Przygotowania odbywają się według zwykłego, corocznego schematu. Niemal jak w Passze Braci Starszych – według zawsze tych samych pytań, może nie dotykających istoty wiary, ale jednak…
- Gdzie patyczek do próbowania ciasta?
- Gdzie biały obrus?
- Czy ktoś widział serwetki?
- Gdzie dzwonek rezurekcyjny? (tak… używany raz w roku, i co roku poszukiwany, więc wiem na pewno, że w 2009 schowałam go w takie miejsce, żeby w tym roku obyło się bez szukania. Ba! Ale znaczy gdzie?!)
- Gdzie są świece? (kupione dwa dni temu)
I last, but not least – Gdzie są koszyczki na święcone? (p. pkt o dzwonku).
I już słyszę w wyobraźni dialog:
Ktoś: Co Ci się stało w oko?
Ja: Anioł mnie podrapał (zgodnie z prawdą).
Bo ja, w ramach ergonomii i porządku, chowając bożonarodzeniowy stuff, do pustego koszyczka na święcone włożyłam aniołka, który to właśnie dziś, wyskakując z owego zapomnianego ukrycia napadł mnie znienacka, w locie skrzydłem haracząc mi łuk brwiowy i skroń. Wyglądam przednio. Anioł gorzej, spadał spod sufitu i był ceramiczny. To jeden z tzw. trudnych prezentów, dostany od cioci-babci. Nie kwalifikował się do konkursu anielskich piękności, ale jednak…
W sumie, jakby co, zwalę winę na kota, bo kto o zdrowych zmysłach uwierzy, że zrobił mi to anioł?!
***
Kuchnia po malowaniu pisanek odgruzowana, pożywienie pobłogosławione, dzieciaki się kąpią, oczekiwanie zapełni mi prasowanie połączone z lekturą drugiej części „Ewangelii Jana”, w reżyserii Philipa Saville’a. Mnie drażni dubbing, jak zwykle, ale Latorośl zachwycony dokładnością adaptacji i tym, że wersety są cytowane, a nie streszczane.
No, ten anioł juz nikogo więcej nie drapnie. Happy Easter w przyciemnianych okularkach:)
OdpowiedzUsuńE tam, zretuszowałam się niczym koszyczek serwetką ufryzowaną :-)
OdpowiedzUsuń