poniedziałek, 22 października 2012

ezoteryczny anonimowy melancholik

W sumie nie wiem dlaczego ezoteryczny, ale to określenie przykleiło mi się do miasta.
Użyłam dziś tego przymiotnika ze trzy razy, sam mi się nasunął. Grupa studentów, o tempora, jestem w wieku kiedy już się myśli o studentach że to inne pokolenie, patrzyła na mnie jak przez szklaną ścianę róznic świata wartości. Mój świat to dla nich archeologiczna bajka. Przerażające. Nie odpuszczam, po dwudziestu minutach zaczynają się zastanawiać, czy kryzys to błąd rynku czy wina człowieka, dyskutują. Czy samobójstwo poprzez skok z mostu to błąd praw fizyki, grawitacji, pytam, czy może wina człowieka? Tego, który skacze, a może kobiety, która go skrzywdziła? Czy grawitacji jednak? Ale tematem nie były prawa fizyki.
Dla mnie tematem zajęć jest "dlaczego nie zostałam pracownikiem naukowym" oraz "dlaczego lubię to, co robie, tak, jak robię". Ja bowiem mam misję. Ezoteryczną. I przekazuję wiedzę. Ezoteryczną. A studenci jedno i drugie mają w nosie. Przeraża mnie, że te nosy sa wszystkie jednakowe. Pokolenie studentów nie ma indywidualności, są masą jednostek. Takich samych, w tych samych trampkach z takimi samymi ajfonami.
*
Wychodząc dziś - sama - z kamienicy przy ulicy o nazwie z imieniem w mianowniku, co nigdy mnie nie przestaje dziwić, takie nazwy są tylko tu, czuję się jak w swojej okolicy. Swojsko. W sobotę sytuacja zmusiła mnie do zakupów. Na bazarku. Skutkiem czego uświadomiłam sobie, że przy całej mojej niechęci do zakupów, posiadanie zakumplowanej pani w budce z owocami, co było moim udziałem we Wro, oraz pani w sklepie z herbatą, co wypracowałam sobie pod Waw (nieee, nie zrezygnowałam z kawy! MB, Oficer znaczy, jest fanem pu-erh, czy jak to się pisze...), jest jednak czymś, co osadza w danym miejscu - przestaję się czuć anonimowo. Z panem z budki z chemią niemiecką deliberowałam nad zaletami płynów i żeli jakby to były co najmniej fenomenologiczne dywagacje nad stawaniem się bytu. I dziś zostałam zagadnięta o losy prania. Stamtąd, dokąd szłam, wracałam bowiem tu, gdzie jestem - piechotą. Mimo szarej wilgoci, powodującej opóźnienia samolotów i stąd lekki ścisk w żołądku, w obawie o całośc startów i lądowań w drodze do bardzo-bardzo daleko, na bardzo-bardzo-za-długo. Ale co tam, Azja jest warta mojej tęsknoty. W Azji można się zakochać, ja to wiem. Ad rem. Kto by pomyślał! Rok temu (i dzień, a raczej dwa) na pierwszej randce z gory zastrzegłam, że miasta na P nie lubię (jakieś 2 i poł roku temu utyskiwałam na podróże do P. nawet na blogu).
A dziś, gdy najbliższa osoba jest znów bardzo, bardzo daleko, a miasto na P jest znów miastem pracy, chodzę po nim spacerkiem, myśląc "idę do domu"... i coraz bardziej je polubuję. I znów, po kilkunastu latach, potrafię napalić w piecu kaflowym tak, żeby bez wysiłku dokładania węgla był ciepły całą noc. Ciepło z kafli jest takie.... miękkie, zupełnie inne niż z kaloryfera...
Dobrze mi TU. 
*
Dwa i pół roku temu oprócz marudzenia na jazdy do P. pisałam też o nowej płycie LaoChe. Teraz miasto na P lubię, a tamta nowa płyta jest stara. Słucham nowej nowej płyty. Bezpiecznej. Już wiem, czego się po słowa'ckim Spiętym spodziewać. Więc bezpiecznie, co nie znaczy, że nudno. Porywająco nawet!
Jak zwykle - zachwyca giętkość słów i ich spójność. Concept. I szukanie Boga. Bez krygowania się, choć z lekkim mieszaniem pojęć. Ale takie jest szukanie właśnie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.