nie mniej niż drzewa i gwiazdy, i tak dalej.
Z konkretów: coś mnie tu mocno zdrzaźniło. Posty mnie się rozjechały, zwłaszcza podziurawiły w okolicach muzyki. Złoszczę się jak dziecko. Dziś chyba nic z ilustracji muzycznej nie będzie.
Z konkretów: mózg mój samopas pracuje. W cyklach. Nie tylko księżycowych, że znów pełnia (ziewam...). W rocznych też. W cyklach przyrody, biologicznych. Jest między moim mózgiem a cyklicznością wszechświata jakaś łączność, przez bose stopy może, dotykające ziemi. W Bieszczadach nie byłaby większa, a w największym na świecie mieście - mniejsza. Jest sobie we mnie ta cykliczność i już.
Pewnie stąd upierdliwe pamiętanie o rocznicach. Tych dobrych, co to lubię. Urodziny, prezenty, wino. Rocznice tego, owego i siamtego, co to mnie się chce radośnie jakieś fajerwerki uskutecznić, ku czci, z wdzięczności i na następne kolejne dobre - lepsze - lata.
I tych bolesnych, które wracają - dosłownie - złymi snami.
Ja nie zapisuję, nie notuję, mój mózg zupełnie samodzielnie pamięta, rozpamiętuje, za moimi plecami! I podrzuca a to w snach, a to w skojarzeniach, a to w zawieszeniu wzroku na tomiku poezji. Na mocy jakiejś biologiczno-mistycznej zależności sam się upomina o rocznice i obchody.
Zabrzmi to jak z poradnika amerykańskiego, ale na własnej skórze przekonałam się, że na demony cyklicznie wracające złymi wspomnieniami, skojarzeniami, bólem... najskuteczniejszą metodą jest określenie co się czuje, i wypłakanie. Ale nie takie zwykłe, jak co roku, dzień urlopu, zwijanie się w kłębek w łóżku, i wycie aż płacz wyrwie żołądek. Takie naprawdę skuteczne okazało się płakanie ze smarkaniem i smazmami w samochodzie, a potem wtulenie się w silną męską klatę, i w ciemności, żeby nie było widać, ponazywanie wszystkiego po kolei: złości, bólu, prześledzenie ścieżek skojarzeń, ogniwo łańcucha po ogniwie. Następnego dnia niebo było niebieskie, ale jakby czyściej. Spokojniej. Łagodniej. A we mnie nic już się nie zaciska w supły za żebrami. Wspomnienia nie bolą fizycznie. Jakoś łatwiej cieszyć się tym, co miałam - bo dobra z przeszłości nikt mi nie zabierze. Zobaczymy, czy to odpuszczenie traumy jest trwałe już w czwartek.
Mam potrzebę wyrażenia wdzięczności, ale nie wiem jak.
Wiem natomiast, że prawa człowieka, jakkolwiek wielkim są bull-szitem, skoro już są, natychmiast od dziś powinny uwzględnić niezbywalne i przyrodzone prawo dzieci do posiadania dziadków, w terminie co najmniej do pełnoletności. Oraz prawo każdego człowieka do bycia kochanym, bezwzględnie, bezwarunkowo, w całości. Teoretycznie to w sumie mogłoby być to samo prawo, w odróżnieniu od równie podstawowego prawa do niemania wyrzutów sumienia po spełnieniu biologicznej potrzeby nabycia nowych butów, 12 cm, kolor około fuksji, na przecenie, za 69,99.
Chodzi mi o to, że każde dziecko ma prawo mieć prawdziwych dziadków, a żaden dorosły nie powinien musieć na pytanie "Czy czujesz się kochany/a?" odpowiedzieć po bolesnym namyśle "Nie wiem co to znaczy".
*
Czytając w wannie*:
"Nieświadome przywiązanie do przeszłości ma też negatywne strony. Na przykład trzymanie się przeszłej traumy. Czcimy ją, zamiast leczyć. Próby uzdrowienia naszego życia uznajemy za zdradę. Ten mechanizm jest w Polsce silny (....)" i to równie w życiu osobistym, jak i społecznym, medialnym, politycznym.....
"Jestem nieświadomie lojalna wobec przodków i ich cierpienia. Np idzie mi dobrze i jestem zadowolona z siebie, więc robię nieświadomie coś, by się unieszczęśliwić, by w ten sposób pozostawać z nimi w solidarności. Bo oni nie byli szczęśliwi". I krytykowali kupowanie butów dla siebie, zamiast inwestowania w dzieci...
* od paru tygodni - tadam - jestem użytkowniczką czytnika książek. I, o zgrozo, jestem w stanie czytać bez zapachu papieru i druku! Książkę elektryczną mam przy sobie zawsze, łatwiej z nią o czytanie w każdej wolnej chwili. Tylko trzeba pamiętać o baterii. Ale w wannie nadal czytuję papier. Z celulozy, nie e-.