poniedziałek, 23 sierpnia 2010

Układam górę z książek na trawie zielonej

Tylko we Wro muzycy mogli napisać, zaśpiewać i nagrać (a jak mówi Natalia - rzeczywiście najpierw wyśnić) tak piękne coś:
  
Książki rozmnażają się przez pączkowanie. Albo jakoś inaczej, cichcem, w nocy.
W przerwie w przygodach muzycznych, krajoznawczych oraz enefzetowych robimy inwentaryzację książek. Trzeba przygotować przestrzeń do warunków nowego roku szkolnego, nowego grafiku i nowego dziecka, na którym łapę położy państwowa edukacja wczesnoszkolna.
Od wielu lat obowiązuje zasada: przygarniasz książkę pod nasz dach, zrób jej miejsce, wypuszczając jakąś inną w świat. Pobliska biblioteka publiczna nas kocha, ale książki też. Przyciągamy je chyba. Wciąż jest ich więcej - średnio o dwa metry - niż półek. Nie liczymy oczywiście podręczników. A przecież oszczędzamy i książek (niemal) nie kupujemy.
Przy okazji dopada mnie z całym impetem post-decyzyjna melancholia z depresją. Niby wisiało to nad nami od prawie pięciu lat, i decyzja nie jest moja – ja pewnie nie umiałabym jej podjąć – ale boli. Latorośl wręcz rozpacza, i nie przyjmuje do wiadomości racjonalnych argumentów.
Siedząc między naukowymi Himalajami i beletrystycznym Hindukuszem snuję raz ciche, raz głośne rozważania na temat znaczenia książek i przedmiotów, i nad ich wagą dla ludzkiej duszy. Wykonując imitujące siłownię tysiące przerzutów tomów ze stosu „serie” na stos „historyczne” i dalej na „różne”, wyobrażam sobie, że nasza sytuacja jest komfortowa. Jest ucieleśnieniem i aktualizacją postulatu gospodarczej wolności, prawa do decyzji i swobody zrobienia sobie dziury w duszy. Na głos przekonuję siebie, Salingera i syna, że decyzja podjęta przez człowieka, niezależnie od tego, czym uwarunkowana, jest o niebo lepsza od decyzji podjętej przez los – powódź, pożar, wojnę czy nie daj Bóg jeszcze inne jakieś siły wyższe i niższe, pozbawiające ludzi domów, mieszkań i nie tylko książek, ale po prostu wszystkiego. Ale boli. Zaczyna boleć, jak rosnący powoli ropień. Na razie jest w zasadzie zapowiedzią bólu, żalu, i poczucia przemijania i nieuchronności. Jest przedsmakiem zwycięstwa sentymentu i wspomnień nad kapitalistycznym racjonalizmem. Oswajam go przez przewidywanie, nakreślanie ram czasowych, dat, formalności. Przez przypominanie przedmiotów które są Tam i dla których nie mam miejsca tu, ale skoro Tam nie będzie, trzeba coś z nimi zrobić. Najłatwiej byłoby się od-przywiązać. Się nie da. Nie tak prosto. Na nic tu autosugestie, że obywam się bez nich od lat. Ale co innego obywać się, ale wiedzieć, że są bezpieczne, a co innego zadecydować o ich losie ostatecznym. Co innego nie pojechać, nie być, nie trwać, nie wdychać zapachu, nie spędzać czasu, ale wiedzieć że w każdej chwili MOŻNA to zrobić, a co innego nagle, mocą (prawie) własnej decyzji się tej możliwości pozbawić. Na razie nie wyobrażam sobie że Tam będzie cudze, że moje dzieci – poza Latoroślą – nie będą go pamiętać, lub jak przez mgłę. Dziwne i śmieszne może się to wydać, ale najbardziej boje się utraty trawy. Nikt już nie będzie miał swojego kawałka trawy. A może wpisać by to w katalog praw człowieka? Niezbywalne prawo do posiadania określonego metrażu świeżej, prawdziwej trawy? Tyle, żeby bose stopy się zmieściły, wystarczy.  
Prawa człowieka są z jednej strony jak trawa – podobno – wieczne i uniwersalne, a z drugiej jak Yeti. Nikt tak do końca nie wie, jak wyglądają, a wszyscy się ekscytują i konferują międzynarodowo. I festiwalowo. Przestudiowałam materiały nt praw człowieka przytargane z OFFa (dzieci w tym czasie przegryzały się przez zagadnienie ”dlaczego JA mam oszczędzać wodę”, także przywiezione z PAHowskiego stoiska festiwalowego). O ile skutki edukacji wodnej są chwalebne, o tyle human rights powodują zmarszczki i bulgoczącą bulwersację. Ale o tym (i innym) następnym razem, jak czas się naciągnie...            

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.