czwartek, 6 maja 2010

It's raining in New York

Podpowiedz dla Blondie (czy nikt inny nie staje w szranki?). Ostatnia podpowiedź, innej nie będzie.


***
Nie lubię Wawy. Miasto znam pobieżnie, gorzej niż Barcelonę: sala koncertowa, zamek, Syrenka, centrale kilku banków, hotel, biuro korpo, stacja metra koło mieszkania Amerykańskiej Mamuśki. Ale nie lubię, bo przecież stolicy lubić nie wypada. W związku z tym nastawiam się z góry negatywnie oraz marudzę a priori, nawet jak okazuje się że o stolicę ledwie otrę się lewą burtą (bo Wawa ma dwie strony, i ta bliższa nie wymaga przebicia się przez całość, czyli dwie godziny zysku w jedną stronę). Do tego wczorajsza zagadka o deszczu (tajemniczy geniusz śpiewa wszak, że marzy mu się deszcz) wywołuje ulewę.
Nie zostaje mi w takim razie nic innego jak odgrzebać szwedzką dziewczynkę w sukience w truskawki, która towarzyszyła mi w ostatnim wypadzie samotnym w Bieszczady i wciąż kojarzy mi się z majestatem Tatr na horyzoncie z prawej.
Ale dziś tylko smród mokrego rzepaku. Żeby wiosna mnie za bardzo nie uskrzydliła. Żebym poczuła że jakiś balast jednak ciągnie mnie w dół. Żebym pamiętała, że wiosna nie trwa wiecznie, ale za to po rzepaku pojawią się prawdziwe truskawki, wspominane z Latoroślą wczoraj, i wyczekiwane jak przyjazd Argentyńskiej (o czym donosi pewien portal). Żeby mnie nie poniosło po mokrej drodze, mimo zaliczenia mnie do kierowców ekstremistów, wożących swoje kobiety i dzieci lub tylko dzieci.
Chyba jednak jestem złośliwie komentatorska. Niechcący. Ale jednak O. zastrzega sobie, że nie wszyscy wożą swoje kobiety. No tak, ja nadal nie mam żony model R2D2. Co widać w moim mieszkaniu, w którym uprawiam slalom między czeskimi okazami dziecięcej kolekcji kamieni, a kot zaanektował deskę do prasowania. Jakbym miała żonę, toby ta deska dawno była poskładana. A tak, samoistnie powstaje na niej magazyn ciuchów i punkt widokowy dla alamakota.

***
Spotykam moją ulubioną grupę, oni lubią się szkolić, ja lubię ich, jest miło, bez ekstremów, tylko gniecie mnie cel. Bo nie ja dziś się publicznie produkuję. Ja mam pouśmiechać się, posłuchać, popatrzeć, napisać prawdę. I nie wiem, jak to zrobić i nie skrzywdzić człowieka. Nie poczuć pozornej władzy, danej od korpo, nie wejść w rolę inkwizycji.


***
Jadąc tą nielubianą drogą zagłuszam radiowe momenty niestrawne rozmowami – z Ł, której Dzidziuś trafił do szpitala, z O. która dzielnie walczy z katarami i ZUSem, z Blondie, która odcyfrowuje zagadkę i wymusza podpowiedzi niemuzyczne. W drodze powrotnej jednak napadają mnie wiadomości, i w gardle rośnie ściskająca kula. Bo umiera drugie dziecko strute lekami. Pięcioletnie. Płacz ściska gardło i rośnie w środku bunt. Ja wiem. Ja rozumiem. Bóg, wolna wola, wojny, masakry, tajemnica nieprawości. Ale sorry. Moje wiem i rozumiem kończy się jeśli na skutek dorosłej wolnej czy nie wolnej woli cierpi dziecko. Z głodu, bo dorośli się bawią w wojnę, z bólu, bo dorośli sobie sami ze sobą nie radzą, z choroby bo tak bywa. Z przyczyn niezrozumiałych i śmiertelnych. Nie, tu nie rozumiem, nie wierzę i nie akceptuję. I nie wyskakiwać mi tu z naturą świata, genetyką, doborem naturalnym, Bożym planem od którego mi wara. Nie wierzę w dobór i ewolucję, bo to teoria i sobie funduję komfort uznania jej za taką, a nie za prawdę jedynie słuszną. Nawet zawodowo teoretycznieewolucyjna Ł. od 20 lat nie potrafi mnie przekonać. Więc boli. Jak każda śmierć. Ale śmierć dziecka boli bardziej. I jeszcze tym bardziej, że już widzę w wyobraźni społecznie odpowiedzialne dywagacje szanownych głów mądrych o tyłkach chowanych w cieple, że należy dociec, dlaczego tak się stało. I wyobrażam sobie na ile potrafię ból matki. Najpierw uciekającej od jakiegoś boksera z dziećmi, chroniącej się przed pięścią po przytułkach, żyjącej w bólu, strachu i upokorzeniu, nie potrafiącej odnaleźć siebie. Dostaje pomoc, w tym leki. I to pewnie jej wina, zakrzyczy świątobliwe społeczeństwo, pewnie dzieci otruła, wariatka. A że może jakaś wina damskiego boksera? Że ktoś spowodował, że się kobieta znalazła w przytułku, z trojgiem dzieci, że nie miała siły, żeby było inaczej? A jak znaleźć siłę do czegokolwiek po kilkunastu latach życia w roli śmiecia? Ciekawam, co szanowny towarzysz bokser damskodziecięcy porabiał w czasie tułania się rodziny w przytułkach. Sprzątał w domu, był na terapii, robił pranie, remontował mieszkanie? Zarabiał na chleb? Jakoś sceptycznie mi się to rysuje. Ale wina spadnie na kobietę. Bo sobie nie poradziła. Że korzenie tego nieporadzenia sięgają pewnie kilka pokoleń wstecz, nie powiem głośno, bo znów wyjdę na krwiożerczą feministyczną antypatriarchalną rewizjonistkę. A mnie nie o to chodzi. Chodzi mi o równowagę. O zauważanie. I o odwagę, której kobietom brak. Ale też o rozwagę ze strony państwa. Bo niby czemu to nie krzepki gość szukać musi kąta do spania, tylko ofiary? Bo go kobieta sprowokowała, dzieci przeszkadzały, a mieszkanie jego? Święte prawo własności?
Bardzo spodobała mi się instalacja zrobiona z fragmentu starej kamienicy vis a vis Ogrodu Botanicznego, po lewej stronie trasy od św. Michała do Katedry. Zwróćcie uwagę. Abstahuje od źrodeł finansowania i ideologii leżącej u podstaw.
Z drugiej strony już słyszę lewą stroną mózgu głosy, że państwo i jego instytucje zawiodły, bo nie wtrącały się wystarczająco mocno. A można było matce dzieci odebrać, nie? A można było wysłać piętnastu kuratorów za moje podatki (zamiast jednego naprawdę dobrego psychologa). A można było dać 3 zł zasiłku więcej.
Jak na zawołanie w następnym serwisie jest o tym, że sejm uchwala ustawę o przeciwdziałaniu przemocy. Po cichu, tylnymi drzwiami, wykorzystując sytuację, bo społeczeństwo zajęte czym innym. Nie czytałam jeszcze ustawy uchwalonej, ale projekt oprotestowałam, bo wyjdzie na to, że nie wolno dzieci wychowywać, bo narzucanie własnych poglądów (nie będziesz trzynastolatko sypiać z Kaziem) będzie znęcaniem się psychicznym nad małoletnim. W tym, co słyszę w serwisie, cieszy mnie tylko ograniczenie konstytucyjnego prawa własności, czyli bokserzy wypad z domu. Fajnie brzmi. Ale co z tego, jak łatwiej będzie zabrać rodzinie dziecko, bo bieda i bałagan, i decyzję przyklepać w 24 h, niż wyeksmitować podpitego osiłka i pilnować, by trzymał łapy z dala. Znów prawo sobie, służby socjalne sobie, państwo będzie miało czyste sumienie zgodne z unijną normą, a krzywda dalej się będzie działa najsłabszym. Prawa strona krzyknie, że się państwo porywa na rodzinę, lewa zawoła, że dzieci są dobrem wspólnym państwowym, a ja nadal będę się modlić dziękczynnie że jestem kobietą i że skądś spadła mi siła w dużej ilości. Ale proszę o jeszcze. I jeszcze. I jeszcze, bo wciąż brak i płakać się chce.
I jeszcze, Panie, daj mi cierpliwość. Ale już!*

***
Nabyłam. Metodą szemraną. Ale co ja mogę, jestem w tym coverze, jak by to ująć, zakochana.
* Modlitwa nabyta drogą pożyczenia-i-nieoddania od Boskiego, obecnie męża Okruszyny, w czasach przedmaturalnych, w których jeździł na malowniczym rowerze marki Ukraina.

2 komentarze:

  1. Keanu Reeves! skąd miałam wiedzieć, że koleś gra i gra? omg! ale jestem tępa także...:D

    OdpowiedzUsuń
  2. WOW. Szacun.
    Ano, Dogstar :-).

    OdpowiedzUsuń

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.

Bygones