niedziela, 6 marca 2011

Dum-taka-taka-dum-dum...

Nie, to nie to co myślicie. Kompletnie nie mamy z Królewną czasu na warsztaty arabskich rytmów, ani na saggaty, ani w ogóle. Rytm mojego życia przyspieszył (o ile było to jeszcze możliwe!), i teraz brak czasu jest tak oczywisty jak korporacyjny poniedziałek po relatywnie leniwej niedzieli. Przyspieszenie jest we mnie, w środku, i tylko mam nadzieję, że ten pędzący czas to "dojrzewam i rozkwitam" bardziej niż "starzeję się".
Brownie podpisała umowę, co mnie boli sentymentalnie. Na szczęście w karfiurze jest półka z Guinnessem. Ja nie mam korzeni, Sis jest bezdomna, sputniki nisko latają, długi rosną. Nie, nie mam doła. Znaczy mam, ale kontrolowanego. Musi przejść przeze mnie i odpłynąć. Troszkę stoję z boku i patrzę na to, a troszkę się delektuję melodramatyzmem.

Tytuł stąd, że Me,Myself&I płytę wyczekaną wydało. Pierwszego dnia sześć przesłuchów, ciało samo mi się ruszało. Strasznie wchodzi mi w człowieka holistycznego ta muzyka. Strasznie! Żeby Wam apetyt wyostrzyć:


Z Chopinem w tle:

A to znacie z radia:

Nie mogę obiecać, że nie będzie więcej.

*
Co Wam się kojarzy jak słyszycie słowa "Phil", "day", "paradise"? Stare, ale fajne, nie? Ale to nie to. Zadano mi taki oto kawalątek, koniecznie z teledyskiem, który koniecznie należy obejrzeć, koniecznie cierpliwie, koniecznie do ostatnich kadrów.


No i muszę przyznać - video ma sens, i daje po głowie.
A w ogóle, to siadłam żeby napisać z obawy oraz żeby uprzedzić. Bo poważnie obawiam się, że lada moment zaroi się od apeli, wezwań i zapytań w stylu "Alu, gdzie jesteś?", "WiśniaMcBeal, żyjesz?", "Co się dzieje u StoneCherry?" i tym podobnych. Otóż, oświadczam publicznie, że jako ex-singielka (z naciskiem na ex), naprawdę mam czas skurczony jak sweterek wyprany w 60 stopniach, a każdą wolną chwilę (czyli średnio 10 minut tygodniowo) spędzam ostatnio na byciu wielbioną najpiękniejszą, najmądrzejszą i w ogóle kobietą na świecie. Z naciskiem na "w ogóle". Proszę zatem o zrozumienie i wybaczenie mi zaniedbań na polu blogerskich obowiązków.
*
Góra prasowania była akurat na Blue Valentine. Michelle Williams (Mammut), będąc blondynką ale nie będąc Barbie, staje się jedną z moich ulubionych. Ma odrosty, nie ma silikonu, i ten nos! zamieniam się na nosy od razu!. Ad rem. Film wstrząsnął mną do pięt, o wiele bardziej niż Revolutionary Road. Tytuł sugerował bzdurkę, a pozostała smuga zamyślenia. Zadaję P.T. Czytelnikom jako zadanie domowe.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.