Mając z tyłu głowy obraz Amber z House'a, umierającej na skutek zatrucia środkiem przeciwgrypowym (oraz z braku nerek), żrę popularny lek na objawy przeziębienia i grypy. W malignie polekowej kontempluję płytę "Wrocław". Piosenka miejska była już na EPce "Don't think too much" i się będę stosować do tego tytułu. Wspominam, nie myśląc za wiele, czasy długonocnych przydrinkowych rozważań w Siedmiu Kotach nad brakiem wrocławskiego concept albumu. Ktoś nas podsłuchał, kolego drummerze. I dobrze.
Ale nie-myśląc ciężko jest słuchać nowych tekstów Natalii do innej wrocławskiej muzyki.
Mam nadzieję, że jak wrócę do pełni zdrowia (pojęcie, rzecz jasna, względne...) nadal będzie mi się to podobało.
Wracam do pozycji horyzontalnej żeby mniej się kręciło w głowie. Jutro znów obowiązkowo dobrowolny diner z pryncypałem. Są takie momenty, że mam ochotę stanąć na stole i zacząć wrzeszczeć na korporacyjny ład. A raczej nieład. Moralny, i płacowy, i w ogóle. Jak mawia Blondie, życie nie jest sprawiedliwe, i ch***.
Aha, ogłoszenie. Szanowny św. Mikołaju, potrzebuję praworęczny wachlarz, najlepiej typu flamenco. Od pożyczonej od Królewny zabawki bolą mnie ręce.
Alu, Tyś powinna zostać krytykiem muzycznym, w tej branży tak brak sensownych ludzi.
OdpowiedzUsuńNo, dlatego nie będę się z tą branżą zadawać :-) Dlatego tez nie jestem politykiem, własnym prezesem, panią z dziekanatu itd
OdpowiedzUsuńDo Blondie: jak to dobrze że nie wszyscy sie składają z cynizmu ;-)