No oczywiście wiem, że nie.
(A poza The Cure słucham - signa properante tempus - czegoś dla mnie samej zaskakującego).
Zawsze dziwiłam się ludziom, których celem było dożycie do weekendu. Nadal drażnią mnie niemożebnie osobnicy gatunku homo officencis, którzy w poniedziałek wspominają weekend, we wtorek zaczynają odliczać do następnego, w środę pracują, w czwartek szykują się na piątek, a piątek spędzają na patrzeniu na zegarek.
Kiedy jednak w środku któregoś z rozpędzonych tygodni, podpierając powiekę wykałaczką wychowywałam dzieci, metodą face to face, a nie sms, usłyszałam od Juniora, że od wysypiania się są łikendy, pomyślałam, że bardzo, ale to bardzo nie lubię w tym mieście tego kradzionego czasu. Czasu, w którym poza skurczem w nodze od sprzęgła oraz frustracji w głowie, niczego się nie zyskuje. Rozmowa przez telefon jest nielegalna (a przez zestaw mało komfortowa), słuchanie audiobooków to marna namiastka czytania, a radio i tak mi towarzyszy.... Nie lubię tego, nie lubię, nie lubię. Żeby jakoś spiąć dobę i minimalizowac deficyty, łamię postanowienia o spaniu przed północą. Łapię sie też na tym, że moje życie emocjonalne tete a tete i poważne rozmowy o imponderabiliach najczęściej odbywają się na Puławskiej, w samochodzie topornej marki niemieckiej, gdzieś między "trzeba kupić pieczywo i pomidory" a "spróbuj skręcić w lewo, ominiemy korek i mamy szansę zdażyć na trening".
Kończy się na odkładaniu rzeczy niepilnych na nigdy, spaniu w sobotę 14 godzin, i przetrenowywaniu się w niedzielę, żeby odrobić zaległości i rozćwiczyć się na zapas.
Stolyca jest przereklamowana, zwłaszcza zimą. Wszystko jest takie niedorobione - drogi, komunikacja, zielona fala, nawet zima - ani syberyjska, ani irlandzka. Taka byle jaka breja.
Nie chcę umrzeć w Bieszczadach. Znaczy, chcę. Ale najpierw chcę w nich pożyć, wolniej niż dziś.
Jedyne, co trzyma mnie na kursie w obecnym biegu, to meta w górach. Przepraszam. Nie jedyne. Ważniejsze jest to, że to bieg w zespole, i że w tym samym składzie mam plan dobiec do ławeczki przed drewnianym domem, już niedługo*. Czas chyba odświeżyć umiejetności szydełkowe w związku z tym.
* niedługo w tym tempie oznacza między 10 a 20 lat. Mgnienie oka. Z obwodnicą i tak nie zdążą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz