Urzekło.
Nie wideo, tylko tekst.
Nie nawet że portale i technologia, ale idea sama, tak przylegająca do codziennej rutyny matkizdzieckiem, wciąż jeszcze pisanych w symbiozie.
Nie, nie mam depresji.
Siadałam sobie niegdyś do tego posta - już niemal zaakceptowałam fakt, że między impulsywną potrzebą wypisania się, myślą uchwyconą a przyciskiem "opublikuj" księżyc wielokrotnie doświadcza diety i efektu jo-jo - z zamiarem wywiązania się z zanotowanych ołówkiem olśnień, oraz z obietnicy rozwinięcia tematu kimż jest biblijna feministka, ale znów nici...
Bo jestem zła.
O ile coś tam pamiętam z rozrodu rozwielitki, pączkowania drożdży i kopulacji ptaków, o tyle nigdy nie byłam w stanie pojąć jak rozmnaża i rozpełza się plotka. I po co.
Czy jeśli następnym razem pokażę się na mieście z Brackim, to ktoś upubliczni informację, że sypiam z młodszym (OMG!), nieco łysiejącym blondynem? A jeśli z Brownie - to zostałam lesbijką?
Mam dementować, że wspólny pokój jest przeszłością od lat ponad trzydziestu?!
Mam oświadczać uroczyście, że nie jestem wielbłądem?
Nie jestem wielbłądem. Więcej: nie jestem wielbłądem głuchym ani ślepym, a moja pielęgnowana naiwność dotyczy starannie wyselekcjonowanych obszarów rzeczywistości. Użalanie się zatem nad moim zmarnowanym życiem za moimi piegowatymi plecami jest stratą energii.
I made my own rules.
Naprawdę, ludzie, darujcie sobie...
Po raz któryś piszesz o tym jak bardzo w nosie masz opinie innych i plotkowanie.Jeżeli naprawdę Cię to nie obchodzi to nie komentuj tego,bo przeczysz sama sobie
OdpowiedzUsuńA to z jakiego powodu? Pisze się po to, by się to czegoś ustosunkować, niekoniecznie, by "odkryć Amerykę".
UsuńAnonim - generalnie mam to bardzo głęboko, i nawet nie w nosie, a - z przeproszeniem - w dupie. Zwłaszcza że ogniska plotek są oddalone o setki kilometrów - taka sytuacja. Są jednak dwa punkty kulminacyjne, w których trafia mnie szlag i mam ochotę mordować. Jeden, kiedy plotka z zakresu życia prywatnego jest perfidnie skierowana na podważanie kompetencji zawodowych. Drugi, kiedy ofiarą life-fiction jest ktoś inny, niechby ten blondyn. Mnie nie dotyka, a komuś może zniszczyć relacje w domu. I tu właśnie mamy do czynienia z rozpierdalaniem życia bogini ducha winnej osoby, która pokazała się niewłaściwym oczom w neutralnej sytuacji, ale - jak się okazało - niewłaściwym towarzystwie. Po cholerę opowiadać takie obrazki?! Następna sprawa: plotkowanie o cudzym życiu towarzysko-erotycznym to sport w miarę bezpieczny dla zawodnika. Bo jakby trzeba było poplotkować o sąsiedzie, który leje żonę, albo kuzynce która zaniedbuje dziecko, to już nie bardzo. Trzeba by wszak na policję, podpisać się, wysilić, prawdę powiedzieć. A jak dojdzie do tragedii, to nikt nie wie, nie widział, nie słyszał, no i nie należy się wszak wtrącać.
OdpowiedzUsuńTaki naród.
Errata - pisze się także po to, żeby się wywrzeszczeć. Łatwiej komputer odpalić niż okno otworzyć i wrzeszczeć w niebo. Albo niż użyć pamiętnika z szuflady, w piórze atrament przysechł nieco. No i jest też nieco ekshibicjonizmu w tym pisaniu, pamiętnika wszak na stole nie zostawię...