Napisz coś - nęka Brownie.
Pisać zaczęłam w czwartek, po Modliszkach. Szło mniej-więcej tak:
Jakże innym od poniedziałku jest czwartek! Też podzielony na drobiazgi, ale jakże inne: jak diamenciki nanizane na nitkę. Jak ziarenka aromatycznej kawy, jak nasiona kakao (najnowsza teoria amerykańskich naukowców głosi, że to czekolada a nie diamenty jest najlepszym przyjacielem kobiety).
Od cytatu z Diuny znalezionego jako motto numeru w prasie, poprzez tejże prasy doniesienie że Marita Alban Juarez (Okruszyno - szopenolożka z dredami) skończyła nagrania i tylko co patrzeć płyty (bardziej pewnie latinjazzowej niż szopenowskiej, nie dodam nieszczerego "niestety"), poprzez kilka telefonów az po dnia zwieńczenie: Modliszki (łac. Mantodea).
W ilustracjach miał być McFerrin, bo stowarzyszenie omawiało go rozlegle. Ale czasu brakło. Potem był piątek w operze, z wcieloną i zmaterializowaną magią Czajkowskiego. Urzekły mnie zwłaszcza danse chinoise oraz danse orientale, ale czy ktoś się zdziwi? Przy czym z przykrością odkrywam, że w płytotece tańców chińskich i arabskich z "Dziadka" mam ze trzy, a wschodniego ni nutki. Slovak Philharmonic, Michael Halasz.
Potem był weekend i wyspałam się jak niedźwiadek zimą. I koncert Micromusic, na którym Natalia-Szpileczka głosem grzecznej dziewczynki śpiewała że ma w dupie, zamiast w płytowym nosie. Właśnie tak. W dupie to mam.
Siedzę i uczę się od niej mieć w dupie, bo w poniedziałek wypadł z szafy trup. W zasadzie dwa, w tym jeden trup gnidy. A ja, następna grzeczna dziewczynka, zamiast z zimną krwią kołkiem osinowym, srebrem i święconą wodą oraz czosnkiem, to się zmartwiłam czy trupa nie zaboli, a gnida nie ma alergii na czosnek oraz czy wodą polana zgnilizna nie dostanie kataru, jak postanowię szafę wywietrzyć. Bleee. Ale jestem głupia. Brownie, możesz zadzwonić i mi to powiedzieć znowu. Jesteście ludzie anielsko cierpliwi, słowo. Ktoś powinien mnie puknąć w głowę w takim momencie, dość mocno, tępym acz skutecznym narzędziem. Koniecznie na wysięgniku - bo mogę pogryźć w afekcie.
Oficjalnie i publicznie składam podziękowania. Brownie za wieczornonocne zwiększenie przychodów operatorów sieci komórkowych. Brackiemu, za jego specyficzną prawniczą ekspresję. Oraz, last but not the least, Panu Brzytwie - za dystans i zmianę tematu. Pico della Mirandola rządzi.
A dziś siedzę, wietrzę trupy, i uczę się mieć w dupie i tupać nóżką. I w ogóle.
Poszłabym w góry, a jak mnie takie ciągoty napadają, to w pakiecie z Peterem G.
Nie wiedziałam, że przejście w stan ex-singla może być takie trudne...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz