Oglądamy z Królewną "Anię z Zielonego".
W sam raz na rekonwalescencję po grypie żołądkowej - cóż za otwarcie nowego roku, z jaką klasą!
Ania mówi, że jutro jest zawsze świeże i wolne od błędów. O wirusach nic.
Jutro jest jak kalendarz, którego jeszcze nie mam.
Wczoraj odleciało, jak chińskie lampiony, puszczane w noc sylwestrową.
Ubiegłoroczne życzenia się spełniły.
Tegoroczne - są planami.
Postanowienia są modyfikowane, ale zasadniczo niezmienne. Mniej przeklinać, wyeliminować 7 cm dzielących udo od podłogi (i szpagatu), sprzedać mieszkanie, skończyć kolejne studia, zredukować długi, mniej planować a więcej brać tego, co życie niesie w swojej pomysłowości.
Nie okuleć jak Jakub, mimo że jest się wolnym. Zdobyć się na odwagę i stając w prawdzie wydrzeć błogosławieństwo, odrzucając to, co powierzchowne i formalne.
Zamiast formy, wypełnić życie treścią. Wypełniać coraz bardziej.
Jak Jakub, który skupiając się na zdobyciu znaku, na formie którą plemię, zwyczaj, kultura uznawało - nie otrzymał treści. I - jak myślę, pochylając się wciąż na nowo nad tą historią, licząc żony i dzieci Jakubowe, i jego stada - ta drogą, którą przeszedł, może byłaby krótsza. Może jego ukochana byłaby płodna. Może. Ale nie byłby szczęśliwszy. Błogosławieństwo wywalczone, wypracowane i wyczekane, bezczelnie z Bogiem w oczy, bez rytu i religii, bez kodeksu, bez znaków - jest o wiele cenniejsze i pełniejsze.
Debora, Estera, Judyta, Junia- tak, one były "moimi" postaciami w Księdze. I Dina, Jakubowa córka. Ale teraz, coraz mocniej, z każdym rokiem bardziej, moje serce przytula się do Jakuba. Przykleja do niego, bije w tym samym rytmie. Rozumie, wie. W tamtych męskich, zamierzchłych, patriarchalnych - bo patriarchów czasach - szedł podobną ścieżką. I dał córce siłę. Czasem Biblia wspomina żony z imienia. To dużo. Deborę i Junię dla nich samych bez mężczyzn konstytuujących ich byt. Jakubową córkę - jaką siłę musiał jej przekazać ojciec, ile hartu ducha - i Ducha - że i jej imię przebiło do archetypicznej pamięci. I ja, asertywnie i bezczelnie określę się siostrą-córką Jakuba, idę ścieżką wydeptaną przez Niego, stopy w szpilkach stawiając w ślady po jego wielkich, oklejonych kurzem sandałach.
Budzę się rano i przepełnia mnie wdzięczność. Szczęście. Jestem w punkcie najlepszym, najpełniejszym swojego życia . Nie - w łatwym. Nie - w beztroskim. Nie - w najprzyjemniejszym.
Najszczęśliwszym.
I kiedy Szacowna Instytucja potwierdziła własne zdanie, z całą wielką mocą zobaczyłam swoje stopy w śladach po Jakubie.
Ja też kiedyś wzięłam znak, za którym miała iść treść i plemienne poparcie. Nosiłam symbol. Ale nie było to należne, pisane, właściwe. Poplątałam ścieżki, długo wracałam. Moje stada są łaciate i wełna im się mierzwi czasem. Wędruję. Ze mną - cudze lary i penaty.
Ścieżki się odplątują, pył drogi osiada, wadzę się z Bogiem coraz już ciszej, częściej żartujemy przy cydrze. Nie boli mnie biodro, za kulawość poczytuję brak sympatii do mnie ze strony mamony.
Nie ma rytuału, znaków, jest tylko treść, błogosławieństwo i wdzięczność.
I pełna zgoda na to, że wszystko co napisałam, jest jak bełkot Brennan do Bootha*. Jutro opowiem po ludzku, tłumacząc z kobiecego. Potrzebowałam dziś wypisać z siebie Jakuba.
Zamiast drabiny śnię smak i zapach. Tęsknotę, która jest więzią i brakiem jednocześnie.
* oglądam "Bones". I czasem chciałabym być jak ona. Bez filozofii. Po prostu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz