środa, 29 stycznia 2014

Learning to fly

Rosną mi pióra, czuję to. Na, za przeproszeniem, dupie.

Ale cały czas się łudzę, przy braku kanapy vis a vis TV, oraz braku TV vis a vis kanapy, szach-mat, są to pióra orła, a nie kury. Moją fobią staje się grubodupy orzeł-nielot.
W ramach niemania TV z seriali zachwycił mnie ostatnio House of Cards. Same plusy: genialna Robin Wright (zakochałam się w niej już w Private Lives of Pippa Lee) i przesłanie, że lepiej być biednym i nie mieć władzy. Sumienie jest bezcenne. Co jakiś czas różni tacy spece od różnych takich analizują zjawisko seriali. Pierwszym, jaki pamiętam, okrzykniętym jako "dla intelektualistów" był Northern Exposure. Proszę mi wybaczyć stosowanie nazw oryginalnych - dla owego bezcennego czystego sumienia oraz dla niepoznaki oglądam bowiem w języku obcym. Że się języka uczę i szlifuję, a co!!!, ku chwale Okruszyny.

Siadałam ładnych parę godzin temu do tego posta z myślą o czymś zupełnie innym niż serial i wypiekane bułki. Ale może tak ma być - a to wpadnie mi w łapki książka jedna, druga, cała półka, Junior się przeziębi, a to Mały Człowiek zarządzi Dzień Marudy - i posty mają dużo czasu, żeby się uleżeć. Ten z 1 grudnia nadal w stanie edycji. Albo napadnie mnie nad poranną mocno nieświeżą prasą refleksja z cyklu eureka: "jestem nie tylko siwaiłysa ale i stara, szkoda że świat oczekuje że będę udawać dorosłą...tęsknię do swoich Mistrzów" i już-już rzucam się do bloga aby obwieścić światu najnowsze olśnienia o autorytetach, a tu Mały Człowiek robi kupę, Królewnie mylą się na flecie nuty Bacha, pralka kona rzężąc…
Oby Learning to Fly nie zmieniło się we Free Fallin’. Oba na starej płycie Toma Petty’ego – do posłuchania przy zagniataniu chleba, i jako podkład do czytania.

Obiecajcie mi, że dacie znać, kiedy odczujecie, że blog nabiera znamion bloga kulinarnego (365 sposobów karmienia piersią i jednoczesnego pieczenia 3 rodzajów sernika z mascarpone), fitnessowo-akrobatycznego (Jak wyrzeźbić tarkę na brzuchu, jednocześnie kształtując łydki huśtaniem dziecka w foteliku) lub fotograficzno-parentingowego (Moje dziecko patrzy w obiektyw, macha, ziewa, moje dziecko z prawej, lewej, en face i od pieluchy strony, moje dziecko rzyga na śliniak, zachwyć się, nieczuły świecie!).
Moje eureki zżera bowiem życie rodzinne. Mlaszcząc.

1 komentarz:

  1. Samo życie.
    Masz rację: tłumaczenie, choćby najlepsze, z czegoś okrada.
    Pozdrawiam lukę czasoprzestrzeni na pisanie.
    :)

    OdpowiedzUsuń

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.