poniedziałek, 10 maja 2010

Ay, ay cantaba, ay, ay gemía, ay, ay cantaba, de pasión mortal moría

Mieliście kiedyś tak, że z jakiegoś zakamarka duszy wychynęła piosenka i ani rusz się nie chciała odczepić? Pamiętacie urywki tekstu, pół refrenu i niezbyt pewna jest tonacja. Ale pieśń uwiera jak kamyk w bucie. Pędem do domu i do półki z płytami. Jest. Słuchacie i pamięć muzyczna się Wam defragmentuje.
Tak, pewnie w tym wykonaniu znacie lepiej:
A mnie w tym za serce chwyta "ay,ay":

***
Po kolejnej nocy czterogodzinnego snu oraz po całym dniu ku chwale korpo mam mocne postanowienie odespania. Niestety, daję się namówić na wirtualny seans rozrywkowy, który rozrywa mnie rzeczywiście. Od środka. Mentalnie i fizycznie. A w każdym razie moje postanowienie niełamania postanowień noworocznych (pkt 4: chodzić spać przed północą) rozpada się na strzępy. Telepie mną jakbym wypiła dziś nie dwie, ale z 7 kaw i do tego obrzydliwy napój z tauryną. Aż dziwne, bo w sumie do filmu mogę podejść jak turystka, oglądając zjawisko z zewnątrz. Mogę, ale nie korzystam z tej możności, nie wychodzi mi.
(Wiem, że wlejenie tu Mama Africa jest jak zilustrowanie śpiewami z Tuwy powiastki o duńskiej małej syrence, ale artystów z prawdziwej Afryki których znam mogę zliczyć na palcach, z Somalii chyba ani jednego.)
Wcale nie z czapy ta Afryka. Film który mnie rozbił w drobny mak to Kwiat pustyni. Z początku oglądam z założeniem, że miły usypiacz, ale potem okazuje się że nie usypia. Niby znam historię, piąte przez dziesiąte wiem o co kaman, niby film żadne tam arcydzieło ani nawet nie wielka zaangażowana publicystyka, ale jednak…Historia silnej kobiety, która cierpi. Historia prymitywnego patriarchatu (zastrzegam: stwierdzam fakt, nie uprawiam feminizmu), czy raczej męskiego lęku przed boginią. Historia pozbawienia kobiety tego, co niby cechą płciową jest x-rzędną, ale przecież okalecza całe jestestwo bez wyjątku. I nie wiem kiedy zaczynam tam widzieć siebie. W scenie korytarzowej nauki chodzenia we własnej głowie jestem bowiem jak Waris, choć świetnie wiem, że bliżej mi do kanciastej Marylin (nie przestającej jednak być Poppy). Ale nie o to chodzi. Chodzi o kobietę, której świat, stereotypy, zasady, presja, tradycja, odmawiają bycia w pełni. Niby to "tylko" sfera płci, ale przecież bycie kobietą definiuje mnie, definiuje ją. Niby można żyć bez seksu. Wróć – nie można, bo płeć nas określa, ale można się zintegrować z własną sytuacją i brakiem tego, co potocznie seksem się określa. Inaczej jednak jeśli ta sytuacja wynika ze zniewolenia, z bycia przedmiotem handlu wymiennego, z braku wyboru, z woli innych, a inaczej, gdy sama się na rezygnację czy na działanie godzę. Przez moment przemyka mi myśl, że może tak łatwiej? Bo przecież mam dzieci, a w codziennej walce o utrzymanie się na powierzchni, w próbach nie poddawania się, pragnienia ciała i tak są uśpione i zapomniane. Więc może tak wygodniej, odciąć pragnienia, zmusić ciało, by przestawało budzić się w nocy i łkać w tygryska, by nie było ay,ay, gemia. Ale przychodzi otrzeźwienie: nie, tak nie da się zapanować nad naturą. Tak można skrzywdzić, zgrzeszyć. Natura nie wybacza nigdy, człowiek czasem, Bóg zawsze. Patrzę szeroko otwartymi oczami na cierpiącą kobietę, na jej ból, na odrzucenie przez tego, który ją całował, na jej bunt, i zaczyna mnie wszystko boleć. Zaczyna boleć mnie skóra. Zaczynają smażyć mi się nerwy pod nią. To nie seksu, nie aktu mi brak. To nie orgazmu brak Waris, bo ona nie wie, co to. Obu nam brak czułości, i czystego dotyku, jej: brak bycia nie-przedmiotem. Co za ironia, uciekła od bycia przedmiotem: gumową lalką – inkubatorem, nosidłem do wody, a stała się przedmiotem: manekinem mody, maszynką do pieniędzy. I ponownie uciekła. I świat zapłakał. Ja też.

Jak elektrowstrząs działa na mnie wrzucenie w Wiki tematu. Są różne stadia, rodzaje, techniki. Medyczny rysunek tak naprawdę ostatecznie otwiera mi oczy i truchleję. W głowie mam rewolucję kopernikańską. Redefiniuje mi się (pseudo)uniwersalizm i paternalizm w globalnym ujęciu międzykulturowym. Bo to, co jest na rysunku to nie byle dżalabija z burką. To coś przy czym jestem w stanie zaakceptować wytrych medialny do przemycani idiotyzmów - sformułowanie „prawa człowieka”.

Przytulam dzieci, całuję kota w futro, nerwy przestają boleć, czuję, że mam ciało, że jestem. Ale to tylko erzac, ochłap. Cieszę się, że jestem kobietą. To najlepsze, co mogło mnie spotkać. Cieszę się, że mam ciało – ale po co? Cieszę się, że znalazłam siłę, że przestałam być przedmiotem, że nie jestem już workiem ani szmacianą lalką. I dziękuję za to. Ale wciąż wraca pytanie: po co? Wiem, ile we mnie jest, wiem, co mogę dać, wiem, że króla (w ostateczności księcia) mogłabym od stop do głów ozłocić. Ale co z tego, kiedy nikt mnie nie chce? Albo się boją, albo chodzi im o co innego, albo po co komu kobieta z trójką dzieci, która ani myśli być potulną blondyneczką do ozdabiania bmw? Albo są młodsi (i niedojrzale głupi), albo żonaci. A ja chcę tylko (aż!) żeby po obejrzeniu wstrząsającego filmu, po dniu idiotyzmów w korporacji, po dniu ciężkiej pracy, po wycieczce w góry lub po dniu leżenia i filozofowania okazało się, że oprócz tygryska, który niebawem spleśnieje od łez, jest ktoś, do kogo można się po prostu – po prostu !! – tylko przytulić.

- Głupia chyba jestem. Albo naiwna.
- Głupia jesteś – przez grzeczność nie zaprzeczyła Łosiasta parę miesięcy temu – oni są on-off, albo tak, albo tak, sama pomyśl.
Myślę. I wciąż się łudzę.
- Ty to w ogóle nie masz podejścia do facetów – wspiera mnie z całych sił moja najlepsza przyjaciółka na majówce.
Tak, prawda wyzwala. Szukam w trybie pilnym kursu uwodzenia i flirtu. Albo nowego tygryska.


Być może powinnam to napisać do szuflady. Jeśli jestem obsceniczna lub zbyt szczera, przepraszam. Udzieliło mi się od Waris Dirie. Ale łudzę się naiwnie, że może mi ulży…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.

Bygones