czwartek, 29 kwietnia 2010

Ethnocore

Nawet bez ogłoszenia publicznego przez red. Jaślara wiem, że nadejszła. Czuję to w stopach. W uszach, i w duszy.
Red. ogłosił, że jest i to ekstremalna. Bo alergie. Na trawę. Po czym wygłosił niezbity logiczny dowód na to, że Beethoven nosił dredy, oraz że świeża wiosenna trawa legła u podstaw muzyki nie tylko reggae, ale w zasadzie każdej. Bo wiosna, zew natury, przedłużanie gatunku… Junior wparował bez pukania do łazienki i hamując przed wanną z pewnym wahaniem stwierdził:
- Mamo, ale masz duże... A po co ci one?
(Właśnie – po co? Dzieci nie karmię, faceta nie zabawiam… Chyba tylko po to…)
- Żeby strój do tańca ładnie leżał.
- Aha.
Po czym J. melduje, że go Królewna dziabnęła palcem w łokieć, co było okolicznością w jego oczętach usprawiedliwiającą naruszenie maminej prywatności. Wymusza więc na mnie deklarację, że palnę córce kazanie stosownie nudne i upierdliwe. Deklaruję. Junior opuszcza przybytek wolności.
Najgorsze jest to, że, niestety, nie mam wrażenia, że moja odpowiedź jest nieprawdziwa. Wiosenne próby przedłużenia gatunku jakoś mnie nie dotyczą.
W stopach czuję jednak wiosnę, ogarnia mnie jak co roku obsesja chodzenia boso po trawie. Mokrej. Świeżo skoszonej, pachnącej. Już mi tak pachniała parę dni temu. Śni mi się łąka boso. Stopy zadowalają się namiastką w postaci barcelońskich klapeczków. Ale robi różnicę.
W uszach czuję, bo rzuca mi się na żywiołaki, waltornie, góry, ponidzia i inne takie.
W duszy, bo słowiańskość zwiewna i pogańska się budzi. Wraz z duszą wyrywa się ciało, w kierunku tribal, co to w głowie jednej z wrocławskich tancerek rodzi się jako słowiański. Idea tego tańca mnie porywa (Ł. trochę mniej, ale jej mina na moje wywody – bezcenne). Filozofia slavic tribal też. Na razie taniec kończy się na wymianie wizji tegoż i Wiłów.
W ciągu trzech pór roku jakoś słowiańszczyznę traktuję turystycznie. Nie tylko ze względu na brak płowego warkocza za tyłek. Generalnie. Ale wiosną nie da się inaczej, budzi się we mnie to coś surowego, pierwotnego, naturalnego jak chleb i tańczącego w kole. I się wyrywa do ognia. Im bardziej moja ledwo-co-katolicka dusza ma wyrzuty z powodu niekanonicznych wątpliwości co do kultu Matki Boga, tym bardziej odzywają się wiosenne tęsknoty za pogańską boginią. Bosą, zieloną, i nocną. Mogę się zgłosić na ochotnika jako obiekt eksperymentalny do badań nad zbiorową podświadomością, antropologiczny dowód archetypu, uzupełnienie tez o jedności męskiego i żeńskiego, o niepełności protestanckiej wizji Boga, ale i do szukania korzeni tak głębokiego kultu Maryi w słowiańskim polskim narodzie. Nawet tam, gdzie germanizowany Śląsk czuje inaczej.
Czas rozpalić ognisko.
Sorry. Zapomniałam, że to wiek XXI. Grilla czas rozpalać.



***
W góry. Okruszyna ma już skarpetki i pieczywo, i napada mnie stres, że ja się nie stresuję i nie przygotowuję. Więc zaczynam od listy: majtki, kurtki, lokomotiv. Nie udało się przehandlować nosidła na śpiwór, ale Latorośl przygotował łuk, zestaw gier oraz sam sobie śpiwór zorganizował, metodą pożyczki. Pozostaje mi tylko odhaczać na liście. I nie zapomnieć szczoteczki do zębów.




3 komentarze:

  1. ale nie mam listy, nie mam, i lokomotivu nie kupiłam, zamiast tego daję dzieciom czupa czups...

    OdpowiedzUsuń
  2. Lokomotiv trudniej rozsmarować po szybie w samochodzie oraz przykleic do tapicerki. Terror i ograniczanie dziecięcej inwencji. A co!

    OdpowiedzUsuń
  3. ale zadławić się może, a jak ma na patyku, to nie... i taniej wychodzi;)

    OdpowiedzUsuń

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.

Bygones