wtorek, 26 listopada 2013

ojczyznę kochać (...) i nie pluć na godło

Nie psuj tego, co obecne, pragnąc tego, czego nie ma - lecz uświadom sobie, że o to, co masz teraz, kiedys mogłeś się tylko modlić Epikur
Ojczyznę kocha się nie za to, że wielka, ale że własna Seneka

Junior od kilku wieczorów każdą modlitwę zaczyna od podziękowania za to, że żyjemy w wolnej Polsce i możemy mówić po polsku. Potem dopiero dziękuje za Małego Czlowieka (dzięki któremu nie jest już najmłodszy) i za wszystko inne.
Za pierwszym razem mnie zatkało.
Za drugim - odczułam lekką konsternację.
A potem - wstyd. Że ja narzekam. Na podatki, politykę, system, ZUS.
Siedmioletnie dziecko odczuwa wdzięczność, tak po prostu, bo tak - chociaż ani komunizmu, ani innych traum narodowych nie pomni.
Wstyd mi.
Coś z tym zrobię, jeszcze przed wyborami. Słowo. 


sobota, 23 listopada 2013

cichy kąt, ciepły piec

Staram się nie zamykać oczu, nie mrugać. Nie, nie dlatego, że living is easy with eyes closed. Boję się po prostu, że jak mrugnę, a potem podniosę powiekę, to Mały Człowiek będzie biegał z kartonowym mieczem czy z bronią laserową z patyka, tudziez tonem padawana walczącego na śmierć i życie w obronie własnego honoru zażąda: Nie całuj mnie pod szkołą, to obciach, maaamoooo.

Delektuję się każdą chwilą prostego, bezpiecznego rytmu: mleko - kupa - 2 godziny snu - kupa - D3 - mleko...

Taaak. Sypiam z młodszym facetem. Duuużo młodszym, i roszczącym sobie prawo niezbywalnego monopolu na korzystanie z mojego biustu. Nie ma jak u mamy... (jak śpiewał idol mojej Mamy).
 
*
O mało nie spadłam ze szpitalnego łóżka (dygresja: jak kto bywa w polskich szpitalach to wie że przy szerokości przeciętnego łózka to wcale nietrudne, i tu niespodzianka - bywa inaczej! Są czyste porodówki, kolorowe, bez flizelinowych kapci i fartuchów, bez wyznaczonych godzin odwiedzin, bez rytuny i z wielkim sacunkiem dla kobiety, dziecka i tatusia... są, naprawdę. I NFZ za to płaci... drobnym druczkiem: NFZ płaci, ale szpital jest prywatny, QED: prywatne wygrywa). Ad rem: dowiedziałam się, że to coś, co dostaje się w kartonowym pudełku z setką próbek produktów niezbędnych dziecku, matce i ojcu (sic! żel do golenia w paczce pt. Dzidziuś), to jest magazyn parentingowy. O tempora.
Ale, sobie myślę, zobaczę, jakie teraz tryndy w byciu rodzicem, w końcu czytanie poradników zarzuciłam świadomie i celowo, zatem mogę mieć przestarzałe dane...

Lektura dwu numerów wiodącego magazynu parentingowego, tfu, zajęła mi pół godziny. Karmienie piersią - promowane. Ale obok reklama mleka w proszku i butelek. Pfff.
Magazyn podzielony na rubryczki temetyczne, w tym: kącik mamy i kącik taty.
Ha! Rodzicem żeńskim jest się bardziej niż męskim... Kacik dla mamy: 16 stron, 8 tematów (jak nie chudnąć po porodzie i wyglądać modnie, jakie kremy wklepywać w pięty, jeść paracetamol ale generalnie konsultować się z lekarzem i farmaceutą plus opowieść o macierzyństwie kogoś, kto chyba jest superstar, nie wiem, widzę pierwszy raz na oczy...). Kącik taty: 2 tematy, 4 strony (w tym każda w połowie złożona z reklam): jak pocieszyć płaczącego niemowlaka kiedy mamy nie ma (pewnie siku robi, bo rad wystarcza wg mnie na 4 minuty...) oraz tata z pasją (no tak, pasją mamy jest dziecko, to oczywiste.... tatę należy przekonać, że posiadanie 1 potomka nie wyklucza jazdy na rowerze). Drugi numer, pół roku nowszy - to samo... Tylko w modzie fiolety zamiast kwiatów i gwiazda (chyba, nie wiem) inna. Dla taty - jak znieść emocje ciężarnej oraz jak zarządzać domowym budżetem. Dochodzę do wniosku, że magazyn parentingowy to prasa kobieca, a takiej jak wiadomo, mężczyzna nie-metroseksualny nie tknie zanim gazeta nie trafi do domowej czytelni. Długość artykułów zatem ograniczona jest poranną męską  fizjologią.
A propos budżetu zarządzanego patriarchalnie - wiadomo, mama nie zarabia, albo zarabia kieszonkowe, poza tym kobiety nie zarządzają, tylko wydają. Po to wszak męczą się spece od marketingu, wmawiający matce, że potrzebuje:
- fury ubranek dla dziecka, pięciu szaliczków i siedmiu kombinezonów... oczywiście gazeta reklamuje konkretne produkty, w których cenach liczę zera, bo nie wierzę...
- srebrnych (sic!) nakładek na brodawki piersi
- wózka w cenie małego samochodu
- piętnastu edukacyjnych zabawek, w tym dziesięciu do nauki języka japońskiego w czwartej dobie życia...
i tak dalej.
 
A my długo skłonni byliśmy nie nabywać wózka, bo wcale nie niezbędny. Przeważyła jedna zaleta - wózek może pchać dumny starszy brat. I wózek się nabył, ku spokojności Okruszyny, która nieco się zmartwiła jego brakiem. Okazało się jednak, że TU tez istnieje wspólnota wymiany dóbr i przekazywania rzeczy (zwłaszcza że wokoło niemal sami jedynacy, z założenia...). Potrzebowałam tylko to dostrzec, zamiast zaskorupiać się w obsesyjnej tęsknocie za Wro.
Przerażające jest jednak, jak - widzę to w szpitalu, w przychodni, wokoło... - młode (stażem) mamy, pozbawione dużej, wielopokoleniowej rodziny z sukcesją kobiecej mądrości, dają sobie wmawiać marketingowcom, że bycie mamą jest bardzo kosztowne, bo potrzeba jeszcze mufki przyczepianej do wózka (rękawiczki są passe?!), proszku do prania w technologii kosmicznej, słoiczków z marchewką (szklana tarka do jabłuszka to już w muzeum tylko...), specjalnych nożyczek (dziecięce paznokcie sa z innej gliny), diety dla karmiących (tylko czekać jak znajdzie się firma dowożąca gotowe posiłki..), wielorazowych eko-pieluch z bambusa. Uch. Ten bambus mnie prześladuje, nie wystarczy być już trendy i organic, musi być bambus i komosa ryżowa, zamiast flaneli i kaszy.
 
*
Kocyki i ręczniki z kapturkiem jako dobro niezbędne. Już trzy kocyki temu zastanawiałam się nad otwarciem sklepu www.kocykrecznik.pl, ale po namyśle doszłam do wniosku, że primo, ilość wpływa na częstotliwość prania, secundo, wszelkie cienkimi i grubymi nićmi doszywane cioteczki zostałyby pozbawione frajdy cioteczkowania Małemu Człowiekowi. (Brownie - nie bój nic, wiadomy kocyk z flanelki przechowywany jest w gablotce, z utrzymaniem temperatury i wilgotności odpowiedniej dla zabytków z listy Unesco).
 
*
Świat schodzi na psy, a one szczerzą kły.
Jak zaczniemy wmawiać rodzicom i potencjalnym rodzicom, że dziecko to jeden wielki wydatek, a nie wielki skarb, to demografia zacznie mieć skośne oczy albo śniadą cerę. Jeśli o mnie chodzi, to welcome, nie mam nic przeciwko, ale już widzę nagłówki o islamizacji kontynentu i zakaz wystawiania choinki.
 
*
A w ogóle, tak okołoporodowo, dlaczego kobiety nie mają krwi?
Zauważyliście, że we wszystkich Killbillach i Spartacusach krew (oraz sperma) leją się strumieniami oraz uroczymi fontannami kropel przy zwolnionych klatkach, tudzież flaki w całej swej (pozbawionej jednak wymiaru olfaktorycznego) okazałości wylewają się i tarzają w kurzu i pyle, ale niemal zawsze, pomijając błąd ststystyczny, są to krew i wnętrzności męskie? Nie wiem, czy wynika to z patriarchalnej hipokryzji, że kobiet się nie zarzyna, czy też z tabu - bo kobieta nie ma krwi. Nie krwawi - choruje, menstruuje lub jest niedysponowana, względnie - w połogu. Te same media które promują Killbille kwestię krwi kobiecej, naturalnej, zdrowej i oznaczajacej gotowość dawania życia, a nie zabijanie, załatwiaja odrobiną płynu niebieskiego (zapewne przyjemnie pachnacego). Tak było przynajmniej kiedy ostatnio miałam kontakt z reklamą wizualną podpasek. Z nimi samymi kontakt mam rzadki - są lepsze wynalazki - jestem zatem niewatpliwie zapóźniona. Połóg ma swoje wymagania, co nie zmienia faktu, że ciągle nie mogę się otrząsnąć z szoku, jakim były - niebieskie, a jakże! - ptaszki i motywy roślinne pokrywajace superhiperekstrasoft warstewkę chłonną na produkcie higieny osobistej kobiet pewnej wiodącej (polskiej) marki. A to, co pozostaje po porodzie, to - choćbym była królową - nie chce być inne i jest czerwone, w całej gamie, od bordo do różowości...
 
*
Do poczytania się z Państwem następnym razem. Mały Człowiek kupę zrobił. Żółtozieloną, do zapachu fiołków daleko, i do konsystencji reklamowej kolorowej piłeczki w pampersie także.
Nara, jak mawiają starsi bracia.
 
 

środa, 6 listopada 2013

feeding the witches

Pytam Ulubionego Filozofa* via portal społecznościowy o Jego najnowszą książkę, czy w e-booku dla karmiących matek będzie. On, że to będzie karmienie dziecka folozofią. No a jak?

Dawno temu, w odległej galaktyce...
Będąc zaawansowaną studentką obojga praw i jednocześnie stając się matką Latorośli, wyciagałam niemal spod prasy drukarskiej polskie wydania H.L.A. Harta i Dworkina, nie gardząc też zdobycznymi oryginałami (a era była przed e-bookowa i raczkującointernetowa). Dziecko latem urodzone było niezłym pretekstem do wysiadywania na Grobli, w parku Słowackiego albo na Niskich Łąkach i czytania godzinami, mimo twardych ławek. W dniu zaćmienia słońca, owego upalnego lata widocznego w PL, zaczepiła mnie jedna z babć dyżurnych parkowo-ławkowych (tych, które są warunkiem sine qua non istnienia w miastach nakarmionych gołębi) i z wielką troską puczyła, że w parku piersią karmić nie należy, gdyż sobie biust przeziębię, cierpieć będę bóle piekielne, mleko mi się skiśnie (i zapewne umrę w męczarniach).
Zmieniłam zatem rewir czytelniczo-spacerowy, także z powodu zmiany lokalu mieszkalnego. I usłyszałam od innej dyżurnej, że jak będę czytać poważne książki przy dziecku to stracę pokarm, bo jak matka za dużo się martwi i myśli o trudnych rzeczach, to piersi wysychają.  
Znów zmieniłam lokalizację.
A przecież to z Latoroślą przy piersi po raz pierwszy przeczytałam całą Diunę, tom po tomie, bez przerw w zasadzie. Ale w obecnych czasach to też chyba nie jest lekka literatura, się nie znam na tryndach.
Ergo, matka czytająca jest dla dziecka szkodliwa mniej, niż matka z papierosem w zębach plotkująca o kupie. Na moją babską logikę jest jednak bardziej niebezpieczna dla babci dyżurnej - oberwanie w siwiznę książką w twardej oprawie może być dalece boleśniejsze niż zgaszenie na babcinym czole papierosa. Mimo tego NIGDY nie widziałam babci dyżurnej besztajacej palaczkę. Gwoli uczciwości, nigdy też żadnej ławkowej nie zdzieliłam Historią zachodniej teorii prawa. Tchórzę jestę.  

Dwuzdaniowy dialog portalowy i oboczności reklamowe dzisiejszych radiowych serwisów skłoniły mnie do smutnych konstatacji

Primo,
coś jednak jest na rzeczy w sprawie zależności między wielkością macicy ciężarnej a wielkością jej mózgu. Ostatecznym dowodem jest konsternacja Latorośli. Tego samego, ssącego Dworkina i Herberta z mlekiem matczynym, obecnie nieco nastoletniego, nieco pryszczatego i w pocie siłowni zmieniającego sylwetkę z dziecięcego prostokącika w męski trójkąt z kaloryferem. Mamo, "Etyka zabijania na wojnie"? Jak nie masz co czytać w ciąży, to ja mam Muchamore'a. Niestety, nie udało mi się ustalić jaki, wg Latorośli, mógłby być negatywny wpływ McMahana na rozwój wewnątrzmaciczny dziecka lub ewentualny związek tego rozwoju z atrofią mózgu matki....
Po kim jak po kim, ale po własnym dziecku się nie spodziewałam....

Secundo,
nie posiadam przyjaciół. Przyjaciółek zwłaszcza.

Nie mam NIKOGO, naprawdę nikogo, z kim  mogłabym jak z przyjaciółką pogadać o
nietrzymaniu moczu
zaparciach
hemoroidach
ciężkości nóg
upławach
cenach w Biedronce

Z kobietą bliską mi od szkoły średniej ostatnio rozmawiałysmy do 2 w nocy o, w skrócie, niekonsekwencjach w, pardon, filozofii gender. I o tym, że w naszym kraju niespójne idee nie mogą być nazwane bzdurami, jeśli ich twórca nosi koloratkę albo nie daj Boże - tiarę. I nie chodziło o najnowsze sensacje, ale o rozbieżność i ambiwalencję w postrzeganiu kobiet. Między twierdzeniem o równości w godności i tezą o różnych powołaniach (abstrahując od bilogicznie różnego udziału w przedłużaniu gatunku) jest jakiś dysonans. A jednoczesne mamrotanie o kobiecym geniuszu (czymkolwiek to coś jest) daje wniosek (wysnuty bez alkoholu), że jednak kobieta jest osobą w jakiś inny sposób.
 
Jestem samotna. I nie wiem, gdzie jest najbliższa Biedronka.
 
A kiedy Insider nareszcie wyjdzie, będzie za zimno na czytanie. I nie mam wózka. Na wózek chwilowo też nie. Okolica kompletnie bezławkowa, a nawet bezchodnikowa, zmusi mnie do szybkich przebieżek z nowonarodzonym zamotanym w chustę do Kabackiego, ewentualnie do szkoły, o ile starszaki nie uznają za obciach powrotu do domu z matką i niemowlakiem.

Przypomniała mi się Tanita.
Pamiętają P.T. Czytelnicy dziewczynę o głosie nie do podrobienia? W rankingu zaraz za Sinead, tuż obok Annie L.?
Bardziej pasowałoby, gdyby któraś z wymienionych Div - albo Asa, Tracy czy AMJ - nagrała coś o The feeding witches.

* Filozof, bo tak ma. Ulubiony, bo rodzimy, nowoczesny pełną piersią, i zaryty kopytami w gruncie codzienności. Bujający w obłokach racjonalnie i readers' friendly.

poniedziałek, 4 listopada 2013

o polityce

Czytając w wannie...
Wyobraźmy sobie sytuację, w której międzynarodowa firma doprowadza do powstania pewnego produktu żywnościowego. Produkt ten jest zarazem odżywczym i smacznym pokarmem oraz cudownym lekiem i środkiem, przeciwdziałającym zapadaniu na wiele chorób. Na dodatek generuje prawie zerowe koszty produkcji i może być dostarczany w ilościach dostosowanych do potrzeb konsumentów. Ogłoszenie o takim odkryciu wystrzeliłoby akcje firmy na sam szczyt giełdowych notowań. Odpowiedzialni za wynalazek naukowcy otrzymaliby wszelkie możliwe nagrody, a prestiż i majątek wszystkich osób zaangażowanych w projekt zwiększyłyby się niebotycznie. Kobiety produkują taką właśnie cudowną substancję – mleko z piersi – od samych początków istnienia ludzkiego gatunku. Mimo to stanowią biedniejszą i słabszą połowę ludzkości.
Gabrielle Palmer Polityka karmienia piersią
 
No i co z tego.... Kandydat do wyżywienia nie spieszy się, choc czas byłby.
Toczę sie jak piłka gimnastyczna, warcząc na wszystkich chwalących mały brzuch i w ogóle dobrzewyglądaszciążacisłuży
Ciąża mi do niczego nie służy. Poza denerwowaniem otoczenia, w szczególności do ćwiczenia podrośniętego przychówku w cierpliwości, a MB w cierpliwości w stopniu wysoce zaawansowanym.
Amerykanie niby pili za fast delivery, ale chyba niemrawo. Słabe głowy mają.
To może ktoś z P.T.?
Zaklęcia?
Modlitwy?
Tequila?
No, nie będźcie tacy... 

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.