Zagadka.
Przeczytaj uważnie poniższe teksty i wskaż różnice
1. Czyż nie jest to, przyjacielu, najwyższy czas, abyś się obudził? Od jak dawna jesteś zagubiony we śnie? Nie czujesz, jak mędrcy potrząsają tobą, mówiąc: „Obudź się, proszę, obudź się, to tylko sen!” Wiesz o tym, prawda? W głębi duszy wiesz, że to tylko sen i ż przebudzenie jest możliwe.
2. Zbudź się, o śpiący, i powstań z martwych, a zajaśnieje Ci Chrystus.
Nie obiecałam, że będzie nagroda. Wręcz przeciwnie – będzie marudzenie. O różnicach.
Za pierwszy cytat można dostać więcej za wierszówkę, no i jest trendy. Co z tego, że oba teksty mówią mniej więcej o tej samej duchowej rzeczywistości, skoro do drugiego nie da się nic dodać, a na kanwie pierwszego można bić niuejdżowską pianę przez wiele stron śnieżnobiałego papieru o dużej gramaturze?
Autorem drugiego tekstu jest niejaki Paweł z Tarsu (Ef 5,14), pierwszego – mój ulubiony Ken Wilber, zacytowany w okolicznościowym listopadowym numerze mojego miesięcznika. Yhm….
Drugi tekst jest passe, pochodzi z mrocznego, ciemnogrodzkiego chrześcijaństwa, które winne jest uciskowi kobiet, rewolucjom, tajfunom i upadkom meteorytów. Pierwszy – jest trendy, jest duchowy, skłania ku refleksji, może dzięki niemu któryś z czytelników porzuci prostacką modlitwę a zacznie medytować? Wszystko wszak, co duchowe, rozwijające, wyzwalające z lęków i ograniczeń, pochodzi ze Wschodu albo bezpośrednio, albo via amerykańska era wodnika. Bardzo trendy w ostatnich tygodniach jest upublicznić na portalu swoje zdjęcie z imć Tensinem Gjaco, którymś tam – bieżącym - dalajlamą*. Jakby tak z obecnym papieżem, to obciach.
Jeżeli nadchodzi listopad, wypada w miesięczniku napisac o imponderabiliach. Czyli sięgnąć do pani Kubler-Ross, religii tybetańskich, szamanizmu – byle nie do chrześcijaństwa. W myśl jakiegoś intelektualnego spisku niedouczonych religijnie pismaków. Jesteś świadomym chrześcijaninem – won do getta. Szukasz sensu – szukaj w jedynie słusznym źródle: byle dalej na Wschód, choćbyś miał szukać w zabobonach.
Szczygieł powiedział jakiś czas temu, a propos swojej nowej ksiażki o naszych braciach z południa, że to społeczeństwo żyje bez Boga, i stąd ich wielkie poczucie humoru – to śmiech przez łzy desperacji, mający maskować duchową pustkę. Przypomniało mi się to, kiedy po tygodniu walki poddałam się i przegrałam z zabawą halloweenową w szkole. Królewna to nie Junior, chodzący w dwu różnych skarpetkach i różowej bluzce (aczkolwiek ostatnio poinformował mnie, że w wieku lat czterech nie wypada nosić lajtus). Nie chcąc narażać córki na bolesny ostracyzm, skapitulowałam i pożyczyłam jej kolczyki-pająki i czarną bluzkę, dorzucając nabyty mimochodem na wieczorze panieńskim M. stroik na głowę w kształcie rogów, raczej nie bydlęcych. Jakież było moje zdziwienie, gdy odbierając ją ze świetlicy poczułam się jak w Little America – klasy 1-3 uszminkowane i poprzebierane w non-home-made stroje kościotrupów, strzyg, czarownic, zombie, diabłów wszelkiej maści i komplet Adamsów. Jak na festiwalu gotyckiego rocka, tylko bez atłasowych staników. Na odtrutkę zarzuciłam w domu Lawę, żeby przybliżyć choć trochę rodzime Dziady, moim zdaniem bardziej hardcore’owe. Jednak celtycki marketing kulturowy jest skuteczniejszy. Dlaczego, skoro już kultywować pogańskie zabawy w ten czas, nie promujemy własnego folkloru? Swoją drogą, jak silne są pogańskie obrzędy, skoro ochrzczone tysiąc lat temu, wciąż wracają – jak nie drzwiami telewizji, to oknem w szkole…
Przy okazji, ochrzczenie tych szczególnych świąt, a potem rozwój medycyny szpitalnej, strasznie odczłowieczył śmierć – nie sądzicie? Niby wierzymy, jak nas uczono na religii, że śmierć to wejście do nowego życia, że jest zmartwychwstanie, ale czy poza klepaniem tej prawdy z pamięci na mszy jest w tym coś jeszcze? Wyjście umierania z domu, przepisy sanitarne – zakaz trzymania w domu zwłok do pogrzebu, zakaz przechowywania prochów na kominku, nie mówiąc już o niemożności pochowania kogokolwiek najbliższego pod betonowym progiem na dziewiątym piętrze, tylko pogłębiło tabu. Z jednej strony wierzymy z przyzwyczajenia w zmartwychwstanie, więc nie wiemy jak się zachować po śmierci kogoś bliskiego – czy mamy prawo rozpaczać? Z drugiej udajemy, że śmierci nie ma – nawet żałoby nikt już chyba nie nosi, i nie mamy pojęcia, jak zachować się wobec kogoś kto rozpacza - pocieszać? Racjonalizować? Teologizować? Pchać jak najszybciej ku normalności (dla nas, z zewnątrz rozpaczy, najwygodniejsze byłoby gdyby żalobnik znormalniał jak najszybciej)?
Kiedy żal jest już patologiczny? Po pięciu latach?
Niby wierzymy w zmartwychwstanie, ale jak? Jak Atenagoras** w II wieku czy jak Donal Flanagan*** w XX?
A, nie wiemy nic o nich przecież. Nie zarobili milionów na biciu piany o jedności wszechświata, naturalnym i uzdrawiającym kontakcie z przodkami. Nie robili tej pianie helingerowskich rusztowań z pseudopsychologii. Co najwyżej bąkali o świętych obcowaniu, ale to brzmi tak okropnie prostacko, nie tak jak jedność z duchami przodków w siedemnastym wymiarze astralnym.
Ale przecież gdzieś głęboko, w środku, chcemy się ze śmiercią zaprzyjaźnić – i cudzą, i własną. Zwłaszcza własną. Nie wiemy jak. Uciekamy w Halloween, Dziady, chryzantemy i wietrzenie futer na cmentarzu, generalna próbę kozaków przed zimą. Jak Czesi w piwo i śmiech.
A przecież wystarczy pomyśleć nad klepanym "ciała zmartwychwstanie", wystarczy nie tyle uwierzyć w świętych obcowanie, ile go doświadczać. Jeśli nie na co dzień, to wtedy, kiedy jest nam dane – i nie zamykać się przed nim.
Ha. Zamiast wkurzać się na prasę i szkołę, miałam napisać o ekskomunice, co działa wszak ex lege, a nie na mocy medialnego szumu (założę się że media szukają jakiegoś biskupa, który nie używa niemodnych słów, oraz nakazują grzebać asystentkom w necie, w celu odnalezienia jakiegoś autorytetu, co go też anatema spotkała, niesłusznie oczywiście…yyyy….. Henryk VIII?!) Jakoś nie pamiętam żeby przy dyskusji o aborcji ktoś się obruszył, że aborcjoniści, łącznie z całym personelem pomocniczym, są ekskomunikowani – a są, choć radio o tym ni szu-szu).
Z drugiej strony, nie rozumiem kościołowego udawania, z czegoś nie ma, jak tego nie widać.
Co innego wszak mieć jakieś poglądy i przekonania moralne i etyczne, a co innego popierać racjonalne regulacje prawne (z naciskiem na racjonalne), gdyż mamy nowoczesne społeczeństwo popperowskie. Jeśli w prawie jest luka, to nigdy nie jest pusta. Wręcz przeciwnie. I zawsze ktoś cierpi przez tę lukę. Niewinny i bezbronny. To, że nie krzyczy, nie usprawiedliwia luki. Nie popieram brania heroiny, jest niemoralne i etycznie złe. Ale popieram racjonalną regulację rynku narkotyków – brak takowej kryminalizuje obrót i zwiększa liczbę ofiar, nie wspominając o efekcie zakazanego owocu. Dowody – amerykańska prohibicja. Gdzie jest większa kryminogenność? Na rynku tytoniu czy marihuany? Przykład świadomie podany. I muszę tylko zerknąć do jakiś wiarygodnych danych, prze które palenie rocznie więcej ludzi umiera…..
Ale o tym (znaczy nieregulowanym prawnie in vitro) już napisałam tony (w tym niezaistniały doktorat), więc tylko jeszcze okolicznościowo:
*Jego infantylizm nazywa się naturalnością. Jego braki w elementarnej wiedzy – ciekawością świata. Wiara w zabobony – mądrością dostępną tylko wtajemniczonym. A brak skuteczności w polityce – cierpliwym dążeniem do celu. Oto, co z Dalajlamy zrobiła newage’owa propaganda - tak dwa lata temu ośmielił się napisać "Przekrój". Bęcki zebrał, aż się trzęsło. Ale popieram ręcyma i nogyma. Howgh.
** Koncepcja zmartwychwstania ciała tożsamego materialnie ("reanimacja")
*** Koncepcja zmartwychwstania w śmierci - poza czasem nie ma fazy przejściowej, po sądzie szczegółowym nie ma oczekiwania na zmartwychwstanie ciała, lecz jest od razu ciało nowe
PS. Dopala się ślicznie – in red
Gdzieś jest, Alu???
OdpowiedzUsuńWsparta łokciem o zimne i lekko już nieświeże zwłoki sprzętu komputerowego podnoszę poziom czytelnictwa ksiązkowego oraz słuchactwa płytowego, czekając na ratunek ze strony dep IT, w tybie błyskawicznie ekspresowym - dwa tygodnie....
OdpowiedzUsuń