poniedziałek, 5 grudnia 2011

Kashmir

Czy ktoś wie gdzie położyłam pilota od CD?

Pluszowo znaczy. Led Zepps zawsze kojarzą mi się z ciepłem, bezpieczeństwem i czułością. Nie śmiać się. Tak mam. Rozczulają mnie i rozmiękczają. Skojarzenia z domem. I z dobrym, naprawdę intymnym byciem. Więcej nawet, kojarzą mi się bardzo pościelowo. Nie że pranie, krochmalenie itd.

Mój plan na poniedziałek wyglądał dość ambitnie (po tym jak obejrzałam w nocy, do prasowania, znów "Mammuta", a potem, pod pretekstem szlifowania angielskiego, siedemdziesiąty dziewiąty raz "At first sight", z lubością delektując się sceną, kiedy Mira Sorvino mówi "Betsy, I've for the past five years lived with a man who has the emotional content of a soap dish" itd itd.), mianowicie miało to być
1. gnicie w piżamie
2. użalanie się nad sobą
3. marudzenie
4. odbieranie tylko telefonów wyglądających na telefony od panienek haerek
5. nie wysyłanie żadnych cefałek i ofert szkoleniowych, bo po co.... znów dostanę zlecenie na marzec, w którym nie będę miała czasu spać?

Faceci .... Wszystko przez nich. Zniweczenie planu nawet.
Jeden taki zadzwonił o 6.27, że pobudka, mała, michu, no wstawaj, twoje dzieci do szkoły idą... i coś tam, nie pamiętam, bo spałam prawie, tylko kontekst, że jest ok i mam się nie łamać. Wylazłam więc z najwygodniejszego na świecie łóżka i władzą posiadaną w domu ogłosiłam poniedziałek, i mimo groźby w tym słowie pobrzmiewającej, robiłam przecież kanapki do szkoły za przed-ostatnią* kasę z wielkim na twarzy uśmiechem, na blacie kuchennym bowiem, wciśnięty między ekspres do kawy a noże stoi znowu kwiat w kolorze RGB, na długiej łodydze, smukły i pozytywny. W butelce po riosze, bo ja, nienawykła do otrzymywania, nie posiadam odpowiedniego wazonu. (Zakład się zbilansował, bo trochę nie, trochę tak, wyszło trochę na Siostry, trochę na moje, a rioja była niebezpiecznie przepyszna).

Drugi taki smsem o 8.15 uaktualnił jakieś wirtualne zaproszenie na herbatę, czym skutecznie wykopał mnie z łóżka do łazienki, gdzie szybko zdrapałam warstwę zgnilizny, nie zdążyłam ogarnąć kuchni, a już piliśmy kawę. Uwaga, będzie pean ku czci.
Bo te wszystkie thousands-miles-between-usy się pokończyły były. I jakoś tak jest, że powstają w życiu człowieka, a nawet kobiety, relacje, które potem się kończą, nam chodzi nie o to samo, niektóre kończą się nawet niemiło i w klimacie piaskownicy czy gimnazjum, i zostaje niesmak. Ale zanim się skończą, poznajcie, to Cherry, pojawia się w życiu delikatna siatka nowych nice to meet you.  A potem, jak już niesmak, to zostają te znajomości, niezależnie, bo ja fajna jestem**.
I powiem Wam, że nie spotkałam chyba, w tej rzeczywistości przynajmniej, tak empatycznego faceta. No ja nie mogę. Pępkowaty się nie obrazi, bo był, jest i będzie zawsze, ale right here, right now, ma konkurencję. Facetów tego sortu naliczyłam w swoim życiu sztuk 4. A do tego bigos - jak marzenie.

Uczę się. Żyjąc w spółdzielni single mothers, ciągle się uczę, że dostawanie wcale nie jest gorsze od dawania, i na wszystko jest czas. I już-już prawie ten bigos nie był upokarzający. A co za radość, że ktoś coś zrobił i się dzieli, a zupa będzie na jutro. Uczę się dostawać. Może nauczę się także prosić o pomoc? Na razie ćwiczę proszenie na Brownie, Łosiastej i Urwanej. Idzie kiepsko. Zatankowane auto, poza tym że mnie napawa wdzięcznością, to przecież napawa dopiero po dłuższej chwili, kiedy przestaję się złościć, bo jak Kali komuś dać, to ok, ale jak Kalemu dają.... Łatwiej pożyczyć auto komuś kto potrzebuje niż odebrać z pełnym bakiem (aż tak kiepska z matmy to ja nie jestem). I to w sumie dwa razy.... faceci...
Pamiętam, jak rozkminiałyśmy ze Starszą jak upokarzająca jest pomoc za którą musi się być wdzięczną.
A ja teraz dostaję i nie muszę. To cud. I tym więcej wdzięczności. Tylko co zrobić, żeby pozbyć się tego tlącego się wciąż w zakamarkach duszy poczucia upokorzenia? Żeby umieć się cieszyć tym, że się może być słabą? Przecież zawsze mi o to chodziło, że mi się nie chce już być silną.


I zgubiłam telefon. Tak, jestem uzależniona. Tak, moje relacje z ludźmi realizują się i utrzymują przez smsy głównie. Bez smsów ciężko się spotkać w realu. I lubiłam ten aparat. Nawet miałam tam zdjęcia i potrafiłam radio uruchomić.
Niektóre rzeczy to tylko Ally McBeal i ja.

* przestałam wierzyć w ostatnią kasę. Nie doszłam jeszcze do 0,00. Do 0,27 co najwyżej. Zawsze a to ktoś coś odda, zaalimentuje zgodnie z wyrokiem,  pożyczy, bigos przyniesie, wpłaci zaliczkę, czy wyrówna fakturę sprzed miesiąca.... albo po prostu zapłaci mi za net czy tam auto zatankuje. Jeść co mamy. Bosko jest.
** a fajny fajnego lubi...Okruszyna mi mówi, że się nie łapie kto jest who. Jak wypiję więcej abchaskiego wina, to Wam rozrysuję, jak się tu mają do mnie i do siebie Pan Dwie Belki Gwiazdka, Pan Szeryf oraz Pan Brzytwa (ostatnio niestety jakby bliżej mu w mojej głowie do Pana Mydelniczki).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.

Bygones