Ale już wiem, dlaczego tak mnie pociągają dzienniki S.S.
Nie żebym była jakąś znawczynią dzienników, pamiętam że
czytałam Anne Frank, w polskojęzycznej
wersji z lat 80tych, czyli ocenzurowanej, a potem Tyrmanda 1954, i chyba tyle. W każdym razie żadne inne mi nie utkwiły w duszy.
Jakoś mnie nie pociąga zaglądanie komuś do kalendarza, że
dziś na obiad fasola, a w radio niedobre wiadomości. Albo że coś tam. Dzienniki to w sumie taki ekshibicjonistyczny, analogowy reality show.
Co zatem jest takiego w Susan?
Zgodność.
Równoległość pojmowania.
Nie czytuję recenzji, chyba że to notka
społecznościowoportalowa kogoś, czyjemu gustowi ufam, zawarta w dwu-trzech
zdaniach. Albo informacja wydawcy na skrzydełku obwoluty.
W przypadku S.S. wystarczyło nazwisko - po O fotografii, i
Widoku cudzego cierpienia, i czytelnicza intuicja.
Nad drugim tomem Dzienników doznałam olśnienia.
Czytam je, upajam sie nimi, bo - to nie jest dziennik!!
Książka równie
dobrze mogłaby mieć tytuł Uporządkowane kartki z zeszytów. Zachwyca mnie,
bo to nie kronika życia zewnętrznego, kalendarium wydarzeń, sprawozdanie z
codzienności – mimo że materiału byłoby więcej niż w przeciętnym życiorysie
amerykańskiej kobiety: trudna młodość, pogmatwana relacja z matką, studia,
małżeństwo, dziecko, rozwód, romanse, kariera, podróże, rak, rewolucja w
kulturze i obyczajach…. Niby to wszystko jest w Dziennikach, ale tylko jako blade tło,
sygnalizowane inicjałami spotkanych osób, lub podane niemalże jak przypis do refleksji.
Odrodzona i Jak świadomość związana jest z ciałem to kronika
dojrzewania. Chociaż „kronika” to też słowo nie do końca adekwatne, bo brak tu
kronikarskiej, archiwistycznej skrupulatności Piszącej. Daty są co prawda
chronologicznie poukładane, ale wiele – zbyt wiele jak na dziennik, pamiętnik
czy kronikę – tych dat dopisanych jest ręką Davida Rieffa, niepewnych,
kreślonych.
To mnie właśnie tak uwiodło: że życie Susan, jej notatki,
jej „dzienniki” (mimo wszystko to jednak wygodne słówko) to zapis dojrzewania,
rozwoju intelektualnego, odkrywania duchowości i cielesności, wewnętrzna i
bardzo intymna droga. Inspirowana i karmiona wydarzeniami zewnętrznymi, stanami
i etapami życia – macierzyństwem, małżeństwem, lekturami, pracą – ale to co
było dookoła, to nie było życie Susan, to były jej circumstances. Niezależnie od tego, czy to Ona je wybierała,
czy one wybierały Ją – zawsze były tylko impulsem i pożywką rozwoju, szukania,
odkrywania.
Zdarzają się jednozdaniowe notatki, po których odkładam
Świadomość i potrzebuję czasu, żeby podnieść się z mentalnych łopatek.
Jakiego rodzaju jest „ja”? Czy trzeba wierzyć, że Bóg jest Kobietą, aby mówić „ja” w rodzaju żeńskim i pisać o ludzkiej kondycji.
Kto ma prawo mówić „ja”? Czy trzeba sobie na nie zasłużyć?
Po notce o „ja” – dwa dni. Pamiętając, że w angielskim „ja”
jest (zawsze!) majuskułą pisane,
(nigdy!) nie może być pominięte w zdaniu, bo jego brak kompletnie położyłby
gramatyczną strukturę, trawiłam tę notkę długo, drugiego dnia sięgając nawet do
podręcznika psychologii międzykulturowej, żeby sobie usystematyzować mętlik w
głowie, wyhodowanej w strukturach języka w którym „ja” ma rodzaj. A człowiek domyślny, nie tylko w jezyku, ma rodzaj zawsze męski... To nasze „ja”, samo w sobie
gramatycznie niekonieczne, ale nieusuwalne w koniugacji, kształtuje nas na swój
obraz…. A pytanie Sontag jest tym
bardziej twórcze - i konieczne.
Są listy rzeczowników lub przymiotników, czasem w różnych j
językach. Zastanawiam się, czy delektowała się ich brzmieniem, odcieniami
znaczeń, czy może po prostu wkuwała francuski…
Zachwyca mnie odrębność Susan od świata, i jednoczesne jej w
nim zakorzenienie wszystkimi zmysłami, jej umiejętność sygnalizowania swoich
stanów, impresje zamiast nudnych opisów i analiz rzeczywistości te stany wywołujących:
Zamiast charakterystyki kogoś czy opisu spotkania: Nie
obchodzi mnie, czy ktoś jest inteligentny; przy każdym spotkaniu, kiedy dwie
osoby zachowują się wobec siebie naprawdę po ludzku, powstaje „inteligencja”
Zamiast kroniki turystycznej: Wszystkie stolice są bardziej
podobne do siebie niż do innych miast w krajach, w których leżą (nowojorczycy
bardziej przypominają paryżan niż mieszkańców St. Paul)
Zamiast zmagań z własna młodością a potem z młodością syna: Każde
pokolenie musi na nowo odkryć duchowość
Zamiast biadolenia po…. (zawodzie miłosnym?): Najdroższa ––––––
Przepraszam, że nie pisałam. Życie jest ciężkie i trudno się
mówi przez zaciśnięte zęby…
Zamiast wielkiego opisu filmu/mody/Marleny Dietrich: Badanie
absolutnej natury dekorum: styl unieważnia osobowość…
I:
Pisarze sądzą, że słowa znaczą to samo –
*
Kobiecość = słabość (lub siła przez słabość)
Brak obrazu silnej kobiety, która jest po prostu silna + mierzy się z konsekwencjami
*
Nazywanie emocji („Czuję się strasznie”) od ich wyrażania („Och…”) odróżnia odpowiedź, jaką się otrzymuje: „Dlaczego?” bądź „Co się dzieje?”. Nazywanie emocji w tym celu, by ją rozładować – co jest praktyką bardzo zalecaną przez psychoanalityków – z pocieszyciela czyni partnera w rozumowaniu.
*
W XIX wieku kobiety są „politycznie przezroczyste”
(po zmianie kolejności cyfr - nic by się w prawdziwości zdania nie zmieniło.... dopisek mój)
*
Dużo mnie kosztuje ograniczenie ilości cytatów, słowo.
Jakby ktoś chciał - watermark pozwala na dzielenie się elektryczną wersją książki.
PS. Tak z kronikarskiego obowiązku: MB oraz starsze rodzeństwo zmaterializowali dziś drewniane, ikeowskie łóżeczko. Zerkam teraz na zmieniony wystrój wnętrza (zewnętrznego) i odczuwam namacalność, wspólność ze światem zewnętrznym, tej zmainy, która dotąd rozwijała sie tylko we mnie, w brzuchu. Tej nadziei, która się ziszcza powoli, tego czekania, które powoli jest ciężarem nie do uniesienia.
Czekam.
* wszystkie cytaty z Susan Sontag "Jak świadomośc związana jest z ciałem. Dzienniki, t.2 1964-1980", wyd. Karakter 2013, wersja e-book