Jako się rzekło kiedyś Ziółkowi, najczęściej poruszają nas słowa, które ktoś powiedział niechcący,
mimochodem. Nie o tym myślał, nie o to mu chodziło, a trafiło do słuchających
Dialog z kategorii mózgotrzepów, co to jakiś czas temu się odbył, mimochodem. A wrócił z siłą tornada i uderzył z mocą.
Bo rano pierwszą piosenką usłyszaną była Demarczyk, i kiedy słucham tego wiersza, widzę taką soczystą, cytrynową w odcieniu zieleń jak na wiosnę - radość wcielona.
I potem dzień, i rozmowa niby zawodowa, ale na temat sięgający trzewi najgłębszych, więc wrócił dialog
I potem dzień, i rozmowa niby zawodowa, ale na temat sięgający trzewi najgłębszych, więc wrócił dialog
- Dobrze mi. Nie mam żadnych potrzeb.
- A na co masz ochotę?
I mózg zlasował mi się na to wspomnienie w jednym ułamku sekundy.
Ta zielona radość skontrastowała mi się mocno z wielkim poczuciem, że owszem, nie muszę. Już nie muszę. Już potrzebuję. Nie wywieram presji.
Ale poza tym jest jeszcze prawo do ochoty. Do zachcianki. Do chcenia.
Że zadbanie o siebie to nie tylko spełnianie potrzeb, odpowiedzi na własne niezbędności.
Chcę dać sobie prawo do chcenia. Bezkarnego.
***
Nie ma zbiegów okoliczności. Wszystko się spina.
Od końca wymieniając (ale pomijając nawiązanie kontaktu z Mistrzem, z Filozofem - niech żyje internet, peany o Fabjańskim już były, więc kiedy indziej):
Zaraz po rozmowie na tematy okołozawodowe (dobra, trudno nazwać rozmową 20 minut wypluwania przeze mnie w telefon pretensji do KNF oraz do świata korpo. Zainteresowanych informuję, że plucie i spuszczanie pary nie miało miejsca na linii cywile-mundurowi ani na linii krakowskich kieszonkowych psychoterapeutów. Są inne telefony, jak się okazuje!), zaraz po pytaniu, co obok mnie gada, to coś w postaci radyjka gadało reportażem o przucaniu korpo na rzecz freelancerki.
Bedąc matką bezdzietną ambitnie zamierzałam przestać się potykać o książki, i zamiast tego powyciagać te, które przestały się piętrzyć, bo na skutek potykania wkopane zostały pod łóżko i nocny stolik. Czytanie jednak szkodliwe jest. Bo człowiek, a nawet kobieta, myśleć zaczyna i czuć, i noooormalnie odpina się od pracy, łapie pion i żyć zaczyna obok kalendarza (co skutkuje pomyłkami w datach składania życzeń urodzinowych, na szczęście - za wcześnie, oraz poczuciem że miało się dwa tygodnie urlopu, kiedy mija zaledwie 48 godzin weekendu).
Wydobywam tomik. Łykam w kwadrans, trawię całą noc, w zmarszczki mi idzie. Ale jak ma nie iść, skoro to Lipska, plastyka elastycznych słów, choć polski jest językiem dziwnym, przykleja się do podniebienia.
Kopniakiem w dupę moja ulubiona poetka wysyła mnie wehikułem czasu w dzieciństwo:
Wróciłem do dzieciństwa, aby już więcej nie czytać Dostojewskiego, Nietschego, Marksa. Teraz czytam bajki (...)Od jutra może mnie pan spotkać jedynie pod moją nieobecność. Jestem u braci Grimm.
Pod "Panią Schubert" leżała "Spowiedź Śpiącej Królewny". Trochę postać z bajki. A trochę jednak nie.
Dziewczynki nie powinny fotografowac się z tatusiami, bo po wielu latach wspomnienie szczęścia nie pozwoli uwolnić się od umierania ojców.
Patrzą na mnie z parapetu. Jak fotografia wszystkich wiosen.
Moi Rodzice, sfotografowani wtedy, kiedy Demarczyk była królową adapteru w domu. Do dziś znam wszystkie teksty na pamięć.
Była muzyką mojego dzieciństwa. Była oczywista. Zraz po Zeppsach i Lennonach.
W dzieciństwie.
Wtedy, kiedy można bezkarnie CHCIEĆ.
Poszłam do braci Grimm. Jeden z nich ma telefon. Wiem, bo przez niego rozmawia ze mną.