Lekka panika przerodziła się w paranoję. Nie wiem, czy lekką. Zbiorową. O 11.00 (!!!!) w piątek dzwonię, dzwonię, dzwonię do głównej kwatery korpo i wreszcie, po iluś tam nieodebranych przez nikogo próbach dowiaduję się od dyżurującej recepcjonistki, że wszyscy poszli do domów na wszelki wypadek. Dla odmiany mój korpo telefon też dzwoni bez przerwy, nawet gdy wybija magiczny początek wee i stąd moje ulubione wykonanie tejże piosnki, służącej za dzwonek, śni mi się nawet w nocy.
***
Słyszałam wczoraj w radiu (nawiązuję do rozmowy z przedwczoraj) następujący dialog, cytuję z pamięci:
Stefania Grodzieńska: Tabliczki mnożenia się nigdy nie nauczyłam. Ja w to nie wierzę, to jakieś zmyślone jest. Na przykład jak sobie policzę na palcach to siedem razy sześć inaczej mi wychodzi.
Ktoś: Inaczej niż w rzeczywistości?
SG: W rzeczywistości jest tak, jak mi wychodzi!
***
Nękają nas przerwy w dostawie wody i internetu. Dopada nas także wirus. Złośliwy, drapieżny i powalający na łopatki. Wirus wyhodowany poprzez złożone genetyczne mutacje w domowym laboratorium naszych lokatorów na gapę, trolli Samosię i Tonieja. Według nomenklatury WHO zostanie mu nadana nazwa NCMS (od Nie Chce Mi Się). Uwaga, zaraźliwe bydlę. Mamy oczywiście usprawiedliwienie, bo skoro co chwilę nie ma wody, to nie należy pod żadnym pozorem rozpoczynać sprzątania czy prania.
Oddajemy się zatem kontemplacji sztuk audiowizualnych. Video: niezapominajki, maki, kilkanaście ważek niebieskich, połyskujących, z czarnymi skrzydłami. Udaje nam się obejrzeć oczy, bo jedna z nich przysiada na palcu (ooooojacie, oswojona, naplawdę!). Są jeszcze stonogi, ślimaki, baaardzo piękne kije (uff. nie powiększają na szczęście naszej kolekcji) oraz kawałki kory (powiększają), szpaki połyskujące, chyba sójka. A w soundtracku mamy kukułkę, sroki, szpaki i skowronki oraz koniki polne (czy coś). Wszystko gratis, tam, gdzie puszcza się latawce (znaczy nie puszcza, bo wszystkie niedomagają i nie zostały nareperowane). Wylegujemy się na trawie (nie glyzie, oooo!), mimo przewidywań Latorosli, że na pewno są tam żmije i patrzymy w chmury.
Po powrocie, skutek uboczny zarażenia NCMS, jemy zupę nic i nie robimy nic, niczym się nie przejmujemy (chwilowo), nie dźwigamy świata na barkach. Sielana.
***
Ale ile można, więc ja, znudzona nicem, oglądam sobie The private lives of Pippa Lee (książki nie znam). W pierwszym odruchu myślałam, że film jest zbyt powierzchowny, można by głębiej, ale nie, właśnie tak jest OK., ten lekki niedosyt jest twórczy i inspirujący, bo pretekst do opowiedzenia o kobiecie (kobietach) jest najbanalniejszy z możliwych i ograny do znudzenia. Gdyby film zrobiony był inaczej, byłby przegadany i nieświeży. A tak, trafia na półkę ulubione, kobiece. W pełni słusznie i zasłużenie. I Blondie, był moment, kiedy – choć to nie komedia – śmiałam się ze zbiegu okoliczności. Nieco skorygowałam wyrażone rano* zdanie o mężczyznach z tatuażami. Obejrz, zajarzysz. Smakowite.
* rano – jak się wstaje. W filmie bohaterka proponuje śniadanie bohaterowi o 3 p.m. Więc luz.
**
Poza pobytem na łonie matki natury dokarmiałam dziś wirusa następującymi dźwiękami (próbka bezpłatna):
a także takimi; tu zagadka: kto jest kompozytorem tego, co wykonuje Namysłowski:
Have a nice, sunny Sunday.
nie odbierasz telefonów, Młoda, ale wpis mi ulżył.
OdpowiedzUsuńmam super niespodziankę, ale napiszę jutro, bo jakby jestem znowu trochę chwiejna. bo Łysy Pies się zjawił w krk:)