niedziela, 29 sierpnia 2010

Succar ya banat


Weekend który w ogóle nie zapowiadał się słodko, raczej nudno (ileż razy można Caramel obejrzeć?), okazał się jednak bardzo twórczy – odwiedziliśmy Bliski i Daleki Wschód, Egipt oraz Czarną Afrykę. Zaczęło się od Karmelu, którego oglądanie kończy się u mnie zwykle malowaniem paznokci (wspomnienie Mirellowych wakacyjnych wpędza mnie nieustannie w kompleksy na tym punkcie…) i zakładaniem najfajniejszych kolczyków. Tego lata straciłam dwa ze swoich ulubionych. Dwa nie do pary, rzecz jasna. Słyszę w tle chichot Ally Mc Beal…

Deszczowe pół soboty to Egipt, pustynia Berberów i Arabia, z krótkim wypadem do Turcji. Królewna z dumą przyniosła swój pierwszy taneczny dyplom, choć część zajęć poświęciła na rysowanie niebieskiej ośmiornicy. 


Drugie pół to dalsze zgłębianie Azji w towarzystwie Latorośli, czyli stary, poczciwy Shogun. Trzydzieści lat temu serial miał dwanaście odcinków i tyle. Żadnych siedemnastych sezonów, w których widz już nie pamięta, skąd bohaterowie się wzięli, kto z kim i dlaczego, żadnego mnożenia i ciągnięcia pobocznych wątków, cudownych powrotów zza grobu i podmieniania aktorów z powodu zmiany kontraktu. Gdyby Shogun powstawał teraz, John zaliczałby wszystkie Japonki, a w finałowym odcinku czterdziestego sezonu poleciałby na Księżyc. Seppuku pokazane byłoby naturalistycznie, a muzyka byłaby elektryczna bardziej niż orkiestrowa. A tak – oglądamy cały serial w leniwy weekend (i kilka nocy), syn chłonie japońskie słówka i tajniki walki, tłumacząc mi kiedy bokken, kiedy katana. A ja patrzę sobie na zderzenie XVII wiecznego Zachodu i Wschodu, feudalizmu (z Kościołem w tle) ze wschodnim feudalizmem (z zen w tle), i wychodzi mi, że do tekstów o prawach człowieka, co je dostałyśmy na OFFie zamiast srednio zaśpiewanego białymi głosami gospel powinno być dołączone DVD z „Shogunem” i „Konfucjuszem” jako ilustracjami wartości azjatyckich. Serial nie tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że nie ma czegoś takiego jak uniwersalizm praw człowieka, ale jest asymetria, i dlatego wszelki zachodni, nie tylko amerykański, paternalizm jest z gruntu zły. Zachwyca mnie – nie mylić z jakimś niezdrowym sentymentem do buddyzmu – tłumaczenie azjatyckiego podejścia do życia, źródeł etykiety, powodów ucieczki w głąb siebie, w zderzeniu z niewinnością, brakiem wstydu ciała – cała lekcja udzielana przez kobietę Anglikowi odbywa się we wspólnej łaźni, co dla niej jest naturalne, a dla niego – zaskakujące. Japońskie podejście skojarzyło mi się z opisem ludzi w raju przed grzechem. Zostawiając z boku wewnętrzną feministkę, rozpływam się w zachwycie nad kolejnym tłumaczeniem jak możliwa jest miłość ponad ciałem – bo miłość cielesna między ludźmi związanymi innymi węzłami małżeńskimi jest niemożliwa, jest przestępstwem… Jak dobrze byłoby, gdyby także współczesny chrześcijański Zachód przypomniał sobie takie możliwości… Nie wiem tylko, czy rozwiązania stosowane przez japońskie kobiety to szacunek dla męskiej natury czy kompromis wynikający z rezygnacji i pogodzenia się z losem. Szczerze odsyłam do serialu.
Niedzielę spędzamy we wiosce pigmejskiej, co zmusiło mnie do opanowania umiejętności posługiwania się telefonem jako aparatem z lampą błyskową (ale i tak uważam, że telefon jest do rozmawiania z Blondie a nie do fotografowania), żeby uwiecznić synów jako wojowników z tarczą z żółwiej skorupy, a potem całą galerię masek na dziecięcych nóżkach. Sama rzucam się na bębny, na których odtwarzam posiadaną od wczoraj wiedzę o rytmach, i masmoudi kabir 4/4 (dum-dum-raka-taka-dum-raka-tak) wychodzi mi całkiem nieźle, choć pierwszy lepszy bębniarz pewnie by się czepił pozycji dłoni i palców.
Przy okazji zupełnie niechcący szalejemy na koncercie Maleo Reggae Rockers i kongijskich bongistów (bongersów?), aż do domu zapędza nas dziki głód.     
Cała ta wycieczka przez pół świata skłania mnie do ponownego zastanowienia się nad męczącym i ograniczającym horyzonty europocentryzmem. Daleki Wschód? A skąd daleki? Bliski? Dokąd stamtąd blisko? Postanawiam sprawdzić, czy tacy na przykład Amerykanie czy Australijczycy też mają mapy z Europą w centrum wszechświata, ale nie wiem czy to gugle wie, że szukam z Polski, czy po prostu tak jest, że ten południk zero, oś mapy ciągnący przez Londyn, zawsze jest w środku.  Znajduję natomiast takie obrazki:
(żeby było wyraźniej, kliknij na obrazek)

Znów mam co odsypiać. Dobranoc się z Państwem. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.