Mam nadzieję, że się Wam strona nie zawiesi. Dziś trochę komparatystyki muzycznej. Posłuchajcie, a ja powolutku się zacznę pakować...
David B. po wizycie w socjalizmie pod Pałacem Kultury zagrał tak:
Joy Division (nazwa pierwotna The Warsaw) tak:
A moje przedwczorajsze odkrycie tak:
Czasami człowiek musi, inaczej się udusi.
Ja też muszę, co roku mniej więcej. Więc teraz też. Marudzić będę o polskiej martyrologii. Jak co roku, ale inaczej – tu ukłon w stronę chłopca Blondie, z dziada pradziada rodowitego (dane mówią, że 52% mieszkańców się nie urodziło w mieście co to godzina W za dwa dni znów).
Inaczej, bo Ołdakowski dyrektor, jakkolwiek nie widziałam jeszcze muzeum, wie, jak „sprzedać” powstanie. Ja kupuję, chociaż wszak z Ober- Nieder Schlesien jestem i po prostu nie da się inaczej, nie lubię stolycy. Nikt nie lubi, jak w niej nie mieszka, Francuzi i Tajowie też nie. W Finlandii to nawet rejestracje się przydziela losowo, żeby nie było dyskryminacji na drodze i uprzedzeń, że ktoś ze stolicy a ktoś nie.
Ale w sumie, czy ja tak na pewno w takim a nie innym momencie nie poszłabym z motyką na slońce? Byłabym taka racjonalna historycznie jak teraz mi się wydaje? Tak wyzuta z romantyzmu butelki z koktajlem Mołotowa vs czołg? Nie wiem. Ale mile zaskoczył mnie ten wiersz, wychodzący poza szkolny schemat poezji powstańczopatriotycznej. W mojej głowie urealnił frustrację i rozterki walczących.
Coraz mocniej wydaje mi się, że w całym szumie wokół powstania, poza polskim hurraromantyzmem i kontrracjolnalnym, „akcyjnym” patriotyzmem (że z kosa na armatę albo szablą na samolot to tak, ale podatki i ruszenie tyłka na wybory to niekoniecznie), najbardziej drażni mnie warszawocentryzm. Że o śląskich powstaniach cicho-sza, że o wielkopolskim tylko czasem coś-tam. Że wszystkie powstania przegrane. Zróbcie sondę z okazji grilla czy innej szarlotki u ciotki: ile powstań polskich było zwycięskich. No ile? Wszyscy chodziliśmy do szkoły….. A ile wymienimy nie zaglądając do ściąg? Założę się, że kilka: przegrane z kretesem. Tak, wiem, do dziś się historycy nie kłócą w zasadzie tylko o wielkopolskie 1918, a o 1806 i o 3 śląskie – bardzo, że niby połowiczne sukcesy. Ale zawsze połowiczne zwycięstwo to więcej niż totalna klęska i wyższość moralna. W każdym razie, to nie wina Powstańców W. że mają lepszy historyczny marketing niż powstania śląskie i wielkopolskie, choć były to zrywy o wiele lepiej przygotowywane i taktycznie, i militarnie.
Nie mniej, bardzo mnie cieszy że moje dzieci będą się uczyć o Powstaniu nie tylko z Baczyńskiego (z całą miłością do jej wysokość Ewy),
nie tylko z analizy Krzysztof Kamil kontra Tadeusz Gajcy,
ale także z tego, co dzieci,
i z tego, co Spięty z ekipą.
Nie podpiszę się pod polską mentalnością historyczną, ale dziko zazdroszczę, że ma taką oprawę muzyczną. Pozostaje mi czekać, aż Czerwone słoneczko i Bytomscy strzelcy doczekają się miejsc na listach przebojów (o, proszę. Pieśni powstańcze wielkopolskie są mi totalnie nieznane, a nie wierzę w wojsko bez piosenki! I to tylko dowodzi mojej tezy…). Może, może będzie to kolejny etap po wawa2010.pl (tu ukłon wielki w stronę sponsora płyty, który po znajomości mnie nią w dniu po premierze obdarował, nie będę robić reklamy, ale znacie te firmę. My tam kiedyś z Boskim A. pracowaliśmy). Czekam na płytę „Powstania śląskie w rytmie reggae” czy coś w ten deseń.
To akurat jest z powstania w getcie, ale też Warszawa, też powstanie, też przegrane...
Kurcze, odświeżyć bez profanacji utwór, co jest jak wzorzec metra, i którego każdą frazę każdy w kraju zna, to jest coś.
A z zupełnie innej beczki, ale z tej samej płyty, dedykuję Łosiastej. Ona wie, dlaczego, i że z miłości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz