Od czasu kibucowego oglądania Mostu do Terabithii łazi za mną ta piosenka
I jeszcze ta, a propos Powstania i gry planszowej w której jestem powstańcem…
***
Z archiwum dialogów
1.
(gdzieś między Bytomiem i Katowicami)
Radio: .....…..piosenka na wędrówkę
Blondie (z entuzjazmem): O, tak, tak, ona ma taki włóczykijski rytm
W: Coooo???
Wiśnia dostała takiego ataku radości na skutek sformułowania włóczykijski rytm że według Blondie było to średnio zgodne z przepisami o ruchu drogowym.
No i nie zgadniecie, o jakiej piosence radio mówiło.
Choć w sumie, jest przecież o tym że ktoś tam sobie gdzieś idzie niezupełnie po myśli podmiotu lirycznego, prawdopodobnie na skutek uaktywnienia się genu włóczykija. U mnie też jest bardzo silny, choć w kontekście Karpat bardziej.
Biorąc pod uwagę ilość napisanej na temat nagłych odejść wszelakiej literatury oraz muzyki, ten gen bywa letalny.
2.
przejazd kolejowy na Avicenny, godz. 14.27
Auto: tuk, tuk
Junior: Mamo, scis ladio bo telas się modlimy wszyscy. W imię Ojca i Syna i Świętego. Dziękuję Ci Panie Jezu, nie, Panie Boze, nie, dziękuję Ci Panie Jezu i Panie Boze, za tą psygodę ze Klólewna mogła jechać na Hallejce i ze mam wodę do picia. Amen, w imię Ojca…
Reszta: zamilkła. Wiśnia zawiesiła się w metafizycznym zachwycie nad ewangeliczną prostotą bycia dzieckiem, i nad znaczeniem słowa wdzięczność.
3.
Gdzieś na łączu telefonicznym jednego z operatorów komórkowych
Cherry: M. wychodzi za mąż
Blondie: Znowu?!
Ch: Taaa, i znów za P. Nie mam się w co ubrać!!!!
Objaśnienia:
Obie kochamy M.
M., będąca osobą bliską, dwa lata temu prawie wyszła za (na)rzeczonego P. Gotowa była nawet ta sukienka, etc. Wtedy było prawie.
Dziko się oczywiście cieszę z happy endu, i nawet po przejrzeniu szafy jak najbardziej mam się w co ubrać, znalazłam bowiem kieckę tak wystrzałową, że nie mam w niej gdzie bywać. Będzie idealna. Musiałam co prawda zrezygnować z wyczekanych warsztatów z guru tribala - cóż za złośliwość organizować wesele właśnie wtedy. Ale czego się nie robi… Niestety, ciuch to pikuś. Pojawia się bowiem problem czysto operacyjny. Nie mam z kim iść. Ponowne przejrzenie szafy nic tu nie dało. Jeśli komuś do śmiechu, to zapewne z powodu nie bycia z miasteczka. Z tego miasteczka. I jednoczesnie nie bycia singlem obdarzonym znacznym zestawem om (od: oma) oraz ciotek, oraz z powodu nie bycia przedmiotem plotek tak wyszukanych, że autor powinien dostać Nobla za kreatywność. I z powodu nieznajomości mechaniki śląskiego wesela.
Ratunku, pomocy!
Proszę zgłaszać kandydatury, koniecznie ze zdjęciem. Wymagania: wysoki, przystojny, pod krawatem, z uzdolnieniami do konwersacji salonowej, chętnie bezalkoholowej. Mile widziane umiarkowane umiejętności taneczne (niekoniecznie raqs sharki).
Zapewniam: rewelacyjne towarzystwo (moje znaczy), tatar, rolade z modro kapusto oraz niezapomniane przeżycia (niezależne ode mnie, zgodne z prawem śląskiego wesela). Biały miś gratis.
Blondyni na koniec kolejki.
***
Urlop mam! Łamię notorycznie swoje postanowienie noworoczne odnośnie spania przed północą. Oglądam (bez prasowania!) głupie filmy, które źle mi robią na głowę i serce (np. wczoraj: Sliding doors). Nikt się nie spodziewa hiszpańskiej inkwizycji. Ani erupcji własnej głupoty. Mam za to plany ambitne, dotyczące walki z bombami biologicznymi oraz rozpasanym nadmiarem przedmiotów wokół. Czas mi się rozciąga jak guma, i wciąż go brak. Potwierdza się tylko moja teza, że jak się ma duzo do zrobienia, to łatwiej się zorganizować. A tak: pranie skończone, góra prasowania się zawaliła pod własnym ciężarem, postanowienie noworoczne nr 5 ma przesunięty termin, a mnie cztery sprawy: wizyta u weterynarza, zakupy, gotowanie obiadu (tak!!!) w postaci dwu rodzajów zupy i kolb kukurydzy oraz standardowe zajęcia belly zajmują całą dobę. Na pociechę odmóżdżam się prasą urlopową, i niniejszym dedykuję fragment sobie, Okruszynie oraz innym sfrustrowanym, jak i ja, dysonansem między „mieszkaniem w stanie z moich marzeń” a „nie chce mi się. Jasny gwint, jak mi się nie chce, wolę pójść z dziećmi do parku, poleżeć i pomyśleć o niebieskich migdałach”:
Prace domowe nie tylko męczą – również szkodzą zdrowiu! Naukowcy z renomowanego Uniwersytetu Stanforda wykazali, że kobiety angażujące się w tę działalność są znacznie bardziej narażone na choroby płuc i serca (….)
Dbajmy o zdrowie!
oh yeah!!!
OdpowiedzUsuń