Przez trzy ostatnie dni do szczęścia nie brakowało mi NICZEGO. W pełnym znaczeniu tego wyrażenia. Nawet brak radia nie zakłócał błogostanu.
Dzisiejsza wieczorna modlitwa (po dziękczynieniu za podróż, pogodę, zjazdy górskie na tylnych częściach oraz za brak anginy po jeziorach w butach)wyglądała tak:
Latorośl: Że poznałem Uśmiechniętą i LaPush.
Junior: Ze tocham moją (!) Drobną i ze jej dałem buzi.
Królewna: Za Złotowłosą i Dzidziusia…. (po namyśle): i za wszystkich psyjaciół, co o nich czasem nie pamiętamy.
I to było sedno.
Idę wrzucić trzecią porcję ciuchów z błotem do pralki. Obym jutro mogła podziękować, że sprzęt to przetrwał. Na wszelki wypadek, jakby skończyć się miało praniem na tarze, mam jutro urlop. I dlatego będę nosić cały dzień niekorporacyjne hatifnaty na uszach. Niniejszym dziękuję jeszcze raz.
Porąbanej Jagódce, w nawiązaniu do rozmowy, dedykuję McFerrina:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz