środa, 5 maja 2010

Ala ma kota!

Co za dzień…. A raczej półtora… Nie żeby się coś szczególnego zdarzyło, raczej ciąg drobiazgów, które stwarzają klimat, momentami almodovarowsko absurdalny.

Na przykład nieścisłości w informacji o posiadaniu psa. Jak pies mieszka u mnie w przedpokoju pod stołeczkiem to od razu mój? Ala McB ma kota.
Oraz nieścisłości w informacji o grywaniu w warcaby. Gry i układanki lubię, Okruszyny Kolega Od Książki (uściślijmy: Autor Książki) okazał się być do tego kompanem wyśmienitym, ale warcaby? Nieścisłości w informacji o odbarykadowywaniu, bo w sumie spowodowała to Janis Joplin. Nie że osobiście, ale jako dzwonek w komórce zwiastujący Ł. I w ogóle. Dementuję zatem, zanim Blondie dostanie ataku serca ze śmiechu.

***
Udaje mi się rachitycznym odkurzaczem ze stacji pozbyć się resztek czeskiego błota i sierści CUDZEGO psa z samochodu. Przy okazji sprawdzam i niniejszym odpowiadam Dr R. że auto ma 1242 pojemności. Postanawiam się nauczyć tego na pamięć, jakby ktoś jeszcze pytał, bo ile razy można, z przeproszeniem, wyjść na motoryzacyjna blondynkę.... 
  
***
Stres związany z wczorajszym spływem błogostanu po dopadnięciu mnie przez korpowładzę wypłakuję oczywiście w nocy wyżej wymienionej Ł. w telefon, jak też oburzenie filmem (o tym za chwilę). Ponieważ w korpo spóźniać się może władza, a nie ja, dziś w porze lanczu o mało nie łamię obcasów w okolicy pomalowanej krowy na deskorolce. Co za miejsce na byznesmityng, no… Docieram jednak na czas i z przerażeniem stwierdzam, że zapomniałam zmienić kolczyki. Hatifnaty robią smutne miny i udają element dreskodu. Nie mam czasu na roztrząsanie, czy je zdjąć i zostać w uszach nagą, czy ryzykować, gdyż władza się pojawia. Kolana mam miękkie, w torbie przygotowane przemówienie godne adwokata – a nawet dwa przemówienia, bo w sumie nie wiem, czy ten lancz to negocjacji ciąg dalszy czy może mam zostać zbesztana za nadasertywność. Wychodzi jednak na to, że władza na luzie potrzebuje opinii, co niby ma mnie utwierdzić w przekonaniu, że jestem trybikiem coś tam znaczącym w tej maszynce do mielenia kasy. Sałatka z cieciorki ma mnie chyba przekupić i skłonić do wiary w mit, że to korpo mnie żywi, ubiera i wspiera. Jestem jednak niedowiarkiem. Zamykając za sobą drzwi działające tylko na chip, mam wrażenie że mój związek z korpo wszedł w fazę agonii. Jestem jednak tchórzem i wiem, że agonia potrwa jeszcze długo. Za bardzo zależy mi na tym, żeby moje dzieci nie widziały pustego garnka po podniesieniu pokrywki. Wizja Kapitana pocieszającego mnie, że wybór między przekonaniami a garem jest pozorny i że powinnam się trzymać swojej wizji i idei, nawet jeśli są utopijne, tylko mnie jeszcze bardziej przytłacza.

Tak samo jak odcinek Hałsa, obejrzany wczoraj z okazji prasowania tego, z czego udało się wyprać piasek i zapach lekkiej stęchlizny z pokoju bez nawiewu z kominka. Odcinek jak na zamówienie uzupełniający majówkową dyskusję o tym, że trwa wojna na język i czy bywają w tej wojnie takie okoliczności, w których wolno sobie publicznie pozwolić na słowa nacechowane pogardą. Odcinek tak poprawny politycznie, że się chyba na serio obrażę na scenarzystów. Bo z fabuły wynika przesłanie, że wszystko jest genetyczne, a co najmniej wrodzone – wada kręgów, upodobanie do miętowych czekoladek czy do określonego stylu życia (cóż za politpoprawny eufemizm, a fe). Prasując rękaw czerwonej koszulki mam jeszcze nadzieję, że się to skończy dobrze według norm przyjętych w mojej okolicy. Ale nie. Kończy się dobrze, ale według normy amerykańskoeuropejskomumijnej. Znaczy, widzu, naucz się raz na zawsze, że próba zmiany własnych skłonności czy pozbycia się słabości grozi ci wylądowaniem na oddziale diagnosty ostatniego kontaktu. A jak masz do niego za daleko, to grozi śmiercią. Czuję się jak ofiara czegoś, co kiedyś nosiło dumnie greckie miano demokracji, a teraz, w imię domniemanej równości, przerodziło się w dyktat mniejszości. Nie chcę tak. Znów mam utarczkę z rzeczywistością cierpiącą na schizofrenię. I nie postrzegającą mnie we właściwym wymiarze.

A dla zmiany nastroju, ogłaszam konkurs i zagadkę. Nagrodą będzie coś z mojej płytoteki.
Kto to śpiewa? Czyj to głos?
Podpowiedź: facet jest Einsteinem w swej dziedzinie. Także dlatego, że Albert całe życie uważał się za skrzypka, mimochodem pasjonującego się fizyką (za którą dostał Nobla). Nasz bohater analogicznie jest muzykiem, a schizofreniczny świat zna go z czegoś zupełnie innego (także nagradzanego). Wy też go znacie.

10 komentarzy:

  1. jeju, myślę, pracuję mózgiem, nie znam tego, nie znam, nie znam! stres, stres...

    OdpowiedzUsuń
  2. ale to osobiście?!
    podpowiedz...już wiem, co to za piosnka...a jakiego rodzaju nagroda na ten przykład?

    OdpowiedzUsuń
  3. w sensie: za co mniej więcej nagradzany? podpowiedz...

    OdpowiedzUsuń
  4. No ja nie wiem czy ty osobiście. Nagroda muzyczna. Se wybierz. Za podanie Misiu imienia i nazwiska wokalisty, noooo.

    OdpowiedzUsuń
  5. wokalista, za co nagradzany?

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie za śpiewanie. Za tę inną pracę, którą do grania i śpiewania dorabia, jak Einstein dorabiał sobie fizyką do skrzypiec :-) :-)

    OdpowiedzUsuń
  7. KEANU REEVES! kjanu riws! wygrałam, wygrałam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Zamawiaj co kcesz, wyprasujemy albo przywiezę do Krk ;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. najpierw sobie przejrzę , co tam masz:) sesese...a mogą być książki ew.? czy książki będą w konkursach, co to za poeta, co poeta miał na myśli, czym się poeta schlał?

    OdpowiedzUsuń

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.

Bygones