Awaria kalendarza. Od jakiegoś półtora tygodnia, kolejne dni spadają bez zapowiedzi w niebyt, a w wolne i nagle niezagospdarowane doby wpadają nadliczbowe poniedziałki.
Dziś znów bal. Tych, którzy pamiętają poprzedni, informuję, że dla własnego bezpieczeństwa tylko polakierowałam paznokcie (Brownie zemdlała), u nóg tylko (zemdleli wszyscy). Niebezpiecznie jest głównie dlatego, że przez korpo wieje wiatr zmian, gwałtowny i porywisty. Oburącz trzymam łeb, żeby nie spadł. Trudno mi zatem relacjonować rzeczywistość (u której objawy schizofrenii przybrały na sile wraz z owym wichrem) kiedy ręce zajęte. Starsza Siostra z Pożyczonymi Dziećmi próbują co prawda wychować mnie do lakierowania paznokci, ale trzymanie głowy ważniejsze. A poza tym zepsuł mi się komputer i samochód, i bądź tu człeku pozytywny i do przodu. Walory opadają (dobrze że nie ręce i że głowa się jako-tako jeszcze trzyma).
Do poczytania się z Państwem w lepszym momencie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz