Byłam właśnie w trakcie bicia rekordu, piętnasta godzina snu się zaczynała, kiedy zadzwonił telefon.
Ten telefon.
Ten, który mówi, że mogę się lenić, nic nie robić - nic, czyli pracować mniej niż 16 h na dobę a spać więcej niż 4 h (na przykład 14...). Że mogę mieć własne zdanie, swoje słabości i rytualiki, kawę i długi rozruch - nawet jeśli głos po drugiej stronie nie należy do zwolennika kofeiny ale do osobnika wstajacego od razu na baczność i wychodzącego z domu w 7 minut.
MOGĘ.
Po to jest Pentacoste, żeby miłość była mocniejsza. I żeby w ogóle MÓC kochać
Pamiętam, jak kiedyś K. powiedział z wielkim przekonaniem, że mój nawiększy dar spośród wszystkich wlanych to mądrość. Uznałam to wtedy za kurtuazję niejaką, albo wyrażony finezyjnie szacunek dla wiedzy.
Mam i jedno, i drugie.
A do tego, że mam mądrość, właśnie przestaję się wstydzić przyznawać.
Tak, zostałam wiedźmą - z praindoeuropejskim rdzeniem znaczeniowym wedy - nie jako zbioru informacji.
Wiem to. Widzę. To się dzieje. Taka moja misja, zaczynam powoli z tego żyć.
I wiem, że w dobrym idę kierunku. Także - studiów, a jakże. I nie mylę już studiów czy doktoratów z mądrością. Bywają źrodłem wiedzy - skrzynką z narzędziami. Zatem otwieram nową skrzynkę.
Nie wiem, czy znajdę tam wagę.
Nie wiem, czy waga jest w rozmowach z Pępkowatym, cennych i jak zwykle - znaczących drogę mojego życia jak kamienie milowe.
Potrzebna mi waga pragnień - które ważniejsze, które do realizacji, które mnie konstytuują a które są narowiste i podejrzewam je o bezprawną kolonizację cudzego życia. Narowiste krzyczą najgłośniej, ale dość mam mądrości by wiedzieć, że toksynami są karmione.
Potrzebny mi - ale już!!! - dar cierpliwości.
Słowa mi się wydarzyły. Słowo dobrze i w porę wypowiedziane. Słowo usłyszane. Starszej Siostry. Pępkowatego.
Słowo, które nagle, jak błysk pioruna, zmienia perspektywę, kolory i wyostrza prawdziwe znaczenie potrzeb i chciejstw. Obnaża parawany, za którymi usiłuję się chować. Nieudolnie.
Słowa, które rodzą decyzje.
Mądrość mówi: popatrz! Każda decyzja podjęta w Twoim życiu szybko, jak cięcie miecza, nawet jeśli duży zamach ręki był potrzebny, nawet jeśli ostrze tzreba było długo polerować, każda, każda taka decyzja odcinała jakieś wielkie zło i otwierała drogę wielkiemu dobru, zmianom - i miłości.
Brak mi cierpliwości.
Decyzje chcę realizować JUŻ. A to niemożliwe. Ostrze wymaga dbałości, konserwacji, przygotowań. Poszanowania dla praw fizyki.
Pokory mi brak, by mądrze spuścić głowę i poczekać... I zgody na to, że coś nie zależy ode mnie - nawet jeśli to konsekwencja mojej własnej wielkiej głupoty, błędów i przeszłości, naiwności i wiary w ideały, za które dostaje sie po dupie, boleśnie.
Ale wszak wcielona w życie wiara w ideały to mądrość właśnie.
Brak mi zaufania, że życie potoczy się we właściwym kierunku - a to już szczyt głupoty, bo przecież toczy sie tam cały czas, widzę to patrząc wstecz - nawet w te bliskie wstecz, wczoraj. A w jutro tak trudno uwierzyć... Tak bardzo chce mi się mieć poczucie kontroli - to szczyt samołudzenia się, a jednak...Tak bardzo chce mi się wiedzieć, że będzie tak, jak ja chcę, jak mi sie wydaje dobrze. Tak trudno mi odpuścić, nie brać odpowiedzialności za to, co nie moje, nie włazić za linie demarkacyjne, granice, słyszeć sygnały "private".
Dzieci z okazji Dnia Matki zrobiły mi wystawne śniadanko z kawą - do łóżka. I wiersze, laurki, wiśnie.
Brak mi daru bycia taką matką, jaką one mnie widzą. Wciąż nie dorastam.
Wiedza o tym, czego mi brak, i o tym, ile we mnie głupoty - to też dar mądrości.
Wdzięcznam za dary.
Okolicznościowy film "We need to talk about Kevin". Ciężki, duszny. Buddy Holly jak muzyczny kontrapunkt.
A zupełnie z czapy (choc nieco a propos ogółu) naszedł mnie zestaw taki: