Nie wiem, jak było w czasach The Beatles, ale zima jest. Wieje. Pada. Paskudnie.
Od miesiąca z okładem każdy normalny człowiek nosi rękawiczki. Nie tylko, gdy nurkuje.
Nadszedł jednak czas, kiedy i latorośl, gdy nikt nie widzi, zakłada czapkę i rękawiczki. A nawet używa - olaboga - kremu.
Nie tylko on. Skóra schnie.
- Czy my mamy, kochanie, jakiś krem do rąk?
Patrzę: sztuka kremu do rąk jest w każdej mojej torebce. Na biurku. Na nocnym stoliku. Na komódce Małego Człowieka. Obok zlewu kuchennego. W pralni. W przedpokoju. Koło umywalki.
Ruszam zatem na wyczerpujące poszukiwania jakiegoś kremu.
Przynosi ulgę, ma tylko jedną wadę: pachnie.
Wnioskuję zatem do P.T. producentów o uruchomienie linii kosmetyków o zapachu, dajmy na to, smaru. Albo zużytego oleju silnikowego.
Możnaby go sprzedawać jako afrodyzjak randkowy. Do podrywu.
Nie wypada wszak dotykać kobiety dłońmi o skórze szorstkiej i spękanej.
Zapach rzeczonych utensyliów mógłby sugerować wybrance, że macho jest macho, i potrafi wiele. Auto naprawić na przykład.
O!
Któż się oprze macho z samochodem własnej naprawy?!
Jest tylko pewne niebezpieczeństwo. Babska zdolność do nadinterpretacji i życzeniowego traktowania stricte, nie owijajmy w barchany, seksualnych sygnałów, gotowa doprowadzić niejedną młódkę do złudnego przekonania, że właściciel miękkich dłoni potrafi także pralkę obsłużyć. Albo odkurzacz. Zmywarkę...
I oszustwo matrymonialne gotowe.
Ja to wiem.
Pralka gabarytów wielodzietnych, z suszarką, zakończyła bowiem żywot równo z gwarancją. A w każdym razie zakończyła działanie w paśmie akustycznego komfortu. Wyjechała z pralni i służy nam od pół roku (przypomnieć zatem już czas....) za stolik/półkę/szatnię. Zadziwiające, jak taka pralka może wpłynąć na zwyczaje rodzinne i powstawanie odruchów komunikacyjno-lingwistycznych. Widział ktoś gdzieś moje klucze/dokumenty/bluzkę/zeszyt/portfel/pieluchy/krem do rąk/picie Małego/buty?..... Na wszystko jest jedna, odruchowa, naturalna odpowiedź: Sprawdź na pralce!
Ale ad rem:
Pan Oficer przytargał zatem praleczkę kawalerską, niewielką, zdaje się używaną (w brudnym nie chadzał). Znaczy, prał. Znaczy, bosko.
Jednak, padłwszy niebacznie ofiarą oszustwa quasimatrymonialnego - mimo braku zapachu smaru na dłoniach - po miesiącach używania pralki kawalerskiej do celów rodzinnych usłyszałam z otchłani pralni dramatyczny apel właściciela:
- Misiuuuuuu, pranie trzeba zrobić, nie wstawaj, powiedz tylko jak nastawić pralkę!
Kurtyna
A, nie... Jeszcze nie.
Informuję, że proszek do białego to ten z napisem W H I T E.
Brzmi jakoś znajomo.
OdpowiedzUsuńProrokuję zatem, że niedługo może zacząć funkcjonować inna: w pralce.
Wszak taka wielodzietna musi być pojemna.