poniedziałek, 6 września 2010

Wake me up when september ends

Źródło tytułu ma swoje lata i jest z płyty American idiot. Tak na marginesie.

Chętnie bym przespała ten miesiąc. Lata już nie ma, pięknej, kolorowej, pachnącej jesieni – jeszcze nie.  Nowego grafiku też, gdyż dwa miesiące wakacji to dla szkoły i instytucji pokrewnych zbyt mało, żeby zorganizować nowy rok szkolny – lekcje, treningi, świetlicę itd. - w taki sposób, żeby rodzic nie czuł się jak pijany partyzant. I zebrania. Moja pasja: zebrania. Roztrząsanie problemów kluczowych dla istnienia świata, jak to rodzaj podeszwy w tenisówkach oraz rodzaj plasteliny. Oczywiście zebrania wszystkich klas i grup są jednocześnie, żeby ktoś, kto ma więcej niż jedno dziecko przysłużył się idei autoklonowania. Gratis.
Szkoły nie lubię. Żałuję, że moje dzieci są do niej zmuszone chodzić, taki los. Ale gdyby obowiązkowa (tfu, tfu) nauka mogła zacząć się od etapu, powiedzmy, gimnazjum, nie byłoby tak źle.
Poza wszelkimi bulwersacjami okołoszkolnymi i okołopaństwowymi, naprawdę wytrąciło mnie z równowagi jedno: apel szkolny, a dokładniej zachowanie ludzi podczas hymnu (niech Bóg i ojczyzna wybaczą automatyczny efekt wah-wah w playbacku). Uwierzcie mi, sześciolatki zachowywały się godniej niż ich rodzice. Masakra. Swoją drogą, hymn jest jaki jest, ale w latach dwudziestych poprzedniego stulecia zastanawiano się nad różnymi pieśniami, np. tą też. Pomijając nagranie, czemu nie?
   

A poza tym, wróciłam z korporacyjnych wojaży, na których wystąpiłam w mafijno-baciarskim kaszkieciku oraz przekonałam się że paintball w żadnym razie nie jest zabawą dla dziewcząt z pensji, w odróżnieniu od wspinaczki skałkowej oraz chodzenia po linie nad przepaścią. Nawet udało mnie się zezem zerknąć w dół i przeżyć, bez zmiany koloru na zielony. Znaczy, rozwijam się. Nie wiem tylko jak oswoić wieże i schody. Aha, ruletka na fałszywe dolary też jest kul. W przeciwieństwie do złośliwego wkurzania mnie przez korporacyjnego kolegę, który trzysta razy chwalił się biletem na prawdziwe The Wall. Bilet wart kupę szmalu. Gdybym miała taki majątek, zastanawiałabym się czy Waters, czy Reda. A tak - mam dziurę budżetową jak krater Wezuwiusza i nie mam dylematu. Co nie znaczy, że nie chciałabym... Ale z trzeciej strony, bulić straszną kasę za stanie na stadionie i patrzenie w telebim?! Ty Blondie nic nie mów, bo też masz taki bilecik. Życie nie jest sprawiedliwe. Wcale ale to wcale!
W czasie mojego mykania po linie i moczenia się w błocie na quadzie zmagania ze szkołą oraz przytulanie kotów wzięła na siebie Blondie. Karla chyba jej teraz szuka w domu… Nie zdążyłyśmy odbyć zwykłych filmowych rytuałów, nie licząc siedzenia Gary’ego Oldmana podziwianego przeze mnie (ku zdumieniu Blondie) gdy moczył je w jeziorze. Nie zdążyłyśmy, bo zapadłam w sen weekendowy.

A z nowości – zakochałam się w saggatach, znaczy zillsach, znaczy w finger cymbals. Nad wzajemnością popracujemy. Sąsiedzi mnie pokochają bez dwu zdań.

To ja pójdę już na biznes diner, jak zwykle i co miesiąc - z dzikim entuzjazmem.   

5 komentarzy:

  1. Oby do włączenia ogrzewania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ha, u mnie własnie akcja odpowietrzania :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale jak ta pizzanight, spodziewałam się barokowych opisów kulinarnych, a tu nic, nic - mała niestrawność, czy co?

    OdpowiedzUsuń
  4. Ach, słów brak po prostu :-) Cierpliwości :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. no wszystko pięknie ładnie, ale nie widzę, jak bolące gardło przeszkadza w pisaniu, co, sister?

    OdpowiedzUsuń

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.