć ręce i weź kopę jaj”. U mnie jest „umyj ręce, otwórz zamrażarkę i bądź kreatywna”.
I oto efekt. Różyczki prawdziwe, przy niewielkiej pomocy doktora Etkera (imienia nie wyjawił, pomoc dyskretna była).

Bo Królewna miała urodziny. Na które oprócz wymarzonej dżudogi, zestawu 1763 kolczyków, maszyny do szycia na baterie, perfum, różowych tenisowek, gry o Barbie jeżdżącej konno i książki dostała tiszerek od matki chrzestnej, drogą pocztową.

- Co to jest karata mamo?
- Takie coś jak dżudo, co ciocia Blondie ćwiczyła.
- Aha. No bo wy też macie brata, nie?
Też. Ale ja złamałam mu nos metodą domową, bez treningu. Talent wrodzony, ot co.

***
Na pewnym portalu, jak donosi radio, powstała grupa „Jeśli mnie nie widzisz w sieci 48 h zawiadom policję”. Nie zawiadamiajcie. Jeszcze żywam. I się uczę analogowo. Na przykład jeszcze się uczę podchodzić nowatorsko do swych snutych kilka miesięcy planów. Bo mnie gadające i piszczące auto mówi, że albo pojadę na majówkę, albo nie. Się ono zastanowi. I się ja dowiem w czwartek, a może w piątek. No to pojadę albo nie pojadę. Lekcja haiku i zen. Jak w ogrodzie z Blondiowych studiów. Ład i harmonia. Ale tak naprawdę to ten spokój wynika ze zmęczenia własną frustracją na bunt maszyn. Jak z F. Herberta, serio. Ale zbyt słabam na krucjatę przeciw nim. Dżihad butleriański jakiś czy coś tam, to nie moim stylu.

***
- Mamo, kup mi motol.
- Junior, rozmawialiśmy o tym.
- Taaak, najpielw kupis sobie…
A od przyszłego roku za jedyne 85 tys dolarów można nabyć motor, który lata. Dwuosobowy. Radio doniosło. Łaaaał. Ktoś gdzieś o mnie myśli. Miss Samochodzik będę (ok., z miss przeholowałam…)!!! A co!!! Jak w harcerstwie!
Tylko że jest malutki kłopocik. Mianowicie, SPONSOR pilnie poszukiwany. Bo motory potrzebne są trzy. Jeden dla Wiśni i Łosiastej (uwaga, denuncjuję przyjaciółkę: ona też ma ciągotki motocyklowe, oraz – o czym się przekonałam dziś, sromotnie z Nią przegrywając – do gier zręcznościowych dla kilkulatków), drugi dla Królewny i Latorośli, a trzeci dla Juniora. No i dla sponsora, a niech ma coś z życia, nie?
Nie pijąc dziś kawy z Ł. (wcale!) nie znalazłyśmy odpowiedzi na pytanie, dlaczego bezdomni zawsze są ubrani w długie rękawy, kurtki oraz czapki? Zauważyliście? Bo mnie to dziś naprawdę zastanowiło, jako prawdopodobne źródło doznań węchowych, a pogoda była znacznie krótkorękawkowa. Może im zimno z niedożywienia? Może z braku miejsca do przechowania dobytku? Jak myślicie?

Jakbyście mieli sponsora pod ręką, wiecie, gdzie mnie szukać, nawet jak mnie w sieci nie ma przez czteryosiem.
A ja w oczekiwaniu posłucham sobie muzyki. Nadal faza na fado i pokrewne.

środa, 21 kwietnia 2010

Messing with another


Chyba to już cytowałam. Ale co ja mogę, zachwyca mnie ten zamęt w wykonaniu młodziaków (a wokal nie brzmi na 23, nie?). I ta solówka Johna – nomen omen – Younga w drugim kawałku…. Mniód.


***
Za sprawą mojej siostry zastanawiam się nad rzuceniem wszystkiego w (cenzura) i nad zajęciem się rozwijaniem mego malowniczego talentu. Będę się wynajmować na zawodowego marudę i psuć humor za kasę. Stawka będzie za pół godziny. Przez telefon. Live za dopłatą oraz latte.
Bo jakoś mnie zwątpienie we własne zdolności ogarnia. Nie mam talentu do bycia zwiewną blondynką z bogatym sponsorem. Nie mam talentu do zostania rekinem finansjery. Nie mam zdolności do grania w totolotka. Nie mam zdolności do posiadania odwagi do olania wszystkiego, zamieszkania na działkach i życia z zasiłku (może mam. Ale nie lubię wina owocowego z siarą). I nie mam zdolności politycznych. Zwłaszcza korporacyjno-politycznych. Okazało się, że jestem nielojalną koleżanką. Ale w sumie, jak się sypia od dwu lat z przełożoną (na szczęście cudzą), ale będąca przypadkiem żoną (także cudzą), mając własnego przełożonego, oraz żonę także własną, to ja się pytam, jak ja mam być lojalna? Wobec kogo? I o co chodzi? Ramię podać z rękawem do wypłakania? No przepraszam się z kolegą bardzo. Ale jakoś nie. W ramach bycia nielojalną, ale litościwą, incydent zrzucam na karb wina sponsorowanego przez pryncypała. I dlatego zawsze na niezobowiązująco obligatoryjne dinnery jeżdżę komunikacją niepubliczną. Rozwaliło mnie także stwierdzenie, że jestem stuknięta (a raczej uzasadnienie twierdzenia). Bo mam w domu kota, królika i psa, oraz dzieci (kolejność zacytowana). Stwierdzała osoba hodująca dwa szynszyle, fretkę, psa boksera oraz jamnika. Oraz negocjująca zmiany terminów służbowych z powodu braku opieki dla zwierząt. I to jest korporacyjnie OK. Jeśli ja bąknę że mi termin nie pasuje, bo nie mam z kim zostawić dzieci, jest to przynoszenie prywatnych i osobistych problemów do pracy, co jest zdradą wobec akcjonariusza. Karaną co najmniej dezaprobatą oraz miną i tonem ostrzegawczym. Ale co tam dzieci. Najważniejsza jest korporacja, i prawa zwierząt.

Noc. Reszta aktualności jutro, bo dziś już mi się nie chce.      

wtorek, 20 kwietnia 2010

Don't need more education


Urzędów także nie.
Po fazie refleksji obywatelsko-patriotycznych wpadam w skrajność drugą. Szlag anarchistyczny mnie trafił. W zasadzie nie że antypaństwowy, ale antyurzędniczy oraz antyszkolny.
Nadejszła wiekopomna chwila, żeby Królewna wspięła się nieco po szczebelkach państwowej, koedukacyjnej, darmowej oraz spełniającej standardy europejskie w kwestiach światopoglądowych maszynki do kształtowania umysłów. Boli, ale co robić.
Chwila wiekopomna się odbywa elektrycznie. W związku z czym, chcąc uniknąć zawieszania systemu, loguję się po powrocie z niezobowiązująco obligatoryjnej kolacji z pryncypałem. Wróć. NIE loguję się. Sprawdzam różne opcje. Panel edukacji dwa szczeble niżej przyjmuje hasło. Panel kompatybilny z metryką Królewny - za żadne skarby koronne – nie.   
Udaje mi się dodzwonić pod jeden z trzech podanych numerów już o 11. Czyli pewnie po trzeciej kawce z fusami. I dramat. Osoby: Wiśnia, Urzędniczka.
W: Dzień dobry, jestem mamą dziecka rocznik ten i ten.
U: A ile dziecko ma lat?
W: (zgon, i aktywacja modułu „złośliwe babsko”): Rocznik ten i ten.
U: Jaki problem?
W (opisuje problem z panelami niedostosowanymi do rocznika tego i tego)
U: Niech pani poczeka jeden dzień do końca tygodnia i spróbuje znowu.
W: Ale dziś jest wtorek, to do kiedy mam czekać?
U: Nie wiem, my uaktywniamy pesele dopiero.
W: Ale rekrutacja jest od wczoraj!
U: Ma pani czas do 11 maja.
W: A jak 10 się okaże że dalej nie działa? To ja mam obowiązek i to mnie będziecie ścigać jak dziecko nie będzie chodzić do szkoły.
U: Nooo dobrze, niech pani do nas przyjdzie.
W: Super, w jakich godzinach?
U: Od 7.30 do 15.
W (Troszkę kłamie, moduł złośliwy pracuje; nie pierwszy raz ma do czynienia z tym urzędem, wie, jak pracują inne wydziały): Ale ja pracuję od 8 do 16. W jaki dzień ma pani dyżur?
U: Nie mam dyżurów.
W: Nawet w czasie rekrutacji?! Ani jednego dnia nie pracujecie po 15?!
U: Ale ja chcę iść o normalnej porze do domu.
W (W tym momencie ostatecznie trafiona przez szlag): Poproszę nazwisko pani i pani przełożonego.
U: Ale niech się pani nie denerwuje, ja pani wydrukuję formularz i zostawię na portierni, pani wypełni i też zostawi.
W: To po co jest ELEKTRONICZNA rekrutacja?
U: Ale my to dopiero wdrażamy.
W: Dziękuję, do widzenia.

Wysmażyłam maila do dyrektora wydziału. Czekam. Nie pójdę tam, nie wypełnię papieru – dla zasady. A niech mnie pocałują.
Człowiek się rodzi inteligentny. A potem idzie do szkoły. Chyba, że ma się zapisać elektrycznie.

***
Rozmowy na cztery pary nóg, czyli jak Wiśnia popisała się (uwaga, nie odpowiadam za ewentualne zejścia ze śmiechu)….talentem pedagogicznym.

………………..
Królewna: Bo Latorośl jest dla nas surowy.
Latorośl: Nieprawda, bo oni……
Junior: Tak mamo, plawda, jak sulówka.
Wiśnia zgon, ale błysk intelektu: Ale jaka surówka, Junior?
J: Z jabłka i malchewki i cuklu.
W: I jaka jest taka surówka?
K: Pyszna!  
W: I jaka?
L: Zdrowa, tak, wiem, witaminy, blabla.
W: No i Junior, lubisz surówkę?
J: Taaak..
K: Ja też, i jest słodka.
W: I jest zdrowa? Dobrze jeść surówkę?
J, K: Taaak…
W: To może dobrze i zdrowo mieć starszego brata?
K: Nooo… posprzątał dziś moje biurko!
W: To wszyscy dają Latorośli buziaki!!
Daliśmy. I zapanowała sielanka.

A ja nigdy nie miałam starszego brata. Chciałam brata, zamówiłam sobie jednego. Przynieśli. MŁODSZEGO (pal licho, że od Buki pochodzi. Młodszy!). A dla mnie oczywiste było, że jak brat, to starszy. Ach, ci dorośli, za moich czasów byli tacy niekumaci…  

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

Aaja Nachle

Dolatuje mnie, z mojego własnego salonu, melodia typu umpaumpaajlowiu. Ratunku. Po żałobie moje dzieci napadł szał tańca. To ja już wolę Abbę. 
Ale w sumie, tak chyba myślą moje pociechy,  jak tu tańczyć do Black Stone Cherry?

A może jednak by się dało? Należy zbadać tę kwestię naukowo i systematycznie.  
Pocieszam się tym, że Znajoma potrafi znaleźć w techno pozytywy życiowe (dla mnie jest to, tak jak to z salonu, muzyczna terra incognita), oraz tym, że napad tanecznych pasji też jakby mają po mamusi. No i tym, że umpaumpę przywlokłam z własnej wolnej woli ze szkoły tanca. No może nie z wolnej woli, bo Latorośl nalegał. Zabawa z umpa jest przednia (jak się bawi, a nie słucha z oddali), tak było na moich "szkolnych" urodzinach. Zawleczemy umpaumpę na majówkę, dzieci - cudze też - się czymś zajmą. 
Moje pewnie w najbliższych dniach wyciągną mi z półki Aaja Nachle. Mój ulubiony film z gatunku tych, co się nie przyznaję że zdarza mi się oglądać (polecam link tytułowy, ale informuję, że to  n i e  j e s t  belly. To jest bolly).  



***
Polityk, którego prawie szanuję (rzadkość) oraz z którym się prawie zgadzam (łaaał, jak on to zrobił?) mówi dziś – słucham w PR3 cytatu, nie jego słów – że Polska żyje mitem, więc Polacy potrzebują nowego mitu. O ja przepraszam. Mitem tak, ale że co? Że ŻYJE? Nie zgadzam się. My nie żyjemy mitami. Tak jak nie żyjemy postawą obywatelską czy patriotyzmem. Ilu z nas traktuje jako patriotyzm wypełnienie PITa czy pójście na wybory? Zapłacenie podatku jest postawą obywatelską? Gdybyśmy ŻYLI mitem, patriotyzm nie byłby śmiesznym słowem. Postawa obywatelska nie byłaby słowem pustym. Mitem swoim narodowym żyją Amerykanie, Mamuśka kiedyś o tym pisała. Czarnoskóry Afroamerykanin (po ludzku: Murzyn) szorujący mopem korytarz w laboratorium NASA, zapytany, co robi, odpowiada, że pomaga w programie lotów kosmicznych. Co powie Polak (łellll, czy w PL osoba sprzątająca będzie płci męskiej?!) z mopem w budynku, dajmy na to, Uniwersytetu Jagiellońskiego, albo Sejmu? Państwo sobie imaginujcie. Mam wrażenie, że z patriotyzmem wielu Polaków jest jak z ich katolicyzmem. Katolicyzm nudny jest. Zawsze, kiedy idą do kościoła, święcą tam jajka. Patriotyzm jest smutny, bo zawsze, kiedy sobie o nim przypominają, to akurat jest czyjś pogrzeb.

Tak, jestem zgorzkniała. Sour Cherry. Poszłam bowiem na kolację służbową.  

sobota, 17 kwietnia 2010

Historia długa, życie krótkie

Łażenie po pagórkach kończymy zwiedzaniem zamku i miasteczka, które – jak kiedyś pisał Davies – każdym kamieniem świadczy o niegdysiejszym bogactwie i świetności prowincji. Niegdysiejszym…
To jedno z tych sennych miasteczek, gdzie czas zatrzymał się między epokami. Nawet nie wiadomo dokładnie jakimi. Ulica bez żenady nosi miano generała pułkownika Armii Czerwonej, niejakiego Świerczewskiego, a bruk niemiecki ma się świetnie nawet po zimie i nikomu nie przychodzi do głowy zastępować go polskim asfaltem. 
To takie miasteczko jak w "Winie truskawkowym" czy "Afonii". Takie jak w Bieszczadach. Czuję się w takich miejscach poza czasem, poza doczesnością, nierealnie. Stan euforyczno-ekstatyczny. Ale jednak wiem, że jest to ogląd turystki, że wejście w taki stan na zawsze spowodowałoby frustrację, bo takie miasteczka muszą uwierać w biodrach. Jednak część mojej duszy, lewy górny róg, ten  słowiański bardziej niż śląski, czuje się tam w domu. Stąd pewnie mój sentyment do najbardziej słowiańskich kompozytorów i poetów. Bo w sferze ducha ta małomiasteczkowość i słowiańskość, także ta przeszczepiona na Ziemie „Odzyskane”, zachwyca mnie niezmiernie. W sferze codziennej materii – drażni jak włókienko mięsa między siekaczami.     
Oczywiście 200 metrów pod górę po bruku męczy bardziej niż 2000 m po skałkach. Trud rekompensuje zamek. „O, jesteśmy w Illandii” zakrzyknął Junior, któremu mury skojarzyły się z Caisleán na Cathrach. Ale szybko porzucił porównania na rzecz sesji zdjęciowej z każdą bez wyjątku armatą na dziedzińcu. Junior nad, Junior pod, Junior z lewej, Junior z prawej, uśmiech numer 15, uśmiech nr 37…. 
Trafiliśmy na trening bractwa rycerskiego, co całe dzikie stadko okupiło zatrzymaniem oddechu i akcji serca. Czar prysł, gdy moje bezdymne dzieci zadały pytanie „Cy lycerze palili papielosy?” Bractwo poczuło się zdemaskowane. Ale za to spróbowanie, czy prawdziwy miecz jest ciężki – bezcenne. I mamy fotki z bronią.  
Szalony pomysł wdrapania się na basztę zaowocował okrzykami zachwytu na widok wiosny na polach i w górach z jednej strony, ale i pełnym troski „Mamo, wyglądasz trochę jak Czesio…”. Za każdym razem się łudzę, że tym razem lęk wysokości zapomni się wspiąć za mną po wąskich schodkach. Nie zapomina, a ja zielenieję.

Droga powrotna z wyciecki skojarzyła mi się z opowiastką, którą pozwolę sobie przytoczyć:
Gluś czytał utwór literacki pod tytułem „Drzwi mogą być albo otwarte, albo zamknięte”
- A ja widziałam drzwi, które były równocześnie zamknięte i otwarte – powiedziała Malwinka.
- Jak to? – spytał Gluś.
- Tak to – odpowiedziała Malwinka.
Gluś zrozumiał.
                                                                                     („Bromba i filozofia”)

Słuchamy – po zadziwiająco krótkiej kłótni nad pudłem z płytami – pana, co śpiewał Kalmaniolę i umalł. A pan śpiewa tak, że mamy krótki przegląd historii powszechnej od Noego, z zatrzymaniem się nad rewolucją francuską (czy rewolucje zawsze są złe? Czy mają dobre skutki?), trochę mimowolnej martyrologii na kanwie Malczewskiego oraz wiersza poety - ojca Literata (Zesłanie studentów, Dziady), trochę teologii (jak myślisz, czy jakieś diabły przeprosiły Boga?).

Potem następuje zlasowanie moich zwapnianych połączeń neuronowych, bo czy istnieje liczba tak mała, że wypowiedzenie jej nazwy cofa czas? (nic o tym nie ma w moich książkach o matematycznych i fizycznych teoriach).

Po powrocie jemy kulcaka takiego jak z Kolaliny. OMG! OMG! W panice sprawdzam lustro, ale oczy mam na swoim miejscu. Prawdziwe.

***
Latorośl pisze książkę. Zachowuje się jak prawdziwy geniusz w akcie tworzenia: jest nie do zniesienia. Łazi i marudzi, wszystko mu przeszkadza, brak mu weny do wymyślania imion bohaterów i nazw geograficznych. Gdyby ktoś miał jakieś typy…. Powstające dzieło to powieść fantasy. Czeka nagroda.

***
Ku mej wielkiej radości dzwoni Pępkowaty. Gadamy pół godziny, i jak zwykle świat nabiera trochę  właściwszych proporcji.

***
Idę przeszukać albumy z malarstwem, bo temat martyrologii i humanizmu się ciągnie mimo pasji twórczej. 

piątek, 16 kwietnia 2010

Azory, gitara i pasterz


czy o czym tam Teresa śpiewa. Bo język baaardzo zagraniczny.


Królewna przypadkiem mocno uszkodziła kubek. Ten Goebel, z wierną kopią klimtowskiej Judyty I. Ten, co do mikroweli ani zmywarki go nie można, bo złoto, złoto prawdziwe na brzeżku. Głupstwo to i puch marny, w obliczu Katastrofy zwłaszcza, ale humor mnie się skisł. Z czego ja będę teraz herbatkę (bo kubek ów był przypisany do nie-kawy) senchę zieloną z listkami truskawek pić?!

Więc pielęgnuję swą materialistyczną chandrę poprzez fado. I nic mi się nie chce.
Nie na wyspy, tylko w góry się wybieramy jutro, więc muszę nad nastrojem popracować.

CLOSED.

czwartek, 15 kwietnia 2010

Mijam ja

„Napisz coś bo mi się chce czytać” powiedziała Blondie. Że niby co? A wierszówkę kto mnie uiści, aaa? Bo ja ciułam na Cel.
Szybko piszę, bo wczorajszy dzień w pracy był lajt, ale potem był morderczy 3godzinny trening na sucho – znaczy bez muzyki - tylko tam, gdzie była koniecznie konieczna, a dziś praca była 13 godzin i mnie też się chce czytać. Klajwastejpsaluisa. W zasadzie chce mi się wiedzieć co bohaterka, imieniem Orual, przez młodszą siostrę nazywana Mają, porabia poza stroną 98. A najbardziej mi się chce spać.
Ciułam, bo życie znów mówi phi, co mnie wp(h)ienia. Ale akurat dziś późnym popołudniem okazało się że phi telefoniczne wynikło z koperty, bo Szacowna Instytucja jednak się ustosunkowała, wstępnie przychylnie, i, co ważne, bardzo nielichwiarsko i na rękę, co mnie zaskoczyło i ucieszyło niezmiernie. Widać tydzień temu mieli nieco bałaganu…. trudno. Oby tak dalej. Byle przetrwać phi, i byle uciułać na Cel i uiścić w Instytucji.
Blondie, czy to to 
było jak moje stado dzieci dzikich powzięło postanowienie uniemożliwienia nam pogadania a tym bardziej posłuchania?
Bo Fleexi (że tak skrócę nazwę) z tym
są jednak na podstawowej wersji albumu, nie na deluks.


***
Proszę nie wpisywać w komentarzach, że jestem obrzydliwą, pozbawioną serca, ludzkich odruchów i sumienia, empatii oraz wrażliwości zwolenniczką libertariańskich poglądów gospodarczych, materialistyczną przeciwniczką paternalizmu oraz osobą skrzywioną przez ekonomiczne wizje chlebodawcy. Ale niech mi ktoś powie, a propos 20 mln na pogrzeby i innych kwot, jaki bank udzielił kredytu jedynemu żywicielowi rodziny, ojcowi 8 (ośmiorga) dzieci, mężowi żony niepracującej – i tego kredytobiorcy nie ubezpieczył? Jestem jędzą. Napadam na wizję i model rodziny. Ale sooorrry. Najmłodsze dziecko ma lat 10. Czy to wyklucza pójście mamy do pracy?! Z jednej pensji trudno utrzymać 3 dzieci, co dopiero 8, ale kurcze, no….Gdybym ja była jedynym żywicielem jak wyżej, to moje (wszak jednak nieistniejące) sumienie nie pozwoliłoby mi żyć bez ubezpieczenia. Tak na wszelki. To nie zawiść. Ja im życzę góry kasy. Ale czy na pewno ze skarbu podatnika?! Ja wiem, z autopsji, jak to jest stracić Kogoś nagle, bez zapowiedzi. Ja z nimi płaczę. Ale… Premier ma prawo przyznać im renty specjalne po rodzicach. Według własnego widzimisię. A proszę bardzo!!! Ale dlaczego renty takiej nie ma dziecko Morawskiego, ja się upierdliwie i wciąż zapytowywuję? Jaką szansę na taką rentę miałoby moje dzikie stadko w ilości 3 sztuki? Ja też mam kredyt i jestem jedynym żywicielem. Zaraz, zaraz… co to była demokracja? Co to kapitalizm był? Że równość?! Buahahaha!!! 60 zł miesięcznie na dziecko wymagające opieki 24h/7dni. Bez różnicy, ile dzieci jest w domu i czy ktoś ma kredyt, czy jest jedna czy dwie pensje na rodzinę…Ale tacy rodzice nie latają samolotami i nie giną. Tacy pracują jak mrówki. I płacą składki na zasiłki pogrzebowe, na renty specjalne i na normalne renty rodzinne, i płacą podatki na uroczystości pogrzebowe i stypendia. I dostają 60 zł miesięcznie. A dzieci Morawskiego nic. Bo on rozwijał polską naukę (wg Złodziejskiego Upłynniania Składek doktorant nie pracuje na rentę, chyba w ogóle nie pracuje), i był idealistą, i fotografem, i górołazem, i jestem nieobiektywna bo mam do niego sentyment, a na niektórych nie głosowałam (a może Lemur ma świeższe dane na temat tej renty?).  
Tak, wiem, to było okropne, jak ja mogłam, w takim momencie… zero szacunku. No cóż. Tak już mam, że absurdy i brak zdrowego rozsądku mnie drażnią, żałoba czy nie. Nie jestem pewnie jedyna. I pamiętam, że w naszym zakłamanym życiu publicznym jak rząd 13 lat temu, po powodzi, bąknął o ubezpieczaniu się zamiast wyciągania ręki po wspólne, to nieźle podpiłował gałąź na której siedział. Ale to nie zmienia faktów. Na tamten rząd, żeby nie było, też nie głosowałam.


***
Idę. Kołysanka i dobranoc. 

środa, 14 kwietnia 2010

W wiatrołapie stać będziemy my: ja i moje zpięte CV

Upraszam apopleksji nie dostawać, bo Spięty, jak myślę, celowo tak napisał. Ale nie otwieram panelu w temacie dlaczego. Na jutiubie ktoś napisał "ich przenośnie są po prostu ****te". Nooooo. Są. 

Bo ja tak sobie myślę, o co to bicie piany? Może trochę to niezręczne, się pchać na Wawel, ale w sumie, co to ma za znaczenie. Jakby zdecydowano spalić i prochy od Sopotu do Zakopanego rozsypać, też byłoby halo oraz heloł.

A tu tempus, jako Okruszyna rzecze, tempa nie zwalnia. Rodzą się i giną, w Tybecie i Anna Semkowicz też.

A najważniejsze – tak ja to widzę – jest i tak, żeby to CV nie było w luźnych kartkach niepoukładanych, kawą poplamionych, wymiętych, naderwanych i zdekompletowanych. Stara suplikacja mówi „od nagłej i niespodziewanej”. Naprawdę pozostaję w nadziei, że Oni, mimo że w wiatrołap wpadli bez hamowania, z rozbiegu, odeszli przygotowani i poukładani. 
Ja bym tak chciała. Nawet niech boli długo, ale niech nie będzie z zaskoczenia i niespodziewanie.

wtorek, 13 kwietnia 2010

Jaskrawie ciemny z niemocy artykulacji


Upraszam z góry osoby o wrażliwych oczach o wyrozumiałość. Na swe usprawiedliwienie podam fakt, że audio jest jeszcze gorsze niż napisanie. Ale dziś stanowczo jestem w k u r w i o n a.
Z przyczyn zasadniczo jak zwykle, ale to po prostu było tak zwane enaf.
W sumie się ciągnie od wczoraj, kiedy to spędziłam przymusową godzinę w korp, gdzie gra radio mocno frustrujące (ok., ostatni wyraz ocenzurowany, bo ono jest fku***). Dobra, fanką Góreckiego jestem chłodną, do Chopina nie dorastam, ale ile razy na godzinę można puścić z plejlisty Nothing else matters? Nie żebym coś miała do ballad. Ale litości. I niestety nieco się skonfliktowałam z łokciem. Że niby depresja narodowa jest obowiązkowa. No, politpoprawność jedno, ale chyba jakieś obywatelskie odruchy, że o ludzkich nie wspomnę, kazałyby znieść jakoś brak muzyki w centrum handlowym i zamknięte w niedzielę knajpy. Prywatnie nikt nie każe się smucić, a pij se to piwo i oglądaj komedie na diwidi, ale w przestrzeni publicznej przyzwoitość obywatelska by jednak mogła się odezwać. Ale nie. Może to taka dzisiejsza młodzież?! To wkurw pierwszy.
Drugi dziś: bo niby czemu, wszyscy prezydenci w Wawie, a tu Krk? I korpo odwołała z przyczyn niezależnych. Nie żebym była pierwsza do dwudniowych konferencji, ale zawsze to można do Blondie, zawsze to dwa dni bez „maamooo” – nie na tyle długo żeby dziko zatęsknić, ale wystarczająco by odczuć brak. I w ogóle, ja tu kombinuję i planuję, a tu znów rozsypka koordynacji aspektów.
Trzeci też dziś. Niepoprawny politycznie. Bo ja może nie jestem azjatycko białożałobna, ale jednak w żałobie. Choć, jako się rzekło, nie głosowałam, raczej byłam kontra, może nie globalnie, ale… I jeszcze ale, zastrzegam, że to co napiszę nie jest polityczne. A jeśli już to w temacie równi i równiejsi. I zastrzegam, że nie z zawiści. Bo dziś ogłoszono, że każda rodzina dostanie zapomogę jednorazową. W kwocie takiej netto, jak większość ludzi w tym kraju pewnie rocznie brutto nie zarabia. Zbulwersowało mnie to aż do szpiku oraz ścięcia się krwinek białych i czerwonych, niebieskich i zielonych chyba też, krwi beerhaminus*. A do tego Skarb Państwa, czyli, jako że mam wpisane w dokumenty obywatelstwo, także moja kieszeń, zafunduje uroczystości żałobne. Chwila. Jest równość? Wszyscy płacą podatki? Kapitalizm mamy czy państwo paternalistyczne? Dlaczego z kasy wspólnej? O ile mi wiadomo (a niestety dobrze wiadomo) za pogrzeb płaci Złodziejski Uparty System. I to nie za mało płaci, wystarczy. Czy z racji zginięcia w Tragedii na stypie będzie kawior rosyjski na łyżki? I jedwabne serwetki?
Naprawdę rozumiem ból. Wiem, jak to jest mieć w duszy dziurę wyszarpaną nagle i niespodziewanie, z minuty na minutę. I wiem, że kasa nie załata duszy, ale się przyda, i nie zazdroszczę, nie jestem zawistna. Ale. Równość? Gdyby, tfu, tfu, mnie coś ten-tego, czy moje dzieci dostałyby z kasy państwa 40 tysięcy? Rząd pewnie by powiedział, słusznie bardzo, że trzeba było się ubezpieczyć - racja stuprocentowa. Posłowie, członkowie stowarzyszeń, biskupi, działacze tacy oraz owacy raczej nie należą do grupy niezaradnej życiowo, nieświadomej i nieubezpieczonej. Lotnicy, borowcy i inni tacy też – choćby z racji zawodu. Dlaczego mnie nikt nie pyta, tylko lekką ręką wspiera z moich podatków? Ile jest rodzin, w których dramatem jest wiosenne kupno butów dla dzieci? Takim, że ten, kto ma buty najmniej za małe dostaje szmaciane tenisówki, a potem nie jest dylematem który rachunek najbardziej przeterminowany, tylko którego można w ogóle nie zapłacić w miesiącu butów. Ile jest domów uczciwych, w których pukanie do drzwi wywołuje lęk, a potem ulgę, że tym razem to nie komornik jeszcze? Ile dostaje mama dziecka z problemami? 60 zł? Sześćdziesiąt? Miesięcznie? Bo na wydatki socjalne państwo paternalistyczne równościowe nie ma?
Naprawdę życzyłabym wszystkim wdowom, sierotom i żałobnikom (o dzieciach obdarzonych przez Boga zadaniami nadzwyczajnymi życiowo, ale obdarzonymi w cichości, nie wspomnę) 40 tysięcy. Ale dostaną je równiejsi. Nie wiem, czy kryterium są katastrofy czy działalność. Bo jak już kiedyś tu było, dzieci na przykład jego renty z ZUS nie mają. Od rządu też nie. Bo Tata był zginął, minęło właśnie dwa lata, dzień przed Wiśni urodzinami. Ale nie był politykiem ani działaczem. Był naukowcem i pasjonatem, a jako że był na dorobku i stypendium, nie nazbierał składek dla potomstwa. A rząd ma w nosie, że niósł flagę i sławę Polski inaczej niż w wygodnym wyprofilowanym fotelu w biurze z klimatyzacją.
Więc wkurw.
Kolejny, malutki w porównaniu, to że jednak góry od kostiumu się powiększyć nie da. Co, mam sobie biust obkurczyć? Jestem do niego psychicznie przywiązana oraz emocjonalnie. Więc ja nie wiem, ryzykować, że mi na turnieju prawy atrybut nagle wyskoczy i się zapiszę w historii jako miast belly improwizacja quasierotyczna?! Czy mieć kostium jak Junior skarpetki, nie do pary, bo nudno?

Z pozytywów mikro: za to turniejowy jedwab się znalazł. W Lublinie. Oraz pani zapakowała i wysłała. Blondie wie, poszukiwania trwały aż jej się słuchać mnie nie chciało.
Drugi plus (no, wg mojej interpretacji…): *błysłam, och błysłam yntelygencjąyurodą swą wczoraj. Bo jako że musiałam odreagować łokcia oraz się kawy napić (Okruszyno! To nie było ukartowane, zaplanowane czy coś. Wyszło spontanicznie i nielegalnie, czasu było mało), się zaprosiłam na kanapkę z lattą. No i nad tą kawą wiadomo, o Tragedii i jakoś tak wyszło że o krwiodawstwie honorowym, płytek oddawaniu i grupach krwi. I tu wielkim wysiłkiem mózgowym było pojęcie jakim sposobem Ł. ma erhaplus, Mąż Jej Kapitan ma erhaplus, a Złotowłosa ma erhaminus. I za nic mi to nie chciało wyjść matematycznie, a na futro kota, to pamiętam z matematyki w szkole, że minus z minusem może dać plus, ale dwa plusy minusa?! No nie chciało mnie po neuronach przeskoczyć. Co z jednej strony rzeczywiście świadczy o moich zaśniedziałych trybikach matematyczno-przyrodniczych, ale z drugiej, jest hołdem swoistym świadomości osoby z zewnątrz, złożonym Rodzicielstwu Ł. i Kapitana. Bo to znaczy, że naprawdę nie brzuch matkę i ojca czyni, i to, że Złotowłosa się w brzuchu obcym zalęgła przez pomyłkę i do Rodziców trafiła nieco po terminie, nie ma znaczenia żadnego i ze świadomości jest wyparte. Nie że trauma, ale że kogo to obchodzi. Ja jak patrzę na swoje stado dzieci dzikich erhaminus to nie myślę wszak ze krew z krwi, kość z kości, tylko że ich kocham nawet jak jestem bliska nosów poobgryzania. Ł. też kocham.

I w ogóle. Dziękuję Okruszynie za dorzucenie do zestawu pocieszaczy Norwid-Asnyk Poety, Mistrza nad mistrze, przy okazji którego szacunek mój wątły do komitetu noblowskiego prysł zupełnie i się odrodzić nie może.
Aha. A propos: sytuacja nadzwyczajna, więc ja też niezwykłą rzecz uczyniłam, wyasygnowawszy monetę 2 zł nabyłam specjalny numer tygodnika, na papierze żenada i jakość druku takaż. Ale Ofiary nabrały twarzy (jak się nie ma TV i ma się lenia na fotonewsy w necie, to politycy są głosami w eterze, a nie twarzami), Junior przerażony oglądał zdjęcie rozbitego samolotu (jak można dzieciom na wiadomości w TV pozwalać?!), a ja czytam tekst Literata, co to w zasadzie światopogląd ma inny i niezgodny, ale ogląd świata podobny. I on pisze mi tak: Powinno się teraz pomilczeć, ale media muszą mówić. Też po to, by inni mogli milczeć.
Nie jestem medium, więc dobranoc. Mam randkę z C.S. Lewisem.  

poniedziałek, 12 kwietnia 2010

Zaświat to przecież kresy naszych marzeń (…) gdzie uroczyście trwa największa z gal




Ma 40 – 50 metrów. Wygląda jak zaułek z filmów amerykańskich, tylko bardziej beznadziejny i brudny. Okna zakratowane, jedyny w miarę odnowiony budynek to bok salonu meblowego na rogu. Po zmroku w życiu byście tam nie poszli. Mnie nie chciało się nawet w dzień sprawdzać, czym tam śmierdzi. Przez parę wieków była tam karczma „Pod Wielorybem”, a ulica nazywała się Wallfisch Gasse (potem Rybia), co nie zalatuje fiołkami…. Tak, wracam do soboty, ale w kontekście rocznicy. Co z tego, że na rogu siedzi odpowiedni krasnal – bardzik? I tak mi wstyd, że moje miasto nazwało Jego imieniem tylko nędzny zaułek. On pewnie by się z tego śmiał. Ale mnie jest wstyd.


Albo brzmi to tak:

Jedną z rzeczy w moim życiu niemożliwych jest wybranie najważniejszych dla mnie Jego dzieł. Z próby wybrania 10 wyłania się tyle wspomnień, skojarzeń, tęsknot… że z 10 robi się 110. I kończę wśród starych zdjęć (Pępkowaty, Łosiasta, ja… kilka innych wspominanych tu osób, kilka zamkniętych już rozdziałów…) i kaset.
I to świadczy tylko o jednym – o Jego geniuszu.  






I jeden z moich ulubionych "coverów"

Nie lubię Grabaża (co to za wokal?!), ale to wykonanie - chapeau bas!

niedziela, 11 kwietnia 2010

Silencio


Kraj ciszy.
W ciszy przejazd przez Warszawę, o czym informuje nas radio.
W ciszy stoimy na Rynku, przed ratuszem, gdzie ktoś wczoraj położył wydrukowane naprędce zdjęcie w foliowej koszulce i tytułową stronę wczorajszego wydania popołudniowego jednego z dzienników. Wartę przy tym symbolicznym pomniku trzyma straż miejska. Gazeta rozmaka, ale strugi deszczu nie gaszą tysięcy zniczy, setki kwiatów nie więdną. Junior, jak zwykle zafascynowany fontannami dość szybko zarzuca moczenie palców w lodowatej wodzie i z namaszczeniem niesie przez kałuże i stawia na bruku zapaloną lampkę.
Przemakamy w tłumie i w ciszy.  

***
Radio, co bardzo rzadko się zdarza, nadaje Czajkowskiego i Mussorgskiego. Zastanawiam się, czy to świadomy wybór redakcji, czy to zbieg okoliczności, że to Rosjanie. Junior się dziwi ale i cieszy, że media publiczne doceniają „muzyczkę”.  
A ja uciekam od oficjalnej żałoby muzycznej w fado, i jak wczoraj – w TSO.


***
Pomaga mi tłum.
Pomaga spotkanie Okruszyny, przelotne, ale ciepłe.
I radio, w którym dziś wspomnienia o tych Ludziach, jako o konkretnych osobach, a nie o pełniących funkcje przedstawicielach, działaczach, legendach. Ukonkretnia to i urealnia ich śmierć. Ale nie pomaga się pogodzić. Uspakaja mnie trochę opinia psychologa z audycji, a potem kazanie OP, że takie poczucie odrealnienia jest normalną, zdrową niemal, reakcją obronną. I że z nią też można sobie poradzić. Ale na razie czas stoi w miejscu. Jest tylko cisza. I w ciszy – muzyka.   




A, przy okazji, jakby komuś znów przyszło do głowy, żeby nas odwiedzić, uprzejmie proszę się trzymać pierwszego natchnienia i nie przejmować ewentualnym piżamaday. Z piżamy zawsze można szybko wyskoczyć, a spotkania przy herbacie czy latte są bezcenne. Warte nawet lekkiego zażenowania z powodu piżamki w świnki czy też niezbyt błyszczących sreber rodowych. 

sobota, 10 kwietnia 2010

Że się żyje...

Gdy jeszcze gościł na ziemi
Złe mu w gościnie tej było -
Miał serca, serca za wiele,
I to go właśnie zgubiło.

Był jak ta harfa eolska,
Co drży za każdym powiewem,
Miotany na wszystkie strony
Miłością, bólem i gniewem.

Greckiego piękna kochanek,
Czciciel potęgi i czynu,
Marzył o duchach niezłomnych
I szukał ludzi wśród gminu.

I bratnie podawał dłonie,
I wierzył, że pójdą razem
Zbratani wielkością celu,
Spojeni krwią i żelazem.

(...)

Kraj swój miłował rodzinny
Tęsknym uczuciem sieroty
I wierzył w zwycięstwo ducha,
W tryumf wolności i cnoty;

Wierzył, że naród szlachetny
Nie ginie i nie umiera,
Że znajdzie w każdym swym synu
Mściciela i bohatera.

(...)
I umarł z dala od swoich -
I nikt mu nie zamknął powiek -
(...)
                        Bezimiennemu


A lista jest pełna imion. Na nikogo z nich nie głosowałam. Z niektórymi jawnie się nie zgadzałam. Ale przecież każdy, na swój sposób, miał na sercu dobro ogólne.
***

Miejmy nadzieję!... nie tę chciwą złudzeń,
Ślepego szczęścia płochą zalotnicę,
Lecz tę, co w grobach czeka dnia przebudzeń
I przechowuje oręż i przyłbicę.

Miejmy pogardę dla wrzekomej sławy
I dla bezprawia potęgi zwodniczej,
Lecz się nie strójmy w płaszcz męczeństwa krwawy
I nie brząkajmy w łańcuch niewolniczy.

Miejmy pogardę dla pychy zwycięskiej
I przyklaskiwać przemocy nie idźmy!
Ale nie wielbmy poniesionej klęski
I ze słabości swojej się nie szczyćmy.

Przestańmy własną pieścić się boleścią,
Przestańmy ciągłym lamentem się poić:
(...)
Lecz nie przestajmy czcić świętości swoje
I przechowywać ideałów czystość;
Do nas należy dać im moc i zbroję,
By z kraju marzeń przeszły w rzeczywistość.
                                        Miejmy nadzieję !


Coraz więcej do mnie dociera, choć nadal mam uczucie zanurzenia w cudzym śnie, w czymś nierealnym. Ale przy całym mym, wypominanym, separatyzmie, jestem przecież obywatelka tego kraju.


***
Kiedy kończyliśmy śniadanie i kiedy zbieraliśmy się na niedoszły w rezultacie występ Królewny na imprezie promującej krwiodawstwo, radio nadawało jeszcze trybem normalnym. Kiedy byliśmy w butach, zaraz po 9, ze studia wyszedł jeden z gości - pojechał do rodziny przyjaciela, który był w tym samolocie, bo właśnie pojawiły się pierwsze doniesienia. A po dwu godzinach, kiedy już było wiadomo, a my wracaliśmy w szoku do domu, media podały, że rano jedna osoba nie zdążyła na samolot. To był przyjaciel polityka, który wyszedł z audycji. Aż mnie ciarki przechodzą, gdy myślę o tym człowieku, o tym, co on musi teraz przeżywać... i jego bliscy... Jak trudno może być czasem żyć, jak trudno nie zadawać sobie pytań: dlaczego ja? dlaczego Oni?


***
Tak, znam już całą listę. I nie ogarniam. 
Tak, to była TA Anna Walentynowicz.


***
Nic nie jest jak zwykle. 
Odpowiadam na miliony nowych pytań. Łącznie z tym, czym różni się żałoba od postu. 
Jestem dumna z dzieci. Nie marudziły w kościele, mimo że nie niedziela (a w niedzielę marudzą, że długo i nudno), Królewna, mimo że bardzo przeżywała występ w ogóle nie zgłosiła żalu, że się nie odbył. Generalnie nastrój powagi udzielił się i maluchom. Pisałam kiedyś, że dzieciom chyba wielkie momenty bardziej się wgryzają w pamięć.
Zostawiamy znicze. Miejsce, gdzie stoją jest tuż obok PUSTEGO GROBU, wciąż wstrząsającego swoją prostotą. W Sobotę była to kaplica o podłodze wysypanej piaskiem, z kilkoma kamieniami ułożonymi w ławę, na której leżało zawinięte szczelnie w biały całun Ciało. I tyle. Smuga światła. Bez kwiatów, kolorów, bez rozpraszania folklorem. A teraz jest pusty, tylko kamienna "ława" ze smugą światła. I zniczami nieopodal.

***   
Czemu muzyka poważna w wykonaniu mediów jest po tych paru godzinach już nudna? Przecież nie musi... Zresztą, czy poważna musi być klasycznie klasyczna?
Przecież bywa adekwatna i taka jak z Beethoven's Last Night: 



Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.

Bygones