poniedziałek, 12 grudnia 2011

trochę tu pusto, gdy milczę sama do siebie/nawet nudzi mnie muzyka


Źle się dzieje.
A potem dobrze.
I znów źle.

*
Myśli chodzą po głowie
nie chodzą
bo nie ma dokąd
siedzą na kamieniu
załamują ręce
(Herbert, vide post z 18.03.2011)

*
Źle.
Zaczyna się od policji, od dyskusji na temat nieco tylko pożółkłego czy może poczerwieniałego, ale ja nie lubię zimy, wiosnę kocham, dla mnie to światło było wciąż jeszcze zielone. Kończy się jak zwykle, aż mi głupio, a przecież nie płaczę, nie ściemniam, prawdę mówię. Nie wsparłam budżetu. Zgubiłam za to rękawiczkę, jak u jakiegoś Chaucera czy jak mu tam, niby norma o tej porze roku, ale miałam być damą, nosić raz w życiu eleganckie rękawiczki i tych właśnie NIE zgubić. Drobiazgi psują humor. Na chwilę.
Potem psuje się wszystko.
Gorzej, umiera Dziecko. Niepojęte, nie zgadzam się. Boli mnie wszystko.
Gorzej, dorosły rzuca się pod pociąg. Nie rozumiem.
Gorzej, żona od kogoś odchodzi, w urodziny. Nie w prezencie. Okrutne, cyniczne.
A na mnie te informacje spadają jednego dnia, w ciągu dwu chyba godzin. Jak wisienka na torcie jest jeszcze mail, w którym zostaję po raz kolejny utwierdzona w poczuciu, że wyrzucono mnie na śmietnik. Jak misia z wyprutym brzuszkiem. Złe słowa mi się pojawiają. Starsza Siostra przywołuje do porządku, trzyma w pionie. Że tak, właśnie, czasem te złe słowa są prawdziwe, czasem trzeba nie tłumaczyć, nie usprawiedliwiać, cham, prostak, manipulant. Impotent emocjonalny. Nie o mnie to źle świadczy, a wciąż szukam w sobie błędów i sama siebie podejrzewam, że coś ze mną nie tak... I źle mi z tym, że dzieje się źle, a ja ubolewam nad czymś, co się skończyło dawno, i chciałam, żeby się dobrze zamknęło. A tak nie było. Ale do dobrego zakończenia trzeba dwojga. Sama nie dam rady chcieć za dwie osoby. I źle, że znów pozwalam się ranić. Bez podstaw. Tak po prostu, pozwalam. 
Wycofać emocje. Odciąć się. Bardzo.
Źle, bo czekają mnie trudne rozmowy. Bo i Siostra, i Obrazotwórczy jakoś na tym ucierpią. I czuję się winna, bo miało być inaczej.
Starsza utwierdza mnie w tu i teraz. Że to nie ja, nie przeze mnie. Nie wina, nie kara. Tłucze w telefonie po mojej głowie, że mam się skupić na tym, że jest - bywa - obok Ktoś. I że właśnie dlatego to wszystko spada na mnie hurtem, na raz, w ten dzień właśnie, w ukradziony codzienności wieczór, żebym nie siedziała na tej podłodze sama. Żebym nie płakała - za dużo już płaczu o tym było, żeby miał mi kto wina (gruzińskiego) zagrzać w prawdziwym piecu kaflowym, żebym mogła usłyszeć najcieplej na świecie: michu.
Poczuć, że dobrze jest, nawet gdy jest źle.
A ja boje się w to uwierzyć, bo za szybko się dzieje za dobrze. Wierzę, rozkładam ramiona, rzucam się w to z radością największą chyba jaka się zdarza kobiecie pobalzakowskiej. Spadochronik ze zdrowego rozsądku jednak mam. Symboliczny, ale mam.

DZIĘKUJĘ, Panie Oficerze, thank you, Sir.

*
W tę sobotę feralną, zanim się zadziało źle, przegryzałam się przez współzależność gramatycznego ja z kulturą indywidualistyczną lub kolektywistyczną, i rysem psychologii personalistycznej. Jakby niedaleko Ryana. I tak sobie pomyślałam, czy jak się ogarnę, to nie wprosić się do Okruszyny na ciasto z zagajoną dyskusją o znaczeniu I pisanego w angielskim i amerykańskim zawsze dużą literą, które zajmowało mnie zanim.

*
A zwieńczeniem weekendu był kontrast. W białej Synagodze pod Białym Bocianem Natalia Grosiak w czarnej sukience, na czarno. I Mikromusic też w tej kolorystyce, nawet okulary Dawida w bardzo czarnych oprawkach. Zmarzliśmy na ciele, na duszach uwzniośleni; Królewna zwłaszcza, podekscytowana że rozmawiała z Natalią, dotknęła, autograf ma, wybacza jej nawet brak w secie koncertowym piosenki Sennik. Niemiłość w wersji live jak zwykle była w dupie, a nie w nosie, a Lepka wirtuozersko zamknął utwór porą na dobranoc. Publika oszalała, przynajmniej ta, która pamięta jak to w pewien dzień nie było teleranka... Dzieci bowiem miały wielkie znaki zapytania. I jak tu opowiedzieć... Latorośl grozi wyprowadzką z domu, jeśli w odtwarzaczu nadal będzie Mikro, zamiast innej music. Królewna zasypia tuż przed północą, z płytą (tą, z której okładki gumką-myszką usuwała ślady częstego używania) pod policzkiem.


*
W sprawie Świąt mogłabym skopiować posty sprzed roku. Cieszę się na Krk i na maraton filmowy. I na jedzenie, zmysłowe, ludzkie, bliskie. Z tym, że nawet moja zupa nic wymaga pewnych nakładów, migdały w tym roku drogie. I makowiec, i ciasto gruszkowoboskorumowe. Przerażające jest kurczenie się zasobów. I upokarza mnie perspektywa pożyczcie, proszę. To niczego nie zmieni, potrzebna praca do kochania i zlecenia do pasjonowania się za godną płacę. Jak Wielkanoc bez Pępkowatego spotykanego kanonicznie w sobotę w nocy, tak to trzeciorzędne chrześcijańskie Święto, czy nawet wcale nie, po prostu pogańskie lekko ochrzczone narodziny słońca, do swej ważności wymagają makowca i kapusty z grochem, i prawdopodobnie filmu Serendipity (z tym, że być może niekoniecznie oglądanego, wystarczy w duecie powtarzać tytuł głośno i wielokrotnie, teologowie debatują nad tym). I znów idzie proces na odwrót, Święta są od-chrzczone coraz bardziej, winter celebration. Nie oceniam. Zauważam, Pink Martini w CD-playera wkładając. W oczekiwaniu na reprymendę za angielskie wyrażenia.

*
Dopadła mnie grypa. Co nie jest dziwne. Ciało postanowiło, bez konsultacji ze mną, odpocząć po stresach. Nie bolą mnie stawy. To może głupio brzmi, ale kiedy bolały mnie w kwietniu - widzę to teraz wyraźnie - to był krzyk ciała, żeby nie iść wbrew sobie w bagno. W niemoc emocjonalną, w zimno. Teraz nie bolą. Idę w dobre? W ciepłe? W prawdziwe! My body istn't a cage. It is a gate

Dobrze jest, nawet gdy jest źle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.

Bygones