wtorek, 6 kwietnia 2010

Wiedź-ma (oraz nie-wiasta)

„Muzyka nieszkodliwa” tak chyba Niedźwiecki nazwał Abbę w Beats of Freedom. Od rana toto leci w radiu. Maluchy niemalże odmówiły pójścia do przedszkola. Latorośl o każdym kawałku informował mnie smsem. Niedźwiecki może tak sobie mówić, bo on nie ma w domu trójki zagorzałych fanów. Skoro dziś w PR3 dzień Abby, a w domu jeszcze coverów (ach, nieszczęsne pożyczone DVD od cioci Ł), to ja Agnethę coverująca Cillę Black zapodam. Bo to rzeczywiście nie przeszkadza, a nawet jest ładne, nie?   
Ach, chyba się starzeję. Niezrozumiałą dla młodszego – nieważne, czy o 10, czy o 20 lat, towarzystwa, odczuwałam wczoraj przyjemność z obecności Niedźwieckiego w lp3. Nawet nie bardzo zwracałam uwagę na muzykę, bo to jak w liście – i gnioty, i perełki. Delektowałam się dźwiękiem głosu i swoistym poczuciem, że jest ok, wszystko na swoim miejscu, jak zawsze, niezmiennie i bezpiecznie. To chyba mogłoby coś powiedzieć, że zwykle brak mi poczucia stałości, pewności i bezpieczeństwa, nie? Hmmm….
Upływ czasu widać też w butach: już nie ten sam rozmiar. Już większy stoi w przedpokoju. Mój mały synek ma buty większe od moich. Swoje chowam skrzętnie do szafki, żeby się nie dołować.
Kazanie wczorajsze potwierdziło sens jeżdżenia do centrum, choć kościół mamy za oknem (najbrzydszy w mieście, godny jakiegoś architektonicznego IgNobla, ale jest). Bo powiązać dr House’a, Erica Foremana i jego brata z aniołami w pustym grobie, strażnikami, niewiastami i Żydami w zgrabną, krótką, ale treściwą opowiastkę filozoficzną, mogą tylko dominikanie.     

***

A teraz odnośnie tytułu. Uwielbiam konstrukcję tego utworu, zwrot melodii, zmianę instrumentów, i oczywiście, uwielbiam literacką słowa’ckość Spiętego. Ok., nudne to już bywa. Ad rem.
W ramach rozrywki darmowej korporacyjnej postanowiłam rozerwać się niezobowiązująco, i padło, bez czytania recenzji, bo czasu było mało, na Agorę. Jak ktoś nie widział, a zamierza, to ostrzegam, może być po dalszej lekturze uprzedzony.
Film z gatunku fresków hollywoodzkich, scenografia starożytna, miasto ze styropianu, wypisz wymaluj, jak w latach 50tych wspomnianych dopiero co. Postęp techniczny jest, teraz kamienie z tworzywa się nie odbijają jak piłeczki. Ale poetyka wizualna +/- ta sama. Poszłam, i tafia mnie szlag (mamo, co ty mówis, slak to w gólach jest, mawia Junior, ale że on już śpi, brak mi odgromnika), a nawet kilka, splatających się w warkocz, szlagów. Warkocz Hypatii, o ile nosiła taką fryzurę. Film dla oka miły, dobrze zrobiony, ale…. Szlag pierwszy: szwarccharaktery. Chrześcijanie. Jako ci źli, od razu, na pierwszy rzut oka. Aż dziw, że nie palą papierosów. Źle im patrzy z oczu, szwindlują, kręcą, spiskują, znęcają się. Banda barbarzyńców. Nie lubią Żydów i pogan, a gadają o miłości. Zbiry. Jakby ktoś nie znał historii, gotów dojść do wniosku, że Cesarstwo zniszczyli chrześcijanie, paląc i mordując, całą wiedzę i kulturę puścili z dymem. Bo Rzymianie, jak jeden mąż wzorzec moralnych cnót, nie zdegenerowali się własnoręcznie. Nie spiskowali, nie knuli, nie truli. I w ogóle gdyby nie chrześcijanie, to nawet hordy niepiśmiennych Germanów, Celtów, Franków, Scytów, Hunów i kto tam się jeszcze pałęta po atlasie historycznym, razem wzięte w jeden szyk wojenny, w ogóle by nie dały rady światłemu i humanitarnemu społeczeństwu pacyfistów. Bo trzeba wam wiedzieć, że S.P.Q.R. w życiu się nie sztyletowali, nie mordowali na arenach chrześcijan, byli tolerancyjni, nie porzucali niemowląt, nie bili kobiet, kochali niewolników (a ci, nie wiedzieć czemu, skusili się na religię wolności, idioci). Czasem byli żołnierzami, ale generalnie to siedzieli na tyłkach i myśleli swymi światłymi umysłami o tym, o czym się chrześcijańskim filozofom nie śniło przez następne tysiąc lat. Cud miód, jak bum cyk. A w ogóle to jak ktoś słyszał może, że kobieta (i dzieci) była własnością pana domu i nie miała w zasadzie żadnych praw (w nowożytnym pojęciu tego słowa), to błąd. Hypatie były znane w starożytności na pęczki, zjawiały się mądrymi tabunami (jak Hildegardy z Bingen parę stuleci potem – oj, femizłośliwość we mnie pęcznieje). To ci wstrętni wyznawcy sekty z Palestyny mieli do kobiet jakieś halo. A już zwłaszcza do tych samodzielnych i myślących. Doktor Kościoła, Cyryl Święty, to wzorzec szui. Że „święty” nie oznacza „idealny, fajny oraz kuuul”, że święty chrześcijański to nie świętoszek, jakoś twórcom filmu umknęło, o ile w ogóle przez myśl przemknęło. Szlag drugi, feministyczny. Merit, Theano, Safona i Hypatia. Może jestem niedoukiem, może P.T. Czytający nie są próbą telefoniczną reprezentacyjną badaną statystycznymi metodami, ale co tam, zapytam: ile jeszcze Wam do głowy przychodzi twórczych, uczonych i światłych kobiet starożytności?! (nie pytam o Helenę, Ksantypę czy jakąś Messalinę czy inną co zasłynęła z tego, że miała wyjątkowo jędrne, za przeproszeniem, cycki, albo była super wredna). Bo w filmie jest to pokazane tak, jakby pozycja Hypatii nie była czymś wyjątkowym, ot, jedna z wielu. A przecież to nie tak. I poświęcenie się nauce (hm, czy ja nie pisałam już o podobnej wiedźmie?) było równoznaczne z rezygnacją z macierzyństwa, bliskości, z seksu. Oficjalnie wspomina się o Hypatii, że była dziewiczą filozof. Bo gdyby nie była, ciąża i dziecko murowane. I co wtedy? Z filozofii nici, bo uterus (hystera po grecku, ha! dobrze, dobrze kojarzycie, stąd histeria!), jak wiadomo, zabiera żeńskiemu mózgowi krew i siły (no, że to powiedział starożytny pogański lekarz-filozof, to jakiś wypadek przy pracy. Przecież ni Grecy, ni Rzymianie nie byli mizoginami). Bo gdyby wyszła za mąż, nie miałaby już własności. Żadnych ksiąg czy astrolabium. Może mogłaby napisać testament, ale nie pomnę ze studiów, czy zdolność do samodzielnego działania mogła nabyć po urodzeniu 3 czy 5 żywych potomków, męskich chyba nawet. Gdyby żyła w Sparcie, mąż wypożyczałby ją do użytku i rozrodu kolegom, o ile rodziłaby fajne dzieci. No ale to tylko jakieś tam moje pitu-pitu, pewnie jestem spaczona przez wiarę w Stolarza, bo z filmu wynika, że chrześcijanie, o których byłam przekonana, że dzięki nim kobieta została uznana za ludzką istotę, kobiet nienawidzą a najważniejszym cytatem z Pisma jest 1Tm 2,12. No, nie żeby to był mój ulubiony cytat, ale wszak Paweł pisał w kontekście społecznym(!), warto zajrzeć do komentarzy czy przypisów na temat historii tego zapisu, że o Hieronimie, Grzegorzu z Nazjanzu czy Augustynie nie wspomnę. Ale czego się nie chciało twórcom filmu zrobić przed jego nakręceniem, w celu na przykład konsultacji historycznej, to już po herbacie. Film jest po prostu „z przesłaniem”, i już.  Wracając do dziewictwa, pewnie rację ma film, że była przez wrogów nazywana ladacznicą – wszak sama chodziła po ulicach (tak... nie wypadało, bez lektyki?!) i rozmawiała z facetami, ale oskarżenie dziewicy o czary?! Przecież to się wyklucza…. Albo – albo. Ale może się nie znam, i defloracja jako warunek uwolnienia mocy to wymysł niuejdżu.
Jakoś twórcom uciekło, że wielkich, znanych z imienia kobiet świata judeochrześcijańskiego historia jednak zna więcej (to chrześcijanie palili bibliotekę… a może wszystkie te zastępy Hypatii i Theano właśnie tam były w jedynych egzemplarzach?! Cóż za koincydencja!) i to mimo barbarzyńskości wyznawców Jezusa i ich niechęci do słowa pisanego…. Trotula, Dorothea, Hildegarda,  Margot Cavendish, Katarzyna ze Sieny, Heloiza, Teresa, Sybilla Merian, dobra, były kilka stuleci później, ale wyszło więcej. Tak, mam zapędy do licytowania się na ilość, a nie mam już siły zajrzeć w neta, a pamięć zawodzi. Zresztą, mam wrażenie że z twórcami filmu nie dałoby się polemizować, że nie dostrzegliby zmian społecznych innych niż rewolucyjne, wywołanych przez chrystianizm: humanitarne (też nie do końca we współczesnym znaczeniu, ale humanitarne jako bardziej ludzkie niż ówczesna średnia) traktowanie dzieci, kobiet, wrogów, cudzoziemców, niewolników. Na nic byłoby cytowanie o miłości nieprzyjaciół czy nakazie miłowania żon i dbania o nie (co znaczy że ówczesna średnia zakładała coś innego!). Generalnie, jestem na ten film wściekła, bo jest jednostronny, nieuczciwy historycznie i antychrześcijański. A mógłby być ważnym filmem, ma kilka zarysowanych konfliktów moralnych, trudnych wyborów (ale nie u chrześcijan, oni są beznadziejnie zaślepieni złem). I wiecie co? W filmie nie ma momentów, ale jest jedna scena tak subtelnie erotyczna, że aż dziw, bo takiego erotyzmu, ale czystego (w znaczeniu nie że 100%, tylko że pięknego, nieskalanego) w kinie nie było od dawna. Scena zasługuje na miejsce w mojej prywatnej galerii dobrych scen. Jeśli widzieliście lub zobaczycie ten film, to powiem która.   
A, i wyjaśniam, że kupiłam i używam jedynie takiego znaczenia użytych słów, że „wiedź-ma” to „ta, co wiedzę ma”, a „niewiasta” – ta, no, (nie)wiecie… 

Teraz troszkę posiedzę na tapczanie, i dobranoc. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.

Bygones