Dzieje się. Będzie się działo.
Porzucona przeze mnie korporacja udaje że się boczy, wymraża mnie metodą "na zawał" tzn. zawala mnie robotą. Oraz za żadne skarby nie wierzy, że nie czeka na mnie z otwartymi ramionami bezpośrednia konkurencja. Jakby krasnoludek nie mógł po prostu chcieć wrócić do bajki z którą jest bardziej kompatybilny, a w każdym razie wymiksować się z absurdu, w którym utknął.
Rynek przygląda się moim kompetencjom, a ja nie mam czasu sklecić sivi.
Zapominam o zebraniach i gubię auto na parkingu.
Wymyślam się na nowo, usiłuję usłyszeć moje serce, żeby znów nie skręcić sobie karku. Kiedy jednak zamykam oczy, zasypiam ze zmęczenia. Kiedy je otwieram, cały świat ma milion spraw którymi własnie ja mam się w jego mniemaniu zająć.
Latorośl ćwiczy na gitarze. Królewna też. Junior odcina się poprzez słuchawki i śpiewa do wtóru tego czegoś, do czego się przypiął kablem.
I'm going slightly mad.
Teraz Sister powinna napisać, że skoro słucham Queen, to coś jest na rzeczy. Nic. Na razie nie ogarnia mnie panika, może to źle?
To nie ja. To dzieci mnie terroryzują.