Rosną mi
pióra, czuję to. Na, za przeproszeniem, dupie.
Ale cały
czas się łudzę, przy braku kanapy vis a vis TV, oraz braku TV vis a vis kanapy,
szach-mat, są to pióra orła, a nie kury. Moją fobią staje się grubodupy
orzeł-nielot.
W ramach
niemania TV z seriali zachwycił mnie ostatnio House of Cards. Same plusy:
genialna Robin Wright (zakochałam się w niej już w Private Lives of Pippa Lee)
i przesłanie, że lepiej być biednym i nie mieć władzy. Sumienie jest bezcenne.
Co jakiś czas różni tacy spece od różnych takich analizują zjawisko seriali.
Pierwszym, jaki pamiętam, okrzykniętym jako "dla intelektualistów"
był Northern Exposure. Proszę mi wybaczyć stosowanie nazw oryginalnych - dla
owego bezcennego czystego sumienia oraz dla niepoznaki oglądam bowiem w języku
obcym. Że się języka uczę i szlifuję, a co!!!, ku chwale Okruszyny.
Siadałam
ładnych parę godzin temu do tego posta z myślą o czymś zupełnie innym niż
serial i wypiekane bułki. Ale może tak ma być - a to
wpadnie mi w łapki książka jedna, druga, cała półka, Junior się przeziębi, a to Mały Człowiek zarządzi
Dzień Marudy - i posty mają dużo czasu, żeby się uleżeć. Ten z 1 grudnia nadal
w stanie edycji. Albo napadnie mnie nad poranną mocno nieświeżą prasą
refleksja z cyklu eureka: "jestem nie tylko siwaiłysa ale i stara,
szkoda że świat oczekuje że będę udawać dorosłą...tęsknię do swoich
Mistrzów" i już-już rzucam się do bloga aby obwieścić światu
najnowsze olśnienia o autorytetach, a tu Mały Człowiek robi kupę,
Królewnie mylą się na flecie nuty Bacha, pralka kona rzężąc…
Oby Learning
to Fly nie zmieniło się we Free Fallin’. Oba na starej płycie Toma Petty’ego – do posłuchania
przy zagniataniu chleba, i jako podkład do czytania.
Obiecajcie
mi, że dacie znać, kiedy odczujecie, że blog nabiera znamion bloga kulinarnego
(365 sposobów karmienia piersią i jednoczesnego pieczenia 3 rodzajów sernika z
mascarpone), fitnessowo-akrobatycznego (Jak wyrzeźbić tarkę na brzuchu, jednocześnie
kształtując łydki huśtaniem dziecka w foteliku) lub
fotograficzno-parentingowego (Moje dziecko patrzy w obiektyw, macha, ziewa, moje dziecko z prawej, lewej, en face i od pieluchy strony, moje dziecko
rzyga na śliniak, zachwyć się, nieczuły świecie!).
Moje eureki
zżera bowiem życie rodzinne. Mlaszcząc.
Samo życie.
OdpowiedzUsuńMasz rację: tłumaczenie, choćby najlepsze, z czegoś okrada.
Pozdrawiam lukę czasoprzestrzeni na pisanie.
:)