piątek, 30 lipca 2010

Saw War

Mam nadzieję, że się Wam strona nie zawiesi. Dziś trochę komparatystyki muzycznej. Posłuchajcie, a ja powolutku się zacznę pakować...
David B. po wizycie w socjalizmie pod Pałacem Kultury zagrał tak:

Joy Division (nazwa pierwotna The Warsaw) tak:

A moje przedwczorajsze odkrycie tak:


Czasami człowiek musi, inaczej się udusi.
Ja też muszę, co roku mniej więcej. Więc teraz też. Marudzić będę o polskiej martyrologii. Jak co roku, ale inaczej – tu ukłon w stronę chłopca Blondie, z dziada pradziada rodowitego (dane mówią, że 52% mieszkańców się nie urodziło w mieście co to godzina W za dwa dni znów).
Inaczej, bo Ołdakowski dyrektor, jakkolwiek nie widziałam jeszcze muzeum, wie, jak „sprzedać” powstanie. Ja kupuję, chociaż wszak z Ober- Nieder Schlesien jestem i po prostu nie da się inaczej, nie lubię stolycy. Nikt nie lubi, jak w niej nie mieszka, Francuzi i Tajowie też nie. W Finlandii to nawet rejestracje się przydziela losowo, żeby nie było dyskryminacji na drodze i uprzedzeń, że ktoś ze stolicy a ktoś nie.
Ale w sumie, czy ja tak na pewno w takim a nie innym momencie nie poszłabym z motyką na slońce? Byłabym taka racjonalna historycznie jak teraz mi się wydaje? Tak wyzuta z romantyzmu butelki z koktajlem Mołotowa vs czołg? Nie wiem. Ale mile zaskoczył mnie ten wiersz, wychodzący poza szkolny schemat poezji powstańczopatriotycznej. W mojej głowie urealnił frustrację i rozterki walczących.

Coraz mocniej wydaje mi się, że w całym szumie wokół powstania, poza polskim hurraromantyzmem i kontrracjolnalnym, „akcyjnym” patriotyzmem (że z kosa na armatę albo szablą na samolot to tak, ale podatki i ruszenie tyłka na wybory to niekoniecznie), najbardziej drażni mnie warszawocentryzm. Że o śląskich powstaniach cicho-sza, że o wielkopolskim tylko czasem coś-tam. Że wszystkie powstania przegrane. Zróbcie sondę z okazji grilla czy innej szarlotki u ciotki: ile powstań polskich było zwycięskich. No ile? Wszyscy chodziliśmy do szkoły….. A ile wymienimy nie zaglądając do ściąg? Założę się, że kilka: przegrane z kretesem. Tak, wiem, do dziś się historycy nie kłócą w zasadzie tylko o wielkopolskie 1918, a o 1806 i o 3 śląskie – bardzo, że niby połowiczne sukcesy. Ale zawsze połowiczne zwycięstwo to więcej niż totalna klęska i wyższość moralna. W każdym razie, to nie wina Powstańców W. że mają lepszy historyczny marketing niż powstania śląskie i wielkopolskie, choć były to zrywy o wiele lepiej przygotowywane i taktycznie, i militarnie.
Nie mniej, bardzo mnie cieszy że moje dzieci będą się uczyć o Powstaniu nie tylko z Baczyńskiego (z całą miłością do jej wysokość Ewy),


nie tylko z analizy Krzysztof Kamil kontra Tadeusz Gajcy,


ale także z tego, co dzieci,

i z tego, co Spięty z ekipą.   


Nie podpiszę się pod polską mentalnością historyczną, ale dziko zazdroszczę, że ma taką oprawę muzyczną. Pozostaje mi czekać, aż Czerwone słoneczko i Bytomscy strzelcy doczekają się miejsc na listach przebojów (o, proszę. Pieśni powstańcze wielkopolskie są mi totalnie nieznane, a nie wierzę w wojsko bez piosenki! I to tylko dowodzi mojej tezy…). Może, może będzie to kolejny etap po wawa2010.pl (tu ukłon wielki w stronę sponsora płyty, który po znajomości mnie nią w dniu po premierze obdarował, nie będę robić reklamy, ale znacie te firmę. My tam kiedyś z Boskim A. pracowaliśmy). Czekam na płytę „Powstania śląskie w rytmie reggae” czy coś w ten deseń.

To akurat jest z powstania w getcie, ale też Warszawa, też powstanie, też przegrane...


  

Kurcze, odświeżyć bez profanacji utwór, co jest jak wzorzec metra, i którego każdą frazę każdy w kraju zna, to jest coś.
A z zupełnie innej beczki, ale z tej samej płyty, dedykuję Łosiastej. Ona wie, dlaczego, i że z miłości.

wtorek, 27 lipca 2010

Nie da się żyć


zwariuję jak nic. Nie że jestem wielką fanka Nosowskiej, ale.

Wakacje mnie rozbijają. Brak stałego grafiku, ciągłe zmiany, niespodzianki, zamieszanie. Żeby chociaż urlop mieć. Ale niestety, jedno z niezmiennych praw natury mówi, że na urlop trzeba ciężko zapracować, i jeszcze ciężej odpracować. Więc walę tym kilofem w te kamienie na tej pylistej drodze wiodącej pod stromą górę ku sobocie i urlopowi.

Odcinek serialu pt. Ala McB i zagubiony dokument tożsamości zakończył się, mam nadzieję definitywnie, zaproszeniem na masaż relaksujący. Łaaaał. Mogę mieć jeszcze dwoje dzieci i jeszcze ze trzy koty, i całe stado tygrysków żółtych do przytulania, ale te pół godziny z olejem kokosowym tylko podkreśliło różnice między dotykiem i dotykiem, między dawaniem i braniem. Typowe rodzaje skóry to sucha, tłusta, mieszana, dojrzała, z cellulitem itd. A opisał ktoś gdzieś kliniczny przypadek skóry głodnej? Może ktoś chce Nobla na mnie wypracować?

Jak nie z dermatologii to może chociaż z psychologii? Bo jakaś tam teoria mówi, że człowiek ma w hardware Dorosłego inside, Dziecko inside, Rodzica inside.  A ja mam jeszcze, prawdopodobnie gratis, Wewnętrzną Młodszą Siostrę (WMS). I dam się zbadać na tę okoliczność. WMS działa najaktywniej w pobliskim centrum outletowo-przecenowym. Z bólem wybrałam się tam w celu uzupełnienia tego i owego, po stwierdzeniu że gumki w górze od bikini się rozlazły nieodwracalnie, co powodowało przez jakis czas zawiśnięcie wyjazdu urlopowego na cienkim włosku z rozdwojoną końcówką. Na szczęście można nabyć pół kostiumu. Śmiertelnie zmęczona już przed wejściem do przymierzalni, miałam wizję audio, że tak powiem, zrzędzenia Blondie na temat fasonu i koloru. Normalnie jakby mi zaglądała przez zasłonkę w to lustro w przymierzalni, słowo honoru. W pośpiechu wybrałam więc pierwszy mniej-więcej pasujący kolorem do posiadanego dołu opalacz, którego parametry finansowe zmieściły się w widełkach.
Zatem Sis, marudzenie na mój nowy stanik z bikini masz zaliczone. Na tenisówki też.   
Pozdrawiam moje siostry – Zewnętrzną i Wewnętrzną.
Zewnętrznej Młodszej Siostrze, która poczyniła postanowienie korzystania z natrysków w miasteczku festiwalowym uprzejmie przypominam Trzy Złote Zasady Higieny Wakacyjnej
  1. Brud grubszy niż 1 cm odpada od skóry sam.
  2. Brud cieńszy niż 1 cm izoluje termicznie – chroni i przed upałem, i przed chłodem.
  3. Jeśli śmierdzisz równo w grupie, nikt tego nie czuje.
Nie mam pewności co do właściwości brudu w zakresie filtrowania UVA/UVB, bo od czasu opracowania tych zasad (wspólnie z pewnym psychologiem, naonczas in spe), podczas wyjadania paluchem (brudnym) lodów z pudełka w Pile pod samolotem, nie udało mi się wyhodować takiej warstwy.

Czy PT Czytelnicy zauważyli, że przytoczona przeze mnie jakiś czas temu Companiera oraz Holiday są ostatnio eksploatowane przez radio?! Koincydencja? Bo Seven Nation to było z okazji urodzin, więc się nie liczy.

Bracki wczoraj też miał Geburstag. Nie wiem czemu, ale jako dedykacja mnie się nasuwa to:

A ponieważ zostałam przywołana do porządku (znów), jako że i mam Internet, i żyję, i mam komputer, wyjaśniam, że brak wpisów wynika z upałów, lenistwa, braku czasu (na skutek rozjechanego grafiku), nie zaś z braku tematów. Raczej ich nadmiar powoduje przysłowiowy brak wolnej chwili. A jeśli się ona pojawia, wybieram relaks z dala od komputera, z uchem przy głośniku.   


O G Ł O S Z E N I E
Metoda zdobywania biletów, wejściowek i karnetów drogą wygranych konkursów prowadzi czasem do sytuacji kiedy od przybytku głowa boli. Mamy na zbyciu dwa karnety na tegorocznego OFFa (bez noclegu). Nasze towarzystwo - gratis (bezcenne....). Info pod wiadomym mailem i numerem telefonu.

poniedziałek, 19 lipca 2010

Super Soccer

Nie żebym chciała tu jakieś impresje spóźnione o mundialu w wersji amerykańskiej, nie.
Generalnie tematów na bloga nie brakuje, wręcz przeciwnie, ale sił brak – upał plus dzieci równa się wakacje w mieście (to cytat, żeby nie było że kradnę) i opalenizna.
Plagi egipskie nas nękają. A także ropa błękitna w uchu, od pływania tu i ówdzie. Oraz owsiki, zapewne i od pływania, i od piaszczenia. W sumie nie wiadomo czemu. Łatwiej nabyć zatyczki pływackie do uszu oraz odrobaczyć i zdezynfekować (taki eufemizm zamiast wysterylizować…) psa, koty i królika niż dzieci… Ale co nas nie zabije…
Tymczasem życie toczy się torem zupełnie wykolejonym, mieszkamy na kąpielisku oraz w piaskownicy, tudzież na warsztatach Warhammera 40 000 (cokolwiek to znaczy, odsyłam do Latorośli) oraz na ściance wspinaczkowej (albo lęk wysokości albo ja. Na razie mamy fifty-fifty i zakwasy. Syn mnie na ambicję tak wjechał, że normalnie nie miałam wyjścia.)
Zmagamy się także z kolejnymi sytuacjami typu AllyMcBeal. Co prawda nie potykam się na prostej drodze (w każdym razie nie tak często) i nie mam zwidów w postaci niemowlaków, ale każde zetknięcie się z korporacją własną zakrawa na kabaretowy odcinek serialu. Zetknięcia z korporacjami cudzymi tudzież z instytucjami państwowymi zakrawają na głęboki dramat, i jedynie moje wrodzone lenistwo sprawia, że nie piszę setek donosów do mediów. Błaha w gruncie rzeczy sprawa zagubionego dowodu to Equilibrium, Matrix, Metropia i AllyMcB w jednym. Nie ma nudno.


A wracając do futbolu,
wyjaśniam, że Iowa Super Soccer jest formacją rodzimą, która gra nie w piłkę.

I wydobywa się z głośników na zmianę z innymi Indigo

czy Pink

w celu się nastrojenia na urlop.

A do tego jeszcze w tygodniu ubiegłym na stoliku do korespondencji czekała, na pachnącej papeterii dostarczona, informacja artysty, że właśnie wczoraj się ukazała nowa płyta oraz że można po nią sięgnąć na tę i tę półkę (a Joker’s Daughter jak nie ma, tak nie ma). Dobra, ten stolik i papeteria to jak z Jane Austin czy Salingera, rzeczywistość była bardziej bezduszna, bo list był elektryczny, a płyta prasowana w formacie empetrzy, ale muzyka jest muzyką jest muzyką, bardziej ulotną niż róża, wszakże jakże urokliwą.


I jeszcze: dziś urodziny Okruszyny.
You are very special
and you deserve the best.
I wish you a wonderful life
filled with love and happiness.
I hope others bring you joy,
just as you've brought joy to me,
then you can weather any storm
and be all you want to be.
Happy Birthday
Wiem że to nie Szekspir, nie Donne ani nie Keats…. 

A z ciekawostek przyrodniczych donoszę, że z racji upałów ograniczyłam (nie porzuciłam, bez obaw) picie kofeiny w kawie na rzecz kofeiny w yerba mate. Nazwa hiszpańska, kofeina pochodzi, a jakże, z Argentyny, picie przez bombillę to niezły czad. Może mi ten zwyczaj zostanie na dłużej, kto wie? Kawa nie kot, chyba się nie obrazi...
Dostałam od tego kofeinowego ziela powera intelektualnego i okazało się, ze z mojego mieszkanka na kurzej stopce da się jeszcze coś wycisnąć. Nie, nie remont, bo tego ze mnie nie da się wycisnąć, ale wygospodarowanie przestrzeni, naciągnięcie gabarytów proporcjonalnie do gabarytów dzieci (kurde, czemu coraz większe?!). Mam pomysł, mam projekt, brak czynnika płatniczego,więc mimo niewielkich kosztów realizację projektu rozpisuję na 12 miesięcy. Będę donosić.

piątek, 9 lipca 2010

Happy birthday

No, bo dziś ma urodziny Miszczu.

Wyrodna matka jestem, powinnam zacząć że Latorośl miał urodziny wczoraj.
Ale radio wiadome obudziło mnie dziś Seven Nation Army w wersji albumowej i do 9 rano puściło jeszcze 3 inne wykonania. Sama niedawno szastałam tym utworkiem, ale kurcze, Jack White, nawet jeśli założyć że jest mainstream, to nie tylko ten jeden kawałek (ze Słonia WS) coverowany w ilościach hurtowych świadczy o Jego geniuszu. No. Z racji bytności daaaleko dałam radę przesłuchać większość Jego dyskografii. Wniosek: Czajkowski z Musorgskim XXI wieku, Mozart z Beethovenem postmodernizmu, Barber z Griegiem współczesności!!!

A parę dni temu była rocznica śmierci Jima.    

Z okazji urodzin Latorośli wesoło, głośno, tortowo-prezentowo i uroczyście.
A że lada moment urodziny będzie miał i Junior, są zmiany. Od śmierci tragicznej chomika stanowisko zwierzaka Juniorowego pozostawało nieobjęte. Do wczoraj. Wakat nieaktualny. Pozwólcie przedstawić sobie: Karla* we własnej osobie:

* nie od żony prezydenta, tylko po prostu. Pomysły na imiona (współautorstwa Blondie) typu Dedłeder, Karen, Alison, Meg, Elson – nie przeszły. Było jeszcze Dasza, Kida i Kropka. Ale ten kot biurkowy szylkretowy rasy europejskiej (za moich, przedunijnych, czasów mówiło się na tę rasę dachowiec) jest żeński i po prostu wygląda jak Karla. Na razie pies burczy, kot niebieski syczy, mała się puszy i prycha. Ale sieciunia mówi, że to normalne, postępujemy zgodnie z radami i będzie OK. Psina nadal wyżera z kociej miski, ale tym razem żarcie dla młodzieży. 
Aha. Jak ktoś tęskni za Blondie to donoszę że mniej więcej od koncertu The Dead Weather Jej komp jest ded.

środa, 7 lipca 2010

System mechanicznie doskonały


Jako się rzekło, system działa z wyjątkiem wakacji. Wszystko się rozłazi i rozjeżdża, a różne życiowe phi i zmory wykorzystują te luki i wsypują piachu w trybiki, o podstawianiu nogi nie wspominam.   Rozwala mnie to, wytrąca z równowagi tak kruchej, że w większość z tej mniejszości wieczorów kiedy stwierdzam, że nic mi się nie zawaliło na łeb przez cały dzień, ogarnia mnie euforyczne zdziwienie, że oto znów przeszłam po linie nad przepaścią, i to bez asekuracji (jak z filmu Lemura). 
Ale ja się pozbieram i wysmaruję za pomocą Brackiego laurkę, i niech wadza (jakkolwiek ambiwalentne, żeby nie napisać anarchistyczne, jest moje do niej nastawienie) coś przedsięwźnie (jak to napisać po polsku?!) w materii.   
A z pozytywów na plus: red. Jaślar opowiadał dziś o jakimś zaspole typu umpa umpa i powiedział: "byli tak przystojni, że wszystkie panie zgromadzone przed telewizorem w świetlicy ośrodka Neptun płakały i rozmazywały sobie świeżą opaleniznę". Perełka, czyż nie? Jak w zalewie informacyjnym mundialowym (jestem jednak z kosmosu) jedyne moje skojarzenie z tym sportem: Goicoechea. Za  skarby piratów z mórz południowych nie pomnę, jaki to mundial i w jakiej drużynie grał, ale pamiętam że był na bramce. No i to brzmienie nazwiska: poezja!  
Wciąż mam w środku żal do losu o moją niebytność na The Dead Weather. Nastrajam się zatem na OFF. Z braku na liście festiwalowej moich ulubionych Hatifnatów dziś nastrajaliśmy się LaoChe gremialnie, a ja w zaciszu moimi upatrzonymi w programie wykonawcami (rodzimymi) jazzowymi i jazzawymi. O VooVoo było niedawno, o Brygadzie Kryzys dawno, o reszcie pewnie będzie powoli. A na razie czekamy na nich: 



niedziela, 4 lipca 2010

Białe krwinki


Mogę się uczyć. Mogę się rozwijać. Mogę hodować grubą skórę. Ale mi się nie chce.
Zamiast tego jestem chora. Z zazdrości. Taaakie zmarszczki mnie się zrobiły od tego. Nawet mimo tego, z jestem zazdrosna nie tylko na czczo. Humor mnie się zepsuł na dobre i na długo, z tej znaczy zazdrości.

Bo Blondie dziś na dwa oka swoje zobaczy Jacka White’a. A ja NIE. I ona go jeszcze usłyszy, i w ogóle. A ja nie. I miej tu człowiecze energię do życia. I uwierz, że blondynki nie mają lepiej. Szit.

Ledwo nieco-nieco zmory zbladły, o pół kroku odpuściła armia upiorów, za sprawą Studentki – za co wdzięczność – a już napadła mnie obrzydliwa zazdrość. O Jacka W. bo generalnie na Open’era mnie nie ciągnie – za duży spęd, za daleko.

Zapadłam się w sobie. Latorośl nawet się zaniepokoił, bo rośnie kupka książek nie-czytanych, a ja, po powrocie z fontanny czy basenu (samerindsity) czy gdzie tam nas popołudniami nosi, spędzam czas w towarzystwie Ally. Teraz nikt takich seriali nie robi. I widzę, jak bardzo mi Ally jest bliska. Niektóre rzeczy zdarzają się tylko Ally i Wiśni, aż dziw że jej jeszcze nie spadła na maskę auta brama od myjni, a ja nie widzę wszędzie Macy Gray… Ale te piosenki przewodnie, te moralne wątpliwości, to grzebanie na styku sumienia i przepisu... moje klimaty. Tylko Ally albo ja możemy w największym dole wrzucić sobie odcinek ze śmiercią Billy’ego i posypać soli na rozdrapany strup. Dzięki niej wycofałam się właśnie na płycizny i postanawiam zarzucić na lato rozterki. Może mi się uda. Dużo pracy mi pomoże.

Wróciliśmy właśnie z grilla który był przedłużeniem spotkania postmaturalnego. To jednak fuks, mieć ludzi z którymi po 16 latach jest jakby one wcale nie minęły, a jedyna róznicą są plączące się dzieci i małe luki w faktografii – nic więcej.

Pisać mi się nie chce, i tak wszyscy są na wakacjach, więc nikt tu nie zagląda.
A ja też posłucham sobie Jacka, nie tylko coverowanego.

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.