Po primo pierwsze: Żal dziewczyny. Jak jeszcze raz usłyszę o klubie 27 albo o tym, jak to media użalają się nad tym, że media (!!) Jej to zrobiły, to nie ręczę za swój żołądek i kolacja wyląduje na klawiaturze.
Primo secundo: obiecuję, że przez najbliższy tydzień nie użyję sformułowania "powstanie". Słowo harcerza.
A w ogóle, to z okazji zbliżającej się - niczym plagi egipskie full HD i dolby surround - kampanii, tfu, wyborczej, uprzejmie proszę o minimum wysiłku i zaprzestanie mylenia pogladów libertariańskich z libertyńskimi, liberalnymi, liberalno-konserwatywnymi oraz konserwatywno-liberalnymi. Dziękuję za uwagę.
Podsumowująć: ledwo zipię, choć staram się żyć slow.
Człowiek zajęty nie żyje, choć z boku wydaje się, że żyje bardziej niż leń (Marcin Fabjański, właśnie odkryty przeze mnie filozof - polecam. Zwłaszcza cały, półstronicowy wywód o człowieku zajętym. Nie przytoczę, czasu nie mam.)
Nie będę znów rozkminiać mego ambiwalentnego stosunku do bandyty o twarzy poety i do jego, pożal się, wokalu. Ale teksty trafiają w sam środek sedna.
Jak mawiał niejaki Seneka, nieszczęśliwym się jest tylko w porównaniu z innymi.
I'm happy. It's my decision.
Dobranoc się z Państwem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz