piątek, 17 grudnia 2010

Again

Wróciłam, bogatsza o nowe, ciekawe doświadczenia. Że negocjacje z góralami to jak kupno dupatty na PaharGanj: wiadomo z góry, ze wyjdzie na moje, ale trzeba ostro negocjować. Nawet usłyszeć w kulminacyjnym momencie uksywdziliście nos, ale i tak wychodzi się z serdecznym Bóg wos prowadzi oraz z gratisową kiełbasą góralskiego własnego wędzenia (co za zapach!) i oscypkami (zostały już usmażone i zjedzone). I jeszcze bezcenne odkrycie: jest możliwe szkolenie, po którym jest kulig i kolacja, i cisza nocna o 23.00, i nie leją się strumieniami procenty. Naprawdę. Jestem zbudowana, bardzo zbudowana. Szkoliła się korporacja, która drzewiej eksploatowała rozliczne talenty Boskiego Andy’ego i moje. Rewelacja, można było w nocy spokojnie popracować i nawet zagłosować na zabawną listę the best ever. Ciężka to praca, i wymaga wynalezienia metody: najpierw czytałam wszystko, zakładając, że głosuję na utwory, a nie wykonawców, i że na jeden utwór jednego wykonawcy, a potem miałam dylematy, bo piosenek U2 (To przecież największy przekręt w historii muzyki rockowej. Rozdmuchana do rozmiarów katedry amatorszczyzna – napisał o tej mistyfikacji ktoś w necie) było kilka, a Jacquesa Brella ani jednego. I było czasem tak, że był artysta, ale bez najlepszej swej piosenki, wtedy najpierw nie wiedziałam co zrobić i w rezultacie głosowałam na inny utwór. W końcu zostało mi 13 głosów do wykorzystania, i przyznałam je - zawieszając własny regulamin - jako drugie moim ulubionym artystom.
W ogóle to chyba łatwiej mi wskazać ukochanych geniuszy niż piosenki, bo one są odrębnymi bytami, ale czasem – czasem tylko – zależą od wykonawcy. I na dzisiejszą noc, tak około pierwszej, lista moja prywatna top 10 wygladałaby tak (kolejność dotyczy utworów, konkretne wykonanie w sumie jest drugorzędne, bo nie było w zestawie do głosowania coverów):
The Beatles Strawberry Fields
Carlos Jobim/Astrud Gilberto Girl from Ipanema
Led Zeppelin Kashmir (jako drugi głos Whole Lotta Love)
The White Stripes Seven nation army (drugi głos I don’t know what to do)
The Cure Pictures of you (drugi głos Just like heaven)
The Doors People are strange
Sex Pistols Anarchy in UK
Peter Gabriel Solsbury Hill
The Velvet Underground Femme fatale
Archive Again.
W top 100 oczywisie był i McFerrin (z najbardziej nielubianą przeze mnie swoja piosenką, ale cóż było robić, i IM, i Travis, i Joy Division, itd., itd., i było dużo smutnej, gorzkiej refleksji, że brak w tym zestawie choćby wspomnianego Brella, ale wszak bawię się w pop-kulturę głosując na listy. Pop, jak pop-corn: nadmuchane, ale miałkie, bez smaku.... Dużo hałasu i podskoków, ale najeść się tym nie da. 
I tu wrócę do odłożonego na później, czyli na teraz, tematu ładności. Wychodzi mi bowiem, że z jednej strony ładność jest wynikiem produkcyjnej iluzji i ładna może być każda piosenka, każda chała, nie żebym znów się czepiała wokalu „bandyty z twarzą poety” jak o Grabażu powiedział „poeta z twarzą bandyty”… Naprawdę się nie czepiam. Z drugiej strony są piosenki jak Strawberry Fields, czy odwieczny Scarborough Fair, których chyba nie da się zepsuć ani idiotycznym aranżem, ani pretensjonalnym wokalem. Z trzeciej zaś strony dobry muzyk jest w stanie z ładniusiej do mdłości banalnej bzdurki zrobic coś, czego słucha się co najmniej bez westchnienia „znooowuuuu, ile można…”. Sami posłuchajcie:

Konkludując, wyrzucam z muzycznego słownika określenie „ładne”, bo jest ono mdłe i oznacza papkę. Kleik ryżowy. Brr…Ale ładne jest nie pre-definiowalne. Jest rozpoznawane na intuicję.
Słucham nudnego Stinga. Kiedy jednak wróciło się z Syberii, na której gadało się i gadało, patrząc wciąż na wyciąg narciarski 10 m za oknem, i się zatęskniło, autentycznie zatęskniło za nartami na nogach (ile to lat? 21?!uuuu…), a przy okazji ciepło myślało się o narciarzach, którzy uparcie się nie odzywają, i kiedy pada się na nos, czekając aż ciasto się dopiecze, to nie ma jak dobry, przewidywalny, bezpieczny – czyli pozytywnie nudny (nie – ładny) Sting.

6 komentarzy:

  1. No tak. Na moim top ten byłaby Girl from Ipanema z tej listy, gdzieś koło dzisiątki;) Reszta poza pierwszą pięćsetką:) Ale wiesz, Szopen, neurony, te sprawy. Wierzę głęboko, ze gust muzyczny ma źródło w biochemii przede wszystkim - więc nie kasuj mojego numeru telefonu! Ja też się nie obrażę za nudnego (yyygh@) Stinga;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach, bo to lista do wyboru z podanego zestawu. Ani śladu Czajkowskiego-potem-długo-nic... pop, po poporostu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie, chodzi mi o to, że mam upodoabnie do utworów w innych kadencjach. Pop? Pierwsze miejsce Sting, długo długo nic, potem Simply Red może, potem cały kolorowy pop lat siedemdzisiątych - Pointer Sisters, Sister Sledge, Kool&the Gang, Charles&Edddie, a potem może Road to Mandalay... Robbiego Williamsa! Żadnego ciemnego biyu gitar elektrycznych, żadnej anarchii, słońce, spokój:)))

    OdpowiedzUsuń
  4. Hm, nie zostaje mi nic innego jak cieszyć się, że dzieki takim róznicom świat, nie tylko muzyczny, jest taki fascynujący :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Zapomniałam dodać, że po 30 utworach Stinga byłoby "Pride" U2 - żebyś nie myślała, że nie mam pazura. Ale także na liście Crowded House, Cock Robin, Toto. Czyli nadal niewiele anarchii;)

    OdpowiedzUsuń
  6. O, co jak co o brak pazura w zyciu bym Cie nie podejrzewała. Co najwyżej o pazur koci - czyli automatyczny i chowany ;-)

    OdpowiedzUsuń

Komunikat radiowy

Linki tytułów, paginy i marginesów w większości odnoszą się do YT. O ile jednak nie jest to belly lub nie jest to zaznaczone, walory wizualne nie mają żadnego znaczenia. Muzyka jest do słuchania, a oczy rozpraszają uszy :-) Wklejane pliki mp3 znalazły się w sieci metodą prasowania mojej własnej płytoteki. Miłego słuchania.

Bygones