niedziela, 27 października 2013

drinking sangria in the park....

Ja wiem, to głupie.
Ale normalnie aż mi łzy poleciały, i nosem pociągłam byłam dość mocno.
Mam nieodparte wrażenie, że do Największej Orkiestry Świata Pan B. ściaga zupełnie nie tych, co trzeba... Po tej stronie chłam się panoszy, kiepskie płyty w stylu najnowszej Bartosiewicz robią biznes, a tam - zlot Mistrzów.
Such an unperfect day...
 
A kometarz pod artykułem w Rolling Stone położył mnie na łopatki: I can't believe that Obamacare didn't save him...
Nic nie poradzę, z całego wielkiego Velvet i czasów późniejszych, najbardziej lubię. Dziś na repeat mode.
R.I.P.

wtorek, 22 października 2013

Ballada dla obywatela miasteczka P.


Nie zrymuję, jak Kaczmarski z Brassensa.
Nie wstanę, nie pojadę, brzuch mi przeszkodzi  w łamaniu szczęk czy choćby w podbiciu oka z queixady.

Mogłabym zadzwonić, ale jest niebezpieczeństwo, że przez telefon przegryzę tętnicę szyjną, a surowa krew w ciąży szkodzi.
Dosyć długo mówiłam sobie, że dostarczanie bliźnim tematu do rozmyślań i rozmów może być poczytywane jako praca społeczna, bezinteresowna i bezszkodowa.

A teraz mam wątpliwości, bo zaczęło mnie to, pardon my french, wkurwiać zakurwiście.
To już po prostu nie jest śmieszne, panie, panowie, mieszczanie źli. Nie wiem nawet, czy żałosne. Jak się komuś obrabia północne rejony, to wypada przynajmniej imienia nie przekręcać… A jeśli ćwiczy się wyobraźnię, to zachować pozory wiarygodności i logicznej spójności…

Ja rozumiem, że można nie mieć pomysłu na własne życie. Że TV może się zepsuć. Że spotykając znajomego można nie chcieć/nie móc/nie potrafić z nim rozmawiać (a wtedy „neutralnym” tematem są wspólni, koniecznie nieobecni, znajomi). Ale wszystko ma swoje granice. Moje olewanie idiotycznych plotek też. Zdzierżyłam dzielnie wersję o ciąży z przełożonym, kiedy w ciąży był zupełnie kto inny z kim innym, bo to po kilku miesiącach było nawet zabawne, jako temat przy wódeczce – z byłym już naonczas przełożonym… 
Wszystko ma swoje granice.

Opowieści dziwnej treści i konfabulacje na temat mojej przeszłości też.

Na temat porzucenia dzieci u dziadków tym bardziej – bo dziadków moje dzieci nie mają.
Na temat patriarchatu opadają mi piersi. Mężczyźni rządzą i decydują. O wszystkim. Chcą wszystkiego i te chęci światem kierują. Poza jednym. Chcenie potomstwa jest biologicznie i nierozerwalnie związane z XX. Jeśli pojawia się dziecko to dlatego, że kobieta zmanipulowała. Źle policzyła, tabletki zapomniała, gumkę pękła była. Bo w tym chorym kraju dzieci są z przypadku. No, zdarzają się baby które chcą dziecko mieć, durne,  i nawet planują. Tak mówią. Ale zna kto taką? I jeszcze żeby to było kolejne? Jak się ma już potomstwo obojga płci, córeczkę dla mamusi i synka dla tatusia? Widział kto, żeby chcieć mieć trzecie? czwarte? piąte?
Widział kto, żeby dziecko było pomysłem męskim? Żeby facet dziecka chciał? Kolejnego? Tuż przed czterdziestką, zamiast harley'a? Ten to ma kryzys, zna kto psychiatrę?

Że facet może laskę złapać na dziecko – niemożliwe.
Chociaż, żeby być uczciwą, szacunek dla twórczej idei, że facet może zabrać dziecko i odejść do kochanki, ona się zaopiekuje. Ale męża nie zostawi, bo się nie godzi, bo dziecko z nim ma. Cudne!!! Mieć i męża, i kochanka (i od obu wymagać bezwzględnej wierności, oczywiście) i dziecko cudze. Kiedyś się mawiało o podwójnej moralności. A to chyba jest solidarność zmutowanych moralnie jajników.  Co ja piszę. Kobiety i solidarność to się  nie rymuje. Nigdy. Chciałabym sie mylić, ale dowodów brak. 

 
Na temat kto z kim kawę pije i na ulicy jest widoczny.... Jakimż zaściankowym społeczeństwem jesteśmy, jak nienowoczesnym! I nielogicznym! Jeżeli mężczyzna jest na ulicy widziany z kobietą, lub – cóż za bezwstyd, sromota i napaść na dobre obyczaje - pije z nią kawę publicznie (bo że mogliby piwo pić czy pizzę jeść to w ogóle niemożliwe), to sypia z nią, regularnie i bezwzględnie, sukinsyn i dziwka,  i wątpliwości na ten temat brak. Ale w takim razie dlaczego jeśli rzeczony widziany jest z mężczyzną, a rzeczona z kobietą, to nikt nie wysnuwa – logicznego wszak – wniosku, iż są osobami nowoczesnej orientacji seksualnej? A?
Nie żebym chwaliła koedukację w szkole, ale, na boginię Freyę, ludzie, opamiętajcie się. Zajmijcie się własną sypialnią, skoro Wam jedno w głowie…

Proponuję poszukać zajęć z rozwijania wyobraźni, dla zapalonych plotkarzy na pewno możliwe zniżki.
Chyba że w miasteczku P. jest jakieś promieniowanie czy coś. To się idźcie leczyć.

**
Po jakiego grzyba ja się tak wywnętrzam?
Komunikat przygotowany przez rzecznika prasowego:

Drodzy bliźni,
informuję, że wszystko ma swoje granice. Moja cierpliwość i odporność na Wasze konfabulacje nt. życia mojego i bliskich mi osób - też.
Granica zabawności tych bzdur właśnie została przekroczona.
Zajmijcie się własnym życiem.
Mamy w prawie instytucję pozwu o zniesławienie i nękanie.
 
 

I jeszcze:

 

uprzejmie dziękuję za próby - na szczęście tylko próby - okazania mi litości.

Że co? Że żyję po swojemu? Że mam w dupie normę społeczną, dopóki nikomu krzywdy nie robię? Życie po swojemu może kłuć w oczy, może byc uznane za faux pas, ale żeby litość wzbudzało?!

A, zapomniałam, inni wiedzą lepiej, co powinnam, jak powinnam, z kim i dlaczego. I co dałoby mi szczęście.

A jeśli ja, głupia, się upieram, tom politowania godna...  

Bywa.

Przeżyję.

 

sobota, 19 października 2013

ale za to - Niedziela! (z notatnika czytelnika)

Czytanie recenzji zapycha kanały, przez które napływają nowe idee. To kulturalny cholesterol.*
No dobra, przyznaję: prostacko nieco wyszło w sprawie tytułu.

 

Ale już wiem, dlaczego tak mnie pociągają dzienniki S.S.
Nie żebym była jakąś znawczynią dzienników, pamiętam że czytałam  Anne Frank, w polskojęzycznej wersji z lat 80tych, czyli ocenzurowanej, a potem Tyrmanda 1954, i chyba tyle. W każdym razie żadne inne mi nie utkwiły w duszy.
Jakoś mnie nie pociąga zaglądanie komuś do kalendarza, że dziś na obiad fasola, a w radio niedobre wiadomości.  Albo że coś tam. Dzienniki to w sumie taki ekshibicjonistyczny, analogowy reality show.
 
Co zatem jest takiego w Susan?
 
Zgodność.  Równoległość pojmowania.
 
Nie czytuję recenzji, chyba że to notka społecznościowoportalowa kogoś, czyjemu gustowi ufam, zawarta w dwu-trzech zdaniach. Albo informacja wydawcy na skrzydełku obwoluty.
 
W przypadku S.S. wystarczyło nazwisko - po O fotografii, i Widoku cudzego cierpienia, i czytelnicza intuicja.
 
Nad drugim tomem Dzienników doznałam olśnienia.
 
Czytam je, upajam sie nimi, bo - to nie jest dziennik!!
Książka równie dobrze mogłaby mieć tytuł Uporządkowane kartki z zeszytów. Zachwyca mnie, bo to nie kronika życia zewnętrznego, kalendarium wydarzeń, sprawozdanie z codzienności – mimo że materiału byłoby więcej niż w przeciętnym życiorysie amerykańskiej kobiety: trudna młodość, pogmatwana relacja z matką, studia, małżeństwo, dziecko, rozwód, romanse, kariera, podróże, rak, rewolucja w kulturze i obyczajach…. Niby to wszystko jest w Dziennikach, ale tylko jako blade tło, sygnalizowane inicjałami spotkanych osób, lub podane niemalże jak przypis do refleksji.
 
Odrodzona i Jak świadomość  związana jest z ciałem to kronika dojrzewania. Chociaż „kronika” to też słowo nie do końca adekwatne, bo brak tu kronikarskiej, archiwistycznej skrupulatności Piszącej. Daty są co prawda chronologicznie poukładane, ale wiele – zbyt wiele jak na dziennik, pamiętnik czy kronikę – tych dat dopisanych jest ręką Davida Rieffa, niepewnych, kreślonych.
 
To mnie właśnie tak uwiodło: że życie Susan, jej notatki, jej „dzienniki” (mimo wszystko to jednak wygodne słówko) to zapis dojrzewania, rozwoju intelektualnego, odkrywania duchowości i cielesności, wewnętrzna i bardzo intymna droga. Inspirowana i karmiona wydarzeniami zewnętrznymi, stanami i etapami życia – macierzyństwem, małżeństwem, lekturami, pracą – ale to co było dookoła, to nie było życie Susan, to były jej circumstances. Niezależnie od tego, czy to Ona je wybierała, czy one wybierały Ją – zawsze były tylko impulsem i pożywką rozwoju, szukania, odkrywania.
 
Zdarzają się jednozdaniowe notatki, po których odkładam Świadomość i potrzebuję czasu, żeby podnieść się z mentalnych łopatek.
 
Jakiego rodzaju jest „ja”? Czy trzeba wierzyć, że Bóg jest Kobietą, aby mówić „ja” w rodzaju żeńskim i pisać o ludzkiej kondycji.
Kto ma prawo mówić „ja”? Czy trzeba sobie na nie zasłużyć?
 
 
Po notce o „ja” – dwa dni. Pamiętając, że w angielskim „ja” jest (zawsze!) majuskułą pisane, (nigdy!) nie może być pominięte w zdaniu, bo jego brak kompletnie położyłby gramatyczną strukturę, trawiłam tę notkę długo, drugiego dnia sięgając nawet do podręcznika psychologii międzykulturowej, żeby sobie usystematyzować mętlik w głowie, wyhodowanej w strukturach języka w którym  „ja” ma rodzaj. A człowiek domyślny, nie tylko w jezyku, ma rodzaj zawsze męski... To nasze „ja”, samo w sobie gramatycznie niekonieczne, ale nieusuwalne w koniugacji, kształtuje nas na swój obraz….  A pytanie Sontag jest tym bardziej twórcze - i konieczne.
 
 
Są listy rzeczowników lub przymiotników, czasem w różnych j językach. Zastanawiam się, czy delektowała się ich brzmieniem, odcieniami znaczeń, czy może po prostu wkuwała francuski…

Zachwyca mnie odrębność Susan od świata, i jednoczesne jej w nim zakorzenienie wszystkimi zmysłami, jej umiejętność sygnalizowania swoich stanów, impresje zamiast nudnych opisów i analiz rzeczywistości te stany wywołujących:
Zamiast charakterystyki kogoś czy opisu spotkania: Nie obchodzi mnie, czy ktoś jest inteligentny; przy każdym spotkaniu, kiedy dwie osoby zachowują się wobec siebie naprawdę po ludzku, powstaje „inteligencja”
Zamiast kroniki turystycznej: Wszystkie stolice są bardziej podobne do siebie niż do innych miast w krajach, w których leżą (nowojorczycy bardziej przypominają paryżan niż mieszkańców St. Paul)
Zamiast zmagań z własna młodością a potem z młodością syna: Każde pokolenie musi na nowo odkryć duchowość
Zamiast biadolenia po…. (zawodzie miłosnym?): Najdroższa ––––––
Przepraszam, że nie pisałam. Życie jest ciężkie i trudno się mówi przez zaciśnięte zęby…
Zamiast wielkiego opisu filmu/mody/Marleny Dietrich: Badanie absolutnej natury dekorum: styl unieważnia osobowość…
 
I:
 
Pisarze sądzą, że słowa znaczą to samo –
*
Kobiecość = słabość (lub siła przez słabość)
Brak obrazu silnej kobiety, która jest po prostu silna + mierzy się z konsekwencjami
*
Nazywanie emocji („Czuję się strasznie”) od ich wyrażania („Och…”) odróżnia odpowiedź, jaką się otrzymuje: „Dlaczego?” bądź „Co się dzieje?”. Nazywanie emocji w tym celu, by ją rozładować – co jest praktyką bardzo zalecaną przez psychoanalityków – z pocieszyciela czyni partnera w rozumowaniu.
*
W XIX wieku kobiety są „politycznie przezroczyste”
(po zmianie kolejności cyfr - nic by się w prawdziwości zdania nie zmieniło.... dopisek mój)
*
 
Dużo mnie kosztuje ograniczenie ilości cytatów, słowo.
Jakby ktoś chciał - watermark pozwala na dzielenie się elektryczną wersją książki.

PS. Tak z kronikarskiego obowiązku: MB oraz starsze rodzeństwo zmaterializowali dziś drewniane, ikeowskie łóżeczko. Zerkam teraz na zmieniony wystrój wnętrza (zewnętrznego) i odczuwam namacalność, wspólność ze światem zewnętrznym, tej zmainy, która dotąd rozwijała sie tylko we mnie, w brzuchu. Tej nadziei, która się ziszcza powoli, tego czekania, które powoli jest ciężarem nie do uniesienia.
Czekam.

 
* wszystkie cytaty z Susan Sontag "Jak świadomośc związana jest z ciałem. Dzienniki, t.2 1964-1980", wyd. Karakter 2013, wersja e-book

środa, 16 października 2013

live and let......(?)

Kota darzę miłością. Niejaki sentyment żywię do psa i królika na sublokatorce.
Ale…
Dawno, dawno temu, ( może zbyt dawno, bo nie nadążam ) uczono mnie, a nawet egzaminowano, z różnych praw. I bezprawia czasem też.
I do dziś tkwi mi w mózgu, że podmiotem  zdolności prawnej, jest człowiek, ewentualnie twór z osobowością prawną. Że tylko OSOBA fizyczna bądź prawna może mieć prawa (i obowiązki).
Jak i skąd zatem, do cholery, wzięły się nagle PRAWA ZWIERZĄT?!
Od kiedy zwierzę jest OSOBĄ?
Ja wiem,  są różne uczone Regany i Singery, ale kiedyś ziemia była płaska i też były na to naukowe dowody.
Od kiedy zwierzę jest ważniejsze od konstytucyjnego prawa wolności religijnej?
Od kiedy trzymanie przez właściciela (czy osoba może być własnością?! A?!) psa na łańcuchu jest niehumanitarne, ergo bezprawne i karalne, a zabicie dziecka z powodu zwichrowania chromosomu jest uprawnieniem? Dlaczego zatem kobiety prawo nie nazywa właścicielką płodu?! A?!
Coś chyba przegapiłam, kurde!!!
Dawno temu poleciłabym wpis niniejszy jako zbiór przykładów do zadania domowego o pytaniach retorycznych. Ale w dobie politpoprawności zaliczenie wątpliwe. Chyba, że w odległej galaktyce…
Wyszło kiedyś w Parlamencie, tfu, Europejskim, że te same osoby wybrane przez elektorat, gorąco optowały za aborcją, i z równym zapałem – przeciw karze śmierci.
Ciekawam, co obrońcy praw (?!) zwierząt, gardzący kotletem jako trucizna moralną, sądzą o karze śmierci oraz o prawach dziecka z Downem.
A może do logiki klasycznej, rozmytej, Godlowskiej, Russellowskiej, arystotelejskiej, babskiej i niefregowskiej należałoby dodać logikę praw człowieka, zwierzęcia oraz logikę praw roślin. Świerki za oknem mokną. Niehumanitarnie.
A, jeszcze logika arcybiskupa.
Ale to chyba kij w mrowisko. Księży, lekarzy, nauczycieli ani prezydenta nikt nie nauczył jak wyłożyć pogląd słuszny, nie tylko kiedy się niemal wie, co się mówi, ale zwłaszcza, kiedy się plecie.

środa, 9 października 2013

requiem

"God's got a lot of explaining to do"
M.D. Russell Children of God
 
Requiescat in pace?
A co, do cholery, z pokojem po naszej stronie?
 
Może to moja nieumiejętność zawierzenia bez zastrzeżeń.
Może stosowanie zbyt ludzkiej logiki.
I wcale nie chodzi mi o to, że to jest "sprawiedliwe" albo "nie".
To jest kurewsko głupie; równość, sprawiedliwość ani miłosierdzie nie mają tu nic do rzeczy.
 
Nie znoszę, nienawidzę kiedy On tak robi. 
I nie wyrażałam zgody na wielonarządowe operacje na mojej chorej duszy robione hurtem na jednym znieczulającym stresie i szoku.
 
Może by tak, Panie B., wolniej? 

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.