wtorek, 26 stycznia 2010

I just call to say…



Nie lubię dzisiejszej daty. Radio dwadwasiedemtrójek budzi mnie wczesnym świtem wiadomością o ekshumacji. I od razu jestem w pełni świadoma. Zawieram ze sobą jednak umowę, że odkładam to na czwartek. Ja swojej żałoby nie muszę ekshumować. Jest ciągle nie do końca pochowana.

***

Jadę rankiem przez fotografię. Moją ulubioną ostatnio. Bez ramki czerwonej, bez ściany, za to z bardzo twórczo tnącą, przez sam środek zamglonej bieli, szarawą autostradą. Z artystycznego letargu na piątym biegu wyrywa mnie o ósmej dwie telefon w którym damski głos z powodu z przykrością informuje że odwołuje. Słodycz służbowych przeprosin spływa z telefonu i cieknie mi po łokciu. Nie, no nie ma sprawy, przejechałam dopiero dwieście kilometrów, naprawdę. Jestem wściekła. Odpowiadam więc oczywiście w takim samym biznesowym tonie, mając nadzieję że miód zatka paniusi uszy. Boleśnie. A miało być tak miło. Śniadanie z siostrą. Jakieś dobre. Z pogaduchami. Takimi prawdziwymi. A kończy się jak zwykle. Przez telefon.
Zawracam na zjeździe numer jakiśtam i rzutem na taśmę mieszczę się w godzinach pracy Urzędu i zdobywam Dokument potrzebny w Sprawie. Od czegoś trzeba zacząć.

***

Moje życie emocjonalne i duchowe ugrzęzło na łączu komórkowym oraz w światłowodach, cokolwiek to jest. Oraz na forach i portalach. Jeśli coś jest wirtualne, to istnieje, czy nie?     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.