Łażenie po pagórkach kończymy zwiedzaniem zamku i miasteczka, które – jak kiedyś pisał Davies – każdym kamieniem świadczy o niegdysiejszym bogactwie i świetności prowincji. Niegdysiejszym…
To jedno z tych sennych miasteczek, gdzie czas zatrzymał się między epokami. Nawet nie wiadomo dokładnie jakimi. Ulica bez żenady nosi miano generała pułkownika Armii Czerwonej, niejakiego Świerczewskiego, a bruk niemiecki ma się świetnie nawet po zimie i nikomu nie przychodzi do głowy zastępować go polskim asfaltem.
To takie miasteczko jak w "Winie truskawkowym" czy "Afonii". Takie jak w Bieszczadach. Czuję się w takich miejscach poza czasem, poza doczesnością, nierealnie. Stan euforyczno-ekstatyczny. Ale jednak wiem, że jest to ogląd turystki, że wejście w taki stan na zawsze spowodowałoby frustrację, bo takie miasteczka muszą uwierać w biodrach. Jednak część mojej duszy, lewy górny róg, ten słowiański bardziej niż śląski, czuje się tam w domu. Stąd pewnie mój sentyment do najbardziej słowiańskich kompozytorów i poetów. Bo w sferze ducha ta małomiasteczkowość i słowiańskość, także ta przeszczepiona na Ziemie „Odzyskane”, zachwyca mnie niezmiernie. W sferze codziennej materii – drażni jak włókienko mięsa między siekaczami.
Oczywiście 200 metrów pod górę po bruku męczy bardziej niż 2000 m po skałkach. Trud rekompensuje zamek. „O, jesteśmy w Illandii” zakrzyknął Junior, któremu mury skojarzyły się z Caisleán na Cathrach. Ale szybko porzucił porównania na rzecz sesji zdjęciowej z każdą bez wyjątku armatą na dziedzińcu. Junior nad, Junior pod, Junior z lewej, Junior z prawej, uśmiech numer 15, uśmiech nr 37….
Trafiliśmy na trening bractwa rycerskiego, co całe dzikie stadko okupiło zatrzymaniem oddechu i akcji serca. Czar prysł, gdy moje bezdymne dzieci zadały pytanie „Cy lycerze palili papielosy?” Bractwo poczuło się zdemaskowane. Ale za to spróbowanie, czy prawdziwy miecz jest ciężki – bezcenne. I mamy fotki z bronią.
Szalony pomysł wdrapania się na basztę zaowocował okrzykami zachwytu na widok wiosny na polach i w górach z jednej strony, ale i pełnym troski „Mamo, wyglądasz trochę jak Czesio…”. Za każdym razem się łudzę, że tym razem lęk wysokości zapomni się wspiąć za mną po wąskich schodkach. Nie zapomina, a ja zielenieję.
Droga powrotna z wyciecki skojarzyła mi się z opowiastką, którą pozwolę sobie przytoczyć:
Gluś czytał utwór literacki pod tytułem „Drzwi mogą być albo otwarte, albo zamknięte”
- A ja widziałam drzwi, które były równocześnie zamknięte i otwarte – powiedziała Malwinka.
- Jak to? – spytał Gluś.
- Tak to – odpowiedziała Malwinka.
Gluś zrozumiał.
(„Bromba i filozofia”)
Słuchamy – po zadziwiająco krótkiej kłótni nad pudłem z płytami – pana, co śpiewał Kalmaniolę i umalł. A pan śpiewa tak, że mamy krótki przegląd historii powszechnej od Noego, z zatrzymaniem się nad rewolucją francuską (czy rewolucje zawsze są złe? Czy mają dobre skutki?), trochę mimowolnej martyrologii na kanwie Malczewskiego oraz wiersza poety - ojca Literata (Zesłanie studentów, Dziady), trochę teologii (jak myślisz, czy jakieś diabły przeprosiły Boga?).
Potem następuje zlasowanie moich zwapnianych połączeń neuronowych, bo czy istnieje liczba tak mała, że wypowiedzenie jej nazwy cofa czas? (nic o tym nie ma w moich książkach o matematycznych i fizycznych teoriach).
Po powrocie jemy kulcaka takiego jak z Kolaliny. OMG! OMG! W panice sprawdzam lustro, ale oczy mam na swoim miejscu. Prawdziwe.
***
Latorośl pisze książkę. Zachowuje się jak prawdziwy geniusz w akcie tworzenia: jest nie do zniesienia. Łazi i marudzi, wszystko mu przeszkadza, brak mu weny do wymyślania imion bohaterów i nazw geograficznych. Gdyby ktoś miał jakieś typy…. Powstające dzieło to powieść fantasy. Czeka nagroda.
Latorośl pisze książkę. Zachowuje się jak prawdziwy geniusz w akcie tworzenia: jest nie do zniesienia. Łazi i marudzi, wszystko mu przeszkadza, brak mu weny do wymyślania imion bohaterów i nazw geograficznych. Gdyby ktoś miał jakieś typy…. Powstające dzieło to powieść fantasy. Czeka nagroda.
***
Ku mej wielkiej radości dzwoni Pępkowaty. Gadamy pół godziny, i jak zwykle świat nabiera trochę właściwszych proporcji.
Ku mej wielkiej radości dzwoni Pępkowaty. Gadamy pół godziny, i jak zwykle świat nabiera trochę właściwszych proporcji.
***
Idę przeszukać albumy z malarstwem, bo temat martyrologii i humanizmu się ciągnie mimo pasji twórczej.
Idę przeszukać albumy z malarstwem, bo temat martyrologii i humanizmu się ciągnie mimo pasji twórczej.
ale dlaczego jak Czesio???
OdpowiedzUsuńBo zielona na twarzy....
OdpowiedzUsuńTo byłam ja, tylko zapomniałam zeskanować tęczówkę oka przy wchodzeniu na swoje włości :-)
OdpowiedzUsuń