Odkrywszy zalety audiobooka* byłam jednostką jeszcze bardziej aspołeczną, bowiem straciłam nawet tę wątłą nić łączącą mnie ze światem newsów i bycia na bieżąco, jaką było słuchanie serwisu o pełnej godzinie w samochodzie. Ale kiedy wybrzmiała ostatnia ścieżka mp3, przekonałam się, że świat kręci się nadal w tę sama stronę. I że w tym świecie posiadanie dzieci jest kosztownym hobby, zwłaszcza jeśli trójka nieletnich posiada już własne hobby…
- Mamo, a weźmiesz mnie do takiego kina, co nie ma filmu tylko plawdziwi ludzie tańcą łabędzie z jeziola?
- Junior, chodzi ci o balet? Ale to trwa 2 godziny, i jest późnym wieczorem!
- Nie skodzi, zlobis mi kanapki.
Yyy. Był kiedyś w handlu detalicznym baton „Operowy”, nie?
- Mamo, a ile jest stopni?
- Plus trzy.
- To jest wiosna? Już można jeździć na koniach?
Brownie znów napisze, że hoduję małych snobów. Do teraz nie mogę dojść do tego, skąd Junior wie, że w naszym mieście wystawiają „Jezioro”. Krakowskim (sic) targiem pójdziemy na „Dziadka do orzechów”, wejściówki są na balkony, ale Harlejka jeszcze postoi w stajni. Aż się pryncypał namyśli co do sypnięcia podwyżkami. Bo grosz dorzucony do podnoszenia kwalifikacji zasponsoruje majówkę.
Dzieci to drogie hobby. I chyba rodzenie dzieci odjęło mi nieco mózgu (jak wiadomo, kobieta słabowita jest na głowie, bo energia idzie do macicy), gdyż za żadne skarby, żadne, nie mogę pojąć, i dyplomy w szufladzie, nawet ten na temat, nie pomogą mi zrozumieć, jaki jest sens podnoszenia vatu na artykuły dziecięce, które i bez tego są droższe niż np. w Brytfanii, i to licząc względnie i bezwzględnie. A następnie, po podniesieniu vatu, jakiś koleś w przypływie geniuszu i gestu prorodzinnego wymyśla ustawę o zwrocie rodzicom rzeczonego vatu, tak jak kiedyś było z vatem i budową domu. I, uwaga, werble, wprowadzenie tej ustawy o odliczeniach będzie kosztowało tzw. budżet tylko, bagatela, 100 (słownie sto) milionów (słownie milionów) złotych. Po denominacji. Tylko.
Mam prośbę. Ponieważ postanowienie noworoczne numer jeden głosi, że się nie wyrażam, pomóżcie. Jakbyście mieli jakieś info o bezludnej wyspie w ciepłych rejonach globu, koniecznie dajcie cynk. Musi być w cieple, żeby rosły kokosy na palmach, a palmy miały liście, a z liści można było zrobić przepaskę. Bez vatu. Z drewna palmowego postawię sobie pałac i będę rządzić, bo my tam państwo założymy. Malutkie, kieszonkowe, ale własne. Na początek czteroosobowe. Z podatkami, ale bez vatu. Zupełnie niedemokratyczne. Będę dyktatorem!
Nad moim biurkiem zawisną trzy profile w znanym wszystkim układzie, z tym że to będą: Adam Smith, H.L.A. Hart i Hildegarda z Bingen. Albo Edith Stein, się zastanowię. Po lewej będą wisieć wszystkie moje dyplomy, bo jako dyktator będę miała niskie poczucie własnej wartości więc z braku limuzyny (chociaż kto wie) nareperuję je dyplomami, autografami KydRRRyńskiego, AMJ, McFerrina oraz JKM. I zdjęciem z papieżem, z czasów szkolnych (moich). Na biurku postawię zdjęcia Łosia, mych Sióstr obu oraz Nigelli. Specjalnym, podwyższonym podatkiem obciążę wszystkie kobiety chudsze niż Monica Belucci. Tipsy, głupota i odchudzanie będą karane grzywną. I przeklinanie też. W każdej pracy będzie obowiązkowa przerwa na batonik czekoladowy, a każda trzecia czekolada oraz butelka czerwonego wytrawnego wina będzie rozdawana gratis**. Stanowczy zakaz wjazdu i osiedlenia będą mieli faceci tak przystojni, że wydaje im się, że nic nie muszą, oraz ci, którzy żrą psychotropy zamiast popracować nad sobą***. Nawiążemy niepoprawne politycznie stosunki dyplomatyczne z Watykanem, nie wstąpimy do ONZ, a na UE nałożymy stanowcze embargo (bo zatwardziałe trwanie w głupocie musi być karane). Honorowe obywatelstwo przyznamy Gregowi H., Lisie C., oraz Meredith G. i Cristinie Y. (pod warunkiem uiszczenia kwot na cele charytatywne) oraz, rzecz jasna, Bobby’emu – pod warunkiem comiesięcznych koncertów beatboxingowych. Albo z orkiestrą kameralną, niech wybiera. Abonamentem RTV obciążeni będą tylko amatorzy sitcomów i Leonarda DiC***. Brzydal.
A może jednak nie będę dyktatorem, tylko monarchinią konstytucyjną? Się zastanowię w swym majestacie. Sugestie mile widziane, im bardziej libertariańskie, tym lepiej.
Pierwszych 50 imigrantów otrzyma batoniki, wino oraz przepaski z liści gratis, jako przesiedleńczy pakiet powitalny. Możecie się wpisywać na listę.
A teraz koniec bajki, trzy mikołajki.
Pocałujcie dzieci misia.
* „Sprzedawca broni”, autorstwa H. Laurie. Najpierw byłam zawiedziona, bo zaleciało kryminałem. Potem się śmiałam do rozpuku z opisów i porównań. Potem schyliłam czoła i nadal podziwiam sposób przemycenia głęboko etycznych treści. Zostałam z niezłym dylematem i filozoficznym znakiem zapytania. To lubię. Polecam!
** Pamiętajcie, jest nas tylko czworo (nie licząc kotów, Miecia i psa). Jakoś trzeba zachęcić do osadnictwa blogerki zza miedzy oraz Tych-Co-Lubią-Wino…
*** Starsza Siostro, zbieżność zupełnie zamierzona. Bo wiesz co.
**** Brownie, sorry. „Revolutionary Road” było nudne jak życie na amerykańskim przedmieściu. I nie wzruszył mnie ani wątek aborcyjny, ani moja ulubiona skądinąd (bo nie chuda!) Kate, ani fakt że Leonardo poszerzył arsenał środków wyrazu o marszczenie nosa i brwi, oprócz napinania szczeny. A może po prostu skończył mu się L’Oreal przeciw liniom mimicznym na czole, nie wiem.
gdybym tylko nie czytała gwiazdek!
OdpowiedzUsuńjestem obrrrażona! po pierwsze, uszczypliwością posługującą się rzekomą jak się domyślam reklamą na zmarszczki, której nie widziałam - po drugie, doczytywam tu jakiś podtekst, że sama powinnam już zacząć używać onego na zmarszczki kremu byle jakiego! aborcja aborcją, ona jest jedną z oboczności, to nie było najbardziej wstrząsające, najbardziej wstrząsające było wszystko razem, jak mogłaś nie zauważyć!? przecież to jest przerażający film, horror podlotka, że tak wygląda dorosłe życie z/obok kogoś.
i teraz się zemszczę: soul kitchen było do kitu!:p
a na wyspę - ja poproszę na wejście bananowce własne, bo kokosów nie lubię:[. i żeby mieć kota, psa bezzapachowego i piasek do leżenia. trochę seksu też czasem, ale znów nie koniecznie. i zero odpowiedzialności, gdyż wtedy pozwolę mojemu mózgowi przejść w stadium rośliny ( nie macicy, nota bene!) i odmawiam płacenia podatku od zbyt małego rozmiaru! dyskryminacja! ja nawet krwi nie mogę oddać, jeszcze mam za to płacić podatek, weź się, tato!*
* z dnia świra. spróbujże temu filmu co zrzucić!
ech, padamy na pyski z Brackim, biedny Bracki bardziej:(
Ależ Misiu, nie bierz tego do siebie. Nawet nie jesteś podobna do L. A Scarlett nie ma zmarszczek. Film mnie nie przeraził, może dlatego że jestem podlotek senior?
OdpowiedzUsuńNie chodzi o mały rozmiar w górę, tylko o objętość ;-) Napisz podanie o indywidualne naliczenie nalezności fiskalnych ;-)
Uuu, masz autograf KydRRRyńskiego?
OdpowiedzUsuń:-) Jak widać, reperowanie ego metodą na cudzy podpis działa!
OdpowiedzUsuńMam, na kradzionym koncertowym plakacie McFerrina, wiszą od lat na ścianie na miejscu honorowym. Ojciec rodziny B. się ostatnio troszkę z tego natrząsał ;-)
Ojciec rodziny B. także zapewne ma jakieś zachomikowane sentymentalne pamiątki, może tylko nie na ścianie:)
OdpowiedzUsuńZazdroszczę autografu oraz możliwości sluchania sjesty co niedziela. Ja regularnie w tym czasie bywam u teściów.