Akt III
dramatu, nieostatni.
Akt
małżeński, jak się seks powszedni zowie w żargonie religijno-kościołowym.
Nie będziemy
Casanovy zapraszać w gości. Skupimy się na zwykłym, porządnym życiu.
Ilu
małżonków jest świętymi? Miliony zapewne. Kanonizowanymi formalnie? Nie z tych,
co to książętami wstydliwymi i wdowami po klasztorach zamkniętymi byli, tylko
takich zwykłych, baraszkujących w łóżku a może i na sianie, płodzącymi dzieci i
całującymi się w usta?
2.
Dwoje. Po
jednym statystycznie na tysiąc lat trwania chrześcijaństwa. Słabo.
Czekam zatem
na synod.
Nie, nie
łudzę się co do rewolucji, choć reformę widać na horyzoncie.
Media
relacjonują, że w Kościele, choć nie jest, wiadomo, demokratyczny, dopuszcza się do
głosu wiernych. To my, uczyła katechetka, jesteśmy Kościołem.
Ponadto te same media, sensacyjnym tonem, donoszą, że wśród tabunów purpuratów – z założenia
celibatariuszy, mających debatować nad kondycją rodziny, z założenia –
niecelibatowej, zaproszono do dyskusji 15 par świeckich.
Jest postęp
w tym szaleństwie.
Mowa o dyscyplinie,
sakramentach, zagrożeniu, i że ludzie nie chcą brać ślubu, ale do komunii
chodzić chcą. Tak na chłopski rozum: ja też.
Że też mam
swój rozum i też chcę.
Mam swoje
powody i – jednak – pokorę wobec zasad.
Ale mam
także nadzieję, i jeszcze nie umarła, póki my żyjemy.