Zgodnie z otrzymanym rozkazem, odpoczywam. Śpię prawie 10 godzin, aż do telefonu. Zaspanym okiem dostrzegam mazurka, oskubanego najprawdopodobniej przez jakiś zgrany duet: symetrycznie po dwu stronach blachy falbanki. Standard świąteczny.
Potem spędzam leniwą Wielką Sobotę w warunkach okołoparapetówkowych. W wannie okruchy twarogu z paschy, właścicielka nieruchomości nie posiada jeszcze zlewu ani umywalki. Wyścigi do najfajniejszego miejsca pod kaloryferem. Tam się siedzi wygodnie.
Odbywam dający mi do myślenia dialog nad puszką po kajmaku:
- Mamo, nie martw się, to tylko parę dni.
- Ale, synku, nie wiem o czym mówisz, nic mnie nie martwi, jest idealnie. Teraz dorzuć łyżkę masła.
- Przecież ja widzę, że cały czas tęsknisz.
Dzieci czytają we mnie więcej, niż chciałabym. Są jak lustro o tafli niezmąconej przez konwenanse.
Ja też trochę czytam. Dlaczego zawsze się łudzę, że w dwa (trzy, cztery...) wolne dni nadrobię stosy zaległości? W torbie 4 książki.
Czytam także tu - im dalej w tym wpisie, tym ważniej dla mnie.
Potem znowu śpię. I zaspana spóźniam się po Brackiego. Wpadamy do dominikanek (wybranych z obaw przed dzikim tłumem u dominikanów) w pierwszych wersach exultetu, na dziedzińcu płonie jeszcze niechrzczony, pogański, pierwotny ogień. Jak zawsze przechodzą mi po plecach ciarki, odzywa się dzika kobieta, taka z gór i z lasu, dla której ogień to nieustanny cud, powód do wdzięczności. Jak trudno nam, rozpieszczonym pstryczkiem - elektryczkiem i kranem z wodą, dostrzec pierwotne, fundamentalnie życiodajne znaczenie symboli: ognia, światła, wody, księżyca, krwi. A przecież to nawet nie kultura, to sama natura ludzka jest w tych symbolach, przetwarzanych powszechnie, pod każdą szerokością i na każdym etapie rozwoju cywilizacji. Dzieciom znaczenie ognia trzeba pokazać. Zdziwione prawdziwą ciemnością jak co roku od świec parzą sobie łapki, Junior nawet przypala grzywkę.
... on Bogiem ojca mego, będę Go wywyższał.
Jeśli Boga dziedziczy się po ojcu, dlaczego w poczet synów Abrahama zaliczanym się jest matrylinearnie? Bo mater semper certa? Czy moja córka, której komunijne obrzędy odłożone zostały na przyszły rok, myśli "bóg mojej matki"? Jeśli dzieci tak mnie w innych rzeczach rozgryzają w mig, ciekawe, jak widzą Boga i moją z Nim zażyłość? Taką mam nadzieję, że nie religijnie, a relacyjnie.
Dlaczego wielka-noc? Najważniejsze święto religii patriarchalnej, z której wyrosła inna, także męska na wskroś, religia - obchodzone według księżyca, pierwsza pełnia po wiosennej równonocy. Terminy męskich kapłańskich rytuałów uzależnione od Bogini.
Bóg urodzony nocą, nocą przeistoczony, nocą pogrzebany, ciągle pod opieką matriarchalnej Luny. Nie tak to odczuwa moja dusza. To wielki-świt. Przecież mówią pisma, że kobiety szły wczesnym rankiem. One, pierwsze które się dowiedziały. (Choć o tym pisma nie mówią, jestem pewna, że Żywy w pierwszej kolejności spotkał się z Matką. To przecież była najzdrowsza relacja matka-dziecko. Nie mogło być inaczej.)
Kobiety wiedziały pierwsze. Rano, nie w nocy! W świetle, nie po ciemku. On, który miał zajaśnieć niczym wschodzące słońce (bóstwo wszak w przeciwieństwie do matriarchalnego Księżyca stuprocentowo męskie) - nie wstał w nocy. Wstał o świcie. Tak. Wielki-świt.
W kościele aż roi się od kobiet. Róża z Limy, Katarzyna ze Sieny - nie tylko mądre, ale i posiadające wiedzę. i tytuły doktorskie. Kobiety. Pośród nich - Matka. Nie jak zwykle w mdłych błękitach i bieli. W krwistoczerwonej sukni, z rozpuszczonymi włosami, królowa! A czerwień to przecież także kolor gorącej, niegasnącej miłości. Coraz mi dalej do kultów folklorystyczno-maryjnych, jednak ten obraz silnej, nieukrywającej się w kwefie i skromnych pastelach kobiety, kupuję.
Mniszki za kratą śpiewają. Są szczęśliwe. Zastanawiam się, czy to zamknięcie z własnej woli jest przyczyną, czy skutkiem szeroko, na cały świat, otwartych oczu i serc. Bo to nie paradoks wcale.
Gdy w liturgii wody rozbrzmiewa pierwsze Gloria, całe moje ciało odpowiada. Modlitwa błagalna i uwielbieniowa nadaje ciału ruch zupełnie inny niż wielka, pierwotna i dzika wdzięczność i radość. Są na to nawet dowody. Pisała o tym żona Efraima. Nie pomnę szczegółów, pamiętam rozmowy nad książką z Mądrym Człowiekiem. Wiem, że to tak jest, moje ciało tak ma, jak rezonuje z duszą w modlitwie. Poczucie bezpieczeństwa, przytulenia do żeńskiego, nocnego, księżycowego i matczynego aspektu Boga, bardzo mocno przepływa przez moje ciało. Ruch może nie spektakularny, ale wszechogarniający. Zresztą, wielu obok reaguje na modlitwę - ruchem.
Zmartwychwstanie zakłada powrót do integralności ciała, duszy i ducha. Jak w śpiewie Regnavit. Jak dziś. Stan idealnego tu i teraz.
W drodze powrotnej przychówek drze się w aucie "Alleluja", na wyścigi kto głośniej, mniej - więcej do melodii Beriera.
Postanowienia wielkanocne czynię. Wszak to idzie nowe. Nie chcę, żeby to zmartwychwstanie było "z", ma być "do". Trudno mi jednak formułować postanowienia bez "nie". Odcinam się więc, kończę stare, uśmiercam. Bo chcę do życia.
Koniec z presją.
Koniec z pytaniem "co znaczy niedługo".
Powrót do radosnego now&here.
Koniec zaborczej kolonizacji.
I do not want what I haven't got. I've got all that I requested.
Wdzięczność.
Usłyszane wczoraj czy w piątek określenie przeciętnego Polaka-katolika: Ochrzczony bez swojej woli, ale bez odwagi do apostazji.
A przecież odwaga, męstwo to wymaganie - dokładnie na odwrót. To apostazja jest prosta, by nie rzec - dla tchórzy. Wbrew pozorom właśnie w naszym kraju. Coraz bardziej.
Zatem: Męstwa. Mocy. Odwagi i siły. Amen, alleluja.
Czy to Ty Ma-u?
OdpowiedzUsuńTak, to ja :-) D..o-H...o (?) :-*
OdpowiedzUsuńNo tak ;-)
Usuń