czwartek, 24 marca 2011

Picking up pieces

- Ave pasztet - powiedział sentencjonalnie Latorośl po dogłębnej analizie zawartości lodówki - Lepiej mieć pasję niż chleb z szynką, idę czytać Flannagana (kimkolwiek jest Flannagan....).
- Synu - ja na to - ale są ludzie, dla których właśnie szynka jest pasją, popatrz na Nigellę, ona gotuje z takim talentem i przyjemnością, to jest sens jej życia...
- Weź się, to wariatka jest. Wiem, mamo, że ją lubisz, ale wiesz...Po szynce robi się kupę, a jak się czyta książkę, to ona zostaje.
Jak zobaczycie latające nad domami krwawe strzępy, to Cherry rozpękła się była z dumy na kawałki...

Latorośl symulując dla zachowania jakich-takich pozorów chorobę górnych dróg oddechowych obija się czwarty dzień, a ja muszę iść na wywiadówkę. Mój życiowy entuzjazm zatem wagaruje dziś razem z dzieckiem, połykając bez żucia trzeci tom Flannagana (kimkolwiek jest).
Starsza Siostra po wyprowadzce ze strychu ma zimny kaloryfer, kominek pożerający surowce naturalne i depresyjne przesilenie wiosenne. Akcja reanimacja wieczorem. Wspierać moralnie się uprasza.

Naszło mnie ostatnio, że Led Zeppelin w pierwszym odruchu zawsze kojarzy mię się z bliskością i intymnością międzyludzką (nie mam na myśli seksu), z zaproszeniem kogoś do swojego stołu, nakarmieniem oliwkami, i posadzeniem pod kaloryferem....pewnie z domu rodzinnego to ciągnę. Led Zepps jako podstawa poczucia bezpieczeństwa, można by machnąć doktoracik.

Dziewczynka gra...

wtorek, 22 marca 2011

Cherry & High Water


Przyroda zatacza koło, jak kalendarz i dojrzałe czereśnie. Buty w kolorze, co ja mówię buty, szpilki w kolorze dojrzałej czereśni, dokładnie i bez ściemy w złośliwym rozmiarze mojej chińskiej stópki napadły dziś na mnie kiedy szukałam z Migotką miejsca na lunch. Do podania o jałmużnę (w języku korporacyjnym: podwyżka) dołączę notkę o tym incydencie.

Ale ad rem. Znów mamy dzień wody, zakręćcie kurki, zgaście żarówki, posłuchajcie muzyki. Nic nie zmieniło mojego myślenia od ubiegłego roku.


Damien Rice brzmi tu jak Blunt J., co za faux-pas. Ale postanowiłam nie ilustrować Dnia Wody dymem nad wodą. 

Idę pilnie poszukać czasomultiplikatora, albo co najmniej czasowydłużacza.

Panna Nietoperz do red. Manna: bo Pan mi mówi, że Pana lepsze czasy to były lepsze nawet w tym, że były gorsze, i rozczarowania były bardziej rozczarowujące... Mann: No tak było. 
A potem Panna N. wrzuciła MGMT jako rozczarowanie po błyskotliwym debiucie. Brownie, słyszałaś? Gdzies się cień obawy pojawił, czy Fleet Foxes nie rozczarują...

poniedziałek, 21 marca 2011

Arabian night

Wszystkiego najlepszego z okazji wiosny.
Umówmy się, że w związku z ww okazją Cherry nie przeklina, nie wkurza się, nie dorabia sobie zmarszczek zgryzotami, czyli w szczególności nie używa, w jakiejkolwiek konfiguracji, słów: cywile, człowieka, paternalistyczne, interwencja, dyktator, ekonomiczny, humanitarne, stany, demokracja, ropa, prawa, niewinni, zjednoczone, uniwersalizm, zbrojna, naftowa, interes, kurwa mać, ja pierdolę, weź się Barack, pomoc.
Wychodzi na to, że nie mogę napisać nic.
Zresztą, ile można, znacie moje zdanie. 
Ale Hossama Wam nie odpuszczę. Nic nie poradzę, uwielbiam go.



piątek, 18 marca 2011

My mind holds the key

Myśli chodzą po głowie 
mówi wyrażenie potoczne 


wyrażenie potoczne 
przecenia ruch myśli 


większość z nich 
stoi nieruchomo 
pośrodku nudnego krajobrazu 
szarych pagórków 
wyschłych drzew 


czasem dochodzą 
do rwącej rzeki cudzych myśli 
stają na brzegu 
na jednej nodze 
jak głodne czaple 


ze smutkiem 
wspominają wyschłe źródła 


kręcą się w kółko 
w poszukiwaniu ziaren 


nie chodzą 
bo nie zajdą 
nie chodzą 
bo nie ma dokąd 


siedzą na kamieniu 
załamują ręce 


pod chmurnym 
niskim 
niebem 
czaszki



/Herbert Pan Cogito a ruch myśli/

wtorek, 15 marca 2011

Tokyo boogie-woogie


- Musimy. Taką sobie stworzyliśmy cywilizację, że wszystko jest live, wszędzie jest jakaś kamera - odpowiedział radioekspert na poranne pytanie, czy musimy oglądać tsunami i krajobraz po japońskim końcu świata.

Mam w d* taką cywilizację podglądaczy. Dajmy braciom Japończykom cierpieć w spokoju, o ile tak się da. Dylemat aparatu, dziecka i sępa. 
100 tysięcy dzieci straciło dach nad głową lub zagubiło rodziny. Dzielę tę liczbę przez kanapki do szkoły, kontrolę tornistra i trzy poranne buziaki. Przerażające. Nie muszę widzieć fal, zwałów błota czy jak tam wygląda. Pamiętam zdjęcie pękniętej ulicy w Frisco na początku ubiegłego wieku - znacie ten obrazek. Wystarczy.    

Z dzieciństwa niosę nieco już obdarty plecaczek strachu. W głównej komorze jest strach przed prądem elektrycznym i piorunami. Co z tego, że chyba pojęłam działanie pickupa z uzwojeniem pod struną gitary, i zasadę że czarny kabel przewodzi lepiej do wzmacniacza. Nie rozumiem prądu, boję się go. Wiem czemu: czytałam z Fi Dostojewskiego w ostatniej ławce, przez cały moduł na fizyce, zaprzepaszczając szansę oswojenia demona w gniazdku. 
W zewnętrznej kieszonce jest łatwy do wydobycia strach przed atomem, nieźle nakarmiony lata temu przez edukację historyczno-polityczną i propagandę o złych Amerykanach i żydowskich naukowcach, i o origami w Hiroshimie. Z każdą relacją radiową o wybuchach w elektrowniach po trzęsieniu cierpnie mi skóra, a strach coraz śmielej wyłazi na świat. Niedobrze. Mocno niedobrze. Paraliżuje mnie to od środka, miotam się w pół drogi między krzątaniem się wokół własnej, względnie sytej wszak i bezpiecznej codzienności, z głęboką wdzięcznością że to nie ja, że nie mnie, a stanem nihilistycznego zawieszenia w uznaniu kompletnej nieważności tej codzienności w obliczu cudzej utraty wszystkiego, z korzeniami - nie z decyzji, jakkolwiek umotywowanej, tylko tak po prostu - że się żyje. Melodramatyzuję. Winny li niewinny, tu dramatyczne szarpanie strun gitary, kiepsko nastrojonej, szamotana, teatralne westchnienie. Cofnęłam się w rozwoju do drugiej licealnej. A może nigdy z niej nie wyrosłam? Chyba nie chcę wiedzieć.      

Muzyka dzięki uprzejmości domowego maniaka japońszczyzny, słuchającego serwisów radiowych ze łzami w oczach. Rodzinnie cierpimy na całkowity brak nie tylko grubej skóry. Naskórka nawet.

poniedziałek, 14 marca 2011

Sister Self

Otóż.
Jako że nabyłam drogą poprzez fejsa kolejną osobę (po Starszej Siostrze oraz - pośrednio - Panu Brzytwie) co to się z nią w pół słowa, i ta sama długość fali, i wiecie, ten feeeeeling, co się nie zawsze po skończeniu liceum łatwo załapuje (w każdym razie nie bez tequili czy innych wspomagaczy...) , no, wiecie.... Więc gdyż ponieważ, to otóż niniejszym zarządzam, że od teraz na tym blogu złego na fejsa słowa powiedzieć nie dam. Kropka. Ja tu rządzę.


A żeby nie było zbyt krótko, to przytoczę coś, co umierając ze śmiechu relacjonowałam telefonicznie Studentce (tak, złośliwie tego używam. Jak się kto nie broni, to student), a tu ciągle mi umykało. Rzecz z radyjka wiadomego, sprzed paru tygodni:

Stelmi opowiada, opowiada, opowiada o ulubionych efektach producenckich. Na tapecie Daniel L.
Wchodzi Panna Nietoperz: A Twoim producentem jestem JA.
Stelmi: Taaak, jesteś moim Lanois...
PN: Ale ty nie jesteś taki znowu young*...
Stelmi ugotował się z kretesem. Pomylił Neila Younga z Milesem Davisem (sic!!!) zapowiadając koniec audycji. Kocham Panią Nietoperz, jednak. Ugotowany Stelmi - bezcenne. 
* Neil Young jest najnowszą "produkcją" nadwornego wytwórcy U2.


AMJ z czapy, po prostu w chorobie doszłam już do tej półki w płytotece. 

Alan i wspólnicy - z okazji poniedziałku, dla tych, co nie chorują ...

Serendipity

Poniedziałek znowu. Chora jestem.  
Życie gna, bolą mnie skrzela czy oskrzela czy co tam mam.
Się wymądrzam i uśmiecham, i snuję wizje, i uczę się pilnie. A po cichu jedną nogą rozdeptuję obrzydliwe zaprzeszłe robale i kopię czaszki trupów co bezczelnie nadgniłe głowy podnoszą. Jak w komnacie Sinobrodego. Do drugiej nogi mam przyspawaną kulę w postaci hipoteki. Chciałbyś wzlecieć za widnokrag, miasto ci się śni (...) w korowodzie złych dni. Ale się mnie teksty czepiają. Brrr.
E tam, nie chce mi się blogować, wracam do pozycji horyzontalnej, przegryzając inhlacje z nebulizatora antybiotykiem.
Jedyne co mnie zmusi do ruszenia ręką to zmiana płyt. Przytulać się będę do "Jadąc do Babadag": Mogła być niedziela, jeśli w takim miejscu w ogóle działał kalendarz oraz: .... święto oznaczało łagodny bezwład materii. Ludzkie ciała poddawały się grawitacji, jakby chciały powrócić do pierwotnego stanu, gdy duch nie był jeszcze uwięziony, nie szamotał się, nie próbował formować gnuśnej powłoki na jakie takie podobieństwo.
Jak śpiewała panna Imogena: the dust has only just begun to form. Ale teraz kolej na inne dziewczynki.
A moja powłoka gnuśnieje. Świadomie. Na zdrowie. 




(Brownie, Ty wiesz, że ostatnie jest z dedykacją 4U i wiesz, dlaczego).


poniedziałek, 7 marca 2011

Faceci to świnie

I nie wiem jak to muzycznie zilustrować. Moją córkę, moją Królewnę, rzucił facet. Taki wiecie, od przedszkola, ba, od żłobka! Miał jej czelność jeszcze powiedzieć, że jest dziwna. A bidulka nie dorosła do zrozumienia, że to komplement był, a facet to buc.
Idziemy się więc objeść lodami prosto z pudła, a co.
Niech Mateuszowi wylosną zielone uszy! I niech ma dwie lewe stopy! I zeby mu nie wyszły rysunki na plastyce! I ja sobie posukam nowego chłopaka, dobly pomysł mamo, nie?
Czy ja wiem?!
Na ukojenie nerw porzuconej słuchamy trzysta piętnasty raz piosenki z dzwoneczkami. Na wszystkie Glorie Gaynor i brejkmajhart ma jeszcze Królewna czas.

Do poczytania jakoś mniej poniedziałkowo.

niedziela, 6 marca 2011

Dum-taka-taka-dum-dum...

Nie, to nie to co myślicie. Kompletnie nie mamy z Królewną czasu na warsztaty arabskich rytmów, ani na saggaty, ani w ogóle. Rytm mojego życia przyspieszył (o ile było to jeszcze możliwe!), i teraz brak czasu jest tak oczywisty jak korporacyjny poniedziałek po relatywnie leniwej niedzieli. Przyspieszenie jest we mnie, w środku, i tylko mam nadzieję, że ten pędzący czas to "dojrzewam i rozkwitam" bardziej niż "starzeję się".
Brownie podpisała umowę, co mnie boli sentymentalnie. Na szczęście w karfiurze jest półka z Guinnessem. Ja nie mam korzeni, Sis jest bezdomna, sputniki nisko latają, długi rosną. Nie, nie mam doła. Znaczy mam, ale kontrolowanego. Musi przejść przeze mnie i odpłynąć. Troszkę stoję z boku i patrzę na to, a troszkę się delektuję melodramatyzmem.

Tytuł stąd, że Me,Myself&I płytę wyczekaną wydało. Pierwszego dnia sześć przesłuchów, ciało samo mi się ruszało. Strasznie wchodzi mi w człowieka holistycznego ta muzyka. Strasznie! Żeby Wam apetyt wyostrzyć:


Z Chopinem w tle:

A to znacie z radia:

Nie mogę obiecać, że nie będzie więcej.

*
Co Wam się kojarzy jak słyszycie słowa "Phil", "day", "paradise"? Stare, ale fajne, nie? Ale to nie to. Zadano mi taki oto kawalątek, koniecznie z teledyskiem, który koniecznie należy obejrzeć, koniecznie cierpliwie, koniecznie do ostatnich kadrów.


No i muszę przyznać - video ma sens, i daje po głowie.
A w ogóle, to siadłam żeby napisać z obawy oraz żeby uprzedzić. Bo poważnie obawiam się, że lada moment zaroi się od apeli, wezwań i zapytań w stylu "Alu, gdzie jesteś?", "WiśniaMcBeal, żyjesz?", "Co się dzieje u StoneCherry?" i tym podobnych. Otóż, oświadczam publicznie, że jako ex-singielka (z naciskiem na ex), naprawdę mam czas skurczony jak sweterek wyprany w 60 stopniach, a każdą wolną chwilę (czyli średnio 10 minut tygodniowo) spędzam ostatnio na byciu wielbioną najpiękniejszą, najmądrzejszą i w ogóle kobietą na świecie. Z naciskiem na "w ogóle". Proszę zatem o zrozumienie i wybaczenie mi zaniedbań na polu blogerskich obowiązków.
*
Góra prasowania była akurat na Blue Valentine. Michelle Williams (Mammut), będąc blondynką ale nie będąc Barbie, staje się jedną z moich ulubionych. Ma odrosty, nie ma silikonu, i ten nos! zamieniam się na nosy od razu!. Ad rem. Film wstrząsnął mną do pięt, o wiele bardziej niż Revolutionary Road. Tytuł sugerował bzdurkę, a pozostała smuga zamyślenia. Zadaję P.T. Czytelnikom jako zadanie domowe.

wtorek, 1 marca 2011

w dupie

Napisz coś - nęka Brownie.
Pisać zaczęłam w czwartek, po Modliszkach. Szło mniej-więcej tak:
Jakże innym od poniedziałku jest czwartek! Też podzielony na drobiazgi, ale jakże inne: jak diamenciki nanizane na nitkę. Jak ziarenka aromatycznej kawy, jak nasiona kakao (najnowsza teoria amerykańskich naukowców głosi, że to czekolada a nie diamenty jest najlepszym przyjacielem kobiety).
Od cytatu z Diuny znalezionego jako motto numeru w prasie, poprzez tejże prasy doniesienie że Marita Alban Juarez (Okruszyno - szopenolożka z dredami) skończyła nagrania i tylko co patrzeć płyty (bardziej pewnie latinjazzowej niż szopenowskiej, nie dodam nieszczerego "niestety"), poprzez kilka telefonów az po dnia zwieńczenie: Modliszki (łac. Mantodea).
W ilustracjach miał być McFerrin, bo stowarzyszenie omawiało go rozlegle. Ale czasu brakło. Potem był piątek w operze, z wcieloną i zmaterializowaną magią Czajkowskiego. Urzekły mnie zwłaszcza danse chinoise oraz danse orientale, ale czy ktoś się zdziwi? Przy czym z przykrością odkrywam, że w płytotece tańców chińskich i arabskich z "Dziadka" mam ze trzy, a wschodniego ni nutki. Slovak Philharmonic, Michael Halasz.

Potem był weekend i wyspałam się jak niedźwiadek zimą. I koncert Micromusic, na którym Natalia-Szpileczka głosem grzecznej dziewczynki śpiewała że ma w dupie, zamiast w płytowym nosie. Właśnie tak. W dupie to mam.

Siedzę i uczę się od niej mieć w dupie, bo w poniedziałek wypadł z szafy trup. W zasadzie dwa, w tym jeden trup gnidy. A ja, następna grzeczna dziewczynka, zamiast z zimną krwią kołkiem osinowym, srebrem i święconą wodą oraz czosnkiem, to się zmartwiłam czy trupa nie zaboli, a gnida nie ma alergii na czosnek oraz czy wodą polana zgnilizna nie dostanie kataru, jak postanowię szafę wywietrzyć. Bleee. Ale jestem głupia. Brownie, możesz zadzwonić i mi to powiedzieć znowu. Jesteście ludzie anielsko cierpliwi, słowo. Ktoś powinien mnie puknąć w głowę w takim momencie, dość mocno, tępym acz skutecznym narzędziem. Koniecznie na wysięgniku - bo mogę pogryźć w afekcie. 
Oficjalnie i publicznie składam podziękowania. Brownie za wieczornonocne zwiększenie przychodów operatorów sieci komórkowych. Brackiemu, za jego specyficzną prawniczą ekspresję. Oraz, last but not the least, Panu Brzytwie - za dystans i zmianę tematu. Pico della Mirandola rządzi.  
A dziś siedzę, wietrzę trupy, i uczę się mieć w dupie i tupać nóżką. I w ogóle.
Poszłabym w góry, a jak mnie takie ciągoty napadają, to w pakiecie z Peterem G.

Nie wiedziałam, że przejście w stan ex-singla może być takie trudne...


Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.